Tworzenie taktyk, obwinianie się, uciekanie przed lękiem
: 30 stycznia 2016, o 21:34
Hej, witajcie 
WSTĘP - jeśli nie masz czasu/nie chce ci się czytać przejdź, pod "ale". Tam jest najważniejsza część
Założyłem tutaj konto, bo staram się znaleźć parę przydatnych informacji od osób z podobnymi problemami, które mnie trapią a są związane - jak wiadomo - z nerwicą.
Może tytułem wstępu - na nerwicę cierpię już baaaaardzo długi czas. Zaczęło się to chyba jakoś z 10 lat temu. Ogólnie wykazywałem dość duże przywiązanie do rodziców i niechętnie chciałem opuszczać dom rodzinny żeby wyjechać na kolonie. No, ale że czas był taki, że dużo dzieci jeździło to i ja się musiałem przemóc. Pojechałem oczywiście z kolegą. Wiadomo była pewna nieśmiałość itp. ale jakoś sobie radziłem, za rodzicami tęskniłem. Wszystko było w porządku do momentu aż doszło do scysji ze starszym chłopakiem. Poszło po prostu o to, że miałem koszulkę innej drużyny niż on kibicował.
Doszło do utarczki słownej, pogroził mi, ale ważniejsze było to co zadziało się w głowie. Byłem przerażony, co w połączeniu z nieśmiałością i tęsknotą za rodziną stworzyło mieszankę wybuchową. Z racji tego, że był to wyjazd "katolicki" dużo było chodzenia do kościoła, modlenia się, itp. Dzień po całej akcji ze starszym "kolegą" pękło coś we mnie. Uważałem, że muszę się modlić odpowiednio, bo jak nie to mnie spotka jakaś kara od Boga. Wiadomo, typowe zachowania dla ludzi z zaburzeniami obsesyjno - kompulsywnymi
W domu nadal się to utrzymywało (m.in. zapaenie i gaszenie światła 10 razy), aż w końcu pewnego dnia gdy nie mogłem zasnąć, złamałem się i opowiedziałem wszystko mamie. Ona mi uświadomiła jakie to durne i żebym się nie martwił bo nic się nie stanie, a ja z nowymi siłami zacząłem walczyć i działać na przekór tym nieracjonalnym zachowaniom. Po jakimś czasie (po dziś dzień) udało mi się z tego "wyleczyć".
ALE
Długi czas (przez te 10 lat) trapią mnie wszelkie natręctwa myślowe, głownie w sferze społecznej. Boję się, że mogę urazić jakieś osoby tym co powiem, że będzie to nieodpowiednie. Boję się ich gniewu, ich złej reakcji, wzroku. Boję się też, że będą uważać mnie za człowieka nudnego/lękliwego (staram się ukrywać lęk)/nienormalnego, no wszystko co negatywne. To tyczy się i ludzi mi znajomych i nieznajomych. Przy większych przyjaźniach łapię większy luz, lecz to wciąż nie jest to samo. Co najgorsze to cały czas walczę w głowie, szukam rozwiązania, analizuję. Mam straszne wyrzuty sumienia, gdy odczuwam lęk, od razu chce znaleźć na to lekarstwo. Gdy oddalam się od tego stresującego bodźca (np. izolacja w domu) rozmyślania maleją, nie są tak intensywne. lecz rzadko kiedy ustają. Przykład? Mam wyjść do sklepu, zrobić szybkie zakupy. Od razu pojawia się napięcie i myśli, wyobrażenia sytuacji, moich zachowań, jakie bylo by odpowiednie, co mówić, jaką postawę wykazywać. Takie tworzenie recepty na sukces. Najgorsze jest to, że to pojawia się także wtedy, gdy nie mam bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Tworzenie tych całych taktyk, analiz.
Nie jest to też takie oczywiste, cały ten lęk objawia się bardziej w uczuciu, niż wizualizacji (kiedyś gdy byłem młodszy pojawiał się taki przejaw). Jest to uczucie takiego spięcia, niepokoju. No i te nieustanne analizy i szukanie rozwiązania.
Ostatnio zacząłem stosować taktykę "stawania naprzeciw" swojemu potworowi. Udawało mi się w pewien sposób wyciszać swoje analizy, żeby stanąć przed czystym lękiem. Dużo mi to dało w krótkim czasie i polepszyło moje samopoczucie, lęk zacząłem bardziej zlewać, ale analizy i wyrzuty pomału wracają. Ta taktyka patrzenia strachowi w oczy bardziej brała się z motywacji z obejrzanego serialu, gdzie bohater uciekał przed strachem, ale w końcu musiał stanąć mu naprzeciw i jak to w takich przypadkach bywa motywacja z czasem maleje.
Co wy sądzicie o moim przypadku? Co możecie mi poradzić? Jak dawać sobie z tym radę? Proszę was o pomoc i wymianę spostrzeżeń.
PS: Byłem u psychoterapeuty na sesji z 1.5 roku, ale nie przekonałem się. Bardziej był to błąd w wyborze podejścia (psychodynamiczne), ale jakoś nie potrafię się przekonać do powrotu na terapię. Nie wiem, może racjonalizuję, ale z częścią problemów poradziłem sobie sam i ufam, ze dalej dam radę
-- 30 stycznia 2016, o 21:34 --
naprawdę nikt nie jest w stanie pomóc/wymienić się doświadczeniami?

WSTĘP - jeśli nie masz czasu/nie chce ci się czytać przejdź, pod "ale". Tam jest najważniejsza część

Założyłem tutaj konto, bo staram się znaleźć parę przydatnych informacji od osób z podobnymi problemami, które mnie trapią a są związane - jak wiadomo - z nerwicą.
Może tytułem wstępu - na nerwicę cierpię już baaaaardzo długi czas. Zaczęło się to chyba jakoś z 10 lat temu. Ogólnie wykazywałem dość duże przywiązanie do rodziców i niechętnie chciałem opuszczać dom rodzinny żeby wyjechać na kolonie. No, ale że czas był taki, że dużo dzieci jeździło to i ja się musiałem przemóc. Pojechałem oczywiście z kolegą. Wiadomo była pewna nieśmiałość itp. ale jakoś sobie radziłem, za rodzicami tęskniłem. Wszystko było w porządku do momentu aż doszło do scysji ze starszym chłopakiem. Poszło po prostu o to, że miałem koszulkę innej drużyny niż on kibicował.


ALE
Długi czas (przez te 10 lat) trapią mnie wszelkie natręctwa myślowe, głownie w sferze społecznej. Boję się, że mogę urazić jakieś osoby tym co powiem, że będzie to nieodpowiednie. Boję się ich gniewu, ich złej reakcji, wzroku. Boję się też, że będą uważać mnie za człowieka nudnego/lękliwego (staram się ukrywać lęk)/nienormalnego, no wszystko co negatywne. To tyczy się i ludzi mi znajomych i nieznajomych. Przy większych przyjaźniach łapię większy luz, lecz to wciąż nie jest to samo. Co najgorsze to cały czas walczę w głowie, szukam rozwiązania, analizuję. Mam straszne wyrzuty sumienia, gdy odczuwam lęk, od razu chce znaleźć na to lekarstwo. Gdy oddalam się od tego stresującego bodźca (np. izolacja w domu) rozmyślania maleją, nie są tak intensywne. lecz rzadko kiedy ustają. Przykład? Mam wyjść do sklepu, zrobić szybkie zakupy. Od razu pojawia się napięcie i myśli, wyobrażenia sytuacji, moich zachowań, jakie bylo by odpowiednie, co mówić, jaką postawę wykazywać. Takie tworzenie recepty na sukces. Najgorsze jest to, że to pojawia się także wtedy, gdy nie mam bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Tworzenie tych całych taktyk, analiz.
Nie jest to też takie oczywiste, cały ten lęk objawia się bardziej w uczuciu, niż wizualizacji (kiedyś gdy byłem młodszy pojawiał się taki przejaw). Jest to uczucie takiego spięcia, niepokoju. No i te nieustanne analizy i szukanie rozwiązania.
Ostatnio zacząłem stosować taktykę "stawania naprzeciw" swojemu potworowi. Udawało mi się w pewien sposób wyciszać swoje analizy, żeby stanąć przed czystym lękiem. Dużo mi to dało w krótkim czasie i polepszyło moje samopoczucie, lęk zacząłem bardziej zlewać, ale analizy i wyrzuty pomału wracają. Ta taktyka patrzenia strachowi w oczy bardziej brała się z motywacji z obejrzanego serialu, gdzie bohater uciekał przed strachem, ale w końcu musiał stanąć mu naprzeciw i jak to w takich przypadkach bywa motywacja z czasem maleje.
Co wy sądzicie o moim przypadku? Co możecie mi poradzić? Jak dawać sobie z tym radę? Proszę was o pomoc i wymianę spostrzeżeń.
PS: Byłem u psychoterapeuty na sesji z 1.5 roku, ale nie przekonałem się. Bardziej był to błąd w wyborze podejścia (psychodynamiczne), ale jakoś nie potrafię się przekonać do powrotu na terapię. Nie wiem, może racjonalizuję, ale z częścią problemów poradziłem sobie sam i ufam, ze dalej dam radę

-- 30 stycznia 2016, o 21:34 --
naprawdę nikt nie jest w stanie pomóc/wymienić się doświadczeniami?