Zaburzenia obsesyjne - niska samoocena, autoagresja, smierc
: 23 grudnia 2014, o 06:54
Witam, swoja historie pisalam juz w innym watku, jednak postanowilam zalozyc osobny watek. Moze znajdzie sie osoba majaca problemy podobne do moich a w tamtych watku ciezko bedzie to odnalezc.
Mam 24 lata. Ciezko okreslic od kiedy borykam sie z problemem zaburzen obsesyjno-kompulsywnych, poniewaz dopiero 2 tygodnie temu psychiatra uswiadomil mi ze to co mam, ma jakas nazwe. Wczesniej myslalam, ze mam po prostu straszny charakter, ze jestem dziwna i slaba psychicznie. Dalej mi dziwnie z tym, bo zawsze myslalam ze mimo wszystko mam kontrole nad swoim umyslem, a to ze nie umiem nad nim panowac to oznaka mojej slabosci. Sama przed soba odczuwam wrazenie, ze jest to 'usprawiedliwienie' mojego strasznego zachowania.
Moj problem pojawil sie okolo 3 lat temu. Wtedy mialam pierwsze 'ataki'. Nie umialam zapanowac nad myslami, wszystko odbieralam przeciwko mojej osobie, w glowie zapetlaly mi sie najgorsze mysli o mojej osobie. Pierwsze takie napady placzu, histerii, ktore trwaly kilka godzin (poczatkowo glownie w nocy) wynikaly ze zlych relacji z chlopakiem. Drobne klamstewka, niedopowiadania, olewania na rzecz kumpli sprawialy mi ogromna przykrosc, z czego nie moglam sie pozbierac. Potrafilam 2h siedziec na ziemi i plakac z bezsilnosci, ze smutku. Chlopak w tym czasie spal, bo bardzo nienawidzil, wciaz nienawidzi jak placze (niedlugo beda cztery lata razem). Na przestrzeni lat bardzo sie zmienil, nie traktuje mnie tak jak kiedys, nie chce aby to zabrzmialo jako obrona jego osoby, ale dojrzal, przez co zmienils swoje podejscie do mnie i zwiazku. To on mnie zabral po 3 latach powracajacych lekow do psychiatry, ktory zdiagnozowal u mnie zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Nie chce mnie zostawic, chce mi pomoc.
Niestety droga do tego byla bardzo dluga, ja mialam swoje napady, a on nie panowal nad zloscia gdy plakalam. Klotnie byly na prawde straszne. Nie potrafil zrozumiec jak nie moge panowac na wlasnymi myslami.
Od czasow podstawowki bardzo boje sie smierci. Jako 12 letnia dziewczynka potrafilam plakac wieczorami z tego powodu. Wychodzilam do lazienki zeby przemyc twarz i sie ogarnac, wmawialam sobie pozytywne mysli do glowy, np. w kolko myslalam o wakacjach, o dobrych chwilach, az zasypialam ze zmeczenia. Lek przed smiercia towarzyszy mi do dzis, jednak nie jest to lek typu: boje sie ze potraci mnie auto. Boje sie tego, ze nic nie ma po smierci, ze jest pustka, ciemnosc, boje sie tego ze nie dam rady psychicznie wytrzymac smierci bliskich. Lezac w lozko, patrze na sufit, a w mojej glowie w kolko lataja mysli 'nie bedzie cie, nie bedziesz nic czula, nikt nie bedzie wiedzial o twoim istnieniu, po prostu cie nie bedzie, koniec'. To doprowadza mnie do placzu, histerii...
Inna rzecz, ktora mnie wyprowadza z rownowagi to klotnie. Najczesciej wynikaja z relacji w zwiazku. Nigdy podczas klotni nie potrafie przyjac postawy 'mam to gdzies, jego strata', zawsze sie to konczy na moim placzu, zamartwianiu sie jaka jestem zla, straszna, itp. Gdy chlopak mnie np. oleje, nie zrobi nic wyjatkowego w wazny dzien, nie jest mily, czuly (w 90% przypadkach nie sa to sytuacje ktore powinny mnie doprowadzac do takiego stanu) placze, placze, w mojej glowie rodza sie co raz to gorsze mysli na moj temat, nie potrafie tego zniesc. Niestety ale 2 lata temu doprowadzilo mnie to do samookaleczenia. Staralam sie ciac w miejscach niezauwazalnych, gorna czesc ud, ale niestety do dzis mam delikatne blizny. Pozniej bardzo tego zalowalam, obiecalam chlopakowi ze nigdy wiecej tego nie zrobie.. Az do dnia wczorajszego. Po tamtej obietnicy zlosc wyladowywalam uderzajac sie piesciami w glowe, zazwyczaj konczylo sie to wieloma guzami. Po wczorajszej sytuacji mam zarowno rany jak i guzy... Pisze to wszystko bo nie radze sobie, nie radze sobie z tym co mam w glowie, musze to po prostu wszystko napisac, mam nadzieje ze to forum to najbardziej odpowiednie miejsce....
Takich sytuacji bylo duzo, moze nawet bardzo duzo. Zawsze to samo: zapetlajace sie mysli o tym jaka jestem najgorsza, najbrzydsza, glupia, raniaca innych i egoistyczna. Nie lubie siebie, swojego charakteru, tego jaka jestem, nie podobam sie sobie, nigdzie nie wychodze bez makijazu, nawet spie z pomalowanymi rzesami, aby nikt mnie nie widzial brzydkiej.
Zdaje sobie sprawe z tego jak puste i prozne to jest... Ale nie moge na to nic poradzic. Wiem ze sa wartosci wazniejsze niz wyglad, ale u mnie te wartosci i tak sa marne..
Jesli kto kolwiek doczytal do konca... U psychiatry (myslalam ze to psycholog wczesniej ale sprawdzilam) bylam raz na godzine, w nowym roku planuje kolejna wizyta (dostane recepte na tabletki), niestety dopiero w nowym roku ze wzgledu na wysoki koszt wizyty. Czy moje objawy to obsesje, czy ma to inne oblicze? Z checia porozmawiac na wszelkie tematy. Aktualnie nie mam z kim o tym porozmawiac a tylko rozmowa sprawia ze odciagam mysli.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich i dziekuje za wysluchanie/przeczytanie
Mam 24 lata. Ciezko okreslic od kiedy borykam sie z problemem zaburzen obsesyjno-kompulsywnych, poniewaz dopiero 2 tygodnie temu psychiatra uswiadomil mi ze to co mam, ma jakas nazwe. Wczesniej myslalam, ze mam po prostu straszny charakter, ze jestem dziwna i slaba psychicznie. Dalej mi dziwnie z tym, bo zawsze myslalam ze mimo wszystko mam kontrole nad swoim umyslem, a to ze nie umiem nad nim panowac to oznaka mojej slabosci. Sama przed soba odczuwam wrazenie, ze jest to 'usprawiedliwienie' mojego strasznego zachowania.
Moj problem pojawil sie okolo 3 lat temu. Wtedy mialam pierwsze 'ataki'. Nie umialam zapanowac nad myslami, wszystko odbieralam przeciwko mojej osobie, w glowie zapetlaly mi sie najgorsze mysli o mojej osobie. Pierwsze takie napady placzu, histerii, ktore trwaly kilka godzin (poczatkowo glownie w nocy) wynikaly ze zlych relacji z chlopakiem. Drobne klamstewka, niedopowiadania, olewania na rzecz kumpli sprawialy mi ogromna przykrosc, z czego nie moglam sie pozbierac. Potrafilam 2h siedziec na ziemi i plakac z bezsilnosci, ze smutku. Chlopak w tym czasie spal, bo bardzo nienawidzil, wciaz nienawidzi jak placze (niedlugo beda cztery lata razem). Na przestrzeni lat bardzo sie zmienil, nie traktuje mnie tak jak kiedys, nie chce aby to zabrzmialo jako obrona jego osoby, ale dojrzal, przez co zmienils swoje podejscie do mnie i zwiazku. To on mnie zabral po 3 latach powracajacych lekow do psychiatry, ktory zdiagnozowal u mnie zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Nie chce mnie zostawic, chce mi pomoc.
Niestety droga do tego byla bardzo dluga, ja mialam swoje napady, a on nie panowal nad zloscia gdy plakalam. Klotnie byly na prawde straszne. Nie potrafil zrozumiec jak nie moge panowac na wlasnymi myslami.
Od czasow podstawowki bardzo boje sie smierci. Jako 12 letnia dziewczynka potrafilam plakac wieczorami z tego powodu. Wychodzilam do lazienki zeby przemyc twarz i sie ogarnac, wmawialam sobie pozytywne mysli do glowy, np. w kolko myslalam o wakacjach, o dobrych chwilach, az zasypialam ze zmeczenia. Lek przed smiercia towarzyszy mi do dzis, jednak nie jest to lek typu: boje sie ze potraci mnie auto. Boje sie tego, ze nic nie ma po smierci, ze jest pustka, ciemnosc, boje sie tego ze nie dam rady psychicznie wytrzymac smierci bliskich. Lezac w lozko, patrze na sufit, a w mojej glowie w kolko lataja mysli 'nie bedzie cie, nie bedziesz nic czula, nikt nie bedzie wiedzial o twoim istnieniu, po prostu cie nie bedzie, koniec'. To doprowadza mnie do placzu, histerii...
Inna rzecz, ktora mnie wyprowadza z rownowagi to klotnie. Najczesciej wynikaja z relacji w zwiazku. Nigdy podczas klotni nie potrafie przyjac postawy 'mam to gdzies, jego strata', zawsze sie to konczy na moim placzu, zamartwianiu sie jaka jestem zla, straszna, itp. Gdy chlopak mnie np. oleje, nie zrobi nic wyjatkowego w wazny dzien, nie jest mily, czuly (w 90% przypadkach nie sa to sytuacje ktore powinny mnie doprowadzac do takiego stanu) placze, placze, w mojej glowie rodza sie co raz to gorsze mysli na moj temat, nie potrafie tego zniesc. Niestety ale 2 lata temu doprowadzilo mnie to do samookaleczenia. Staralam sie ciac w miejscach niezauwazalnych, gorna czesc ud, ale niestety do dzis mam delikatne blizny. Pozniej bardzo tego zalowalam, obiecalam chlopakowi ze nigdy wiecej tego nie zrobie.. Az do dnia wczorajszego. Po tamtej obietnicy zlosc wyladowywalam uderzajac sie piesciami w glowe, zazwyczaj konczylo sie to wieloma guzami. Po wczorajszej sytuacji mam zarowno rany jak i guzy... Pisze to wszystko bo nie radze sobie, nie radze sobie z tym co mam w glowie, musze to po prostu wszystko napisac, mam nadzieje ze to forum to najbardziej odpowiednie miejsce....
Takich sytuacji bylo duzo, moze nawet bardzo duzo. Zawsze to samo: zapetlajace sie mysli o tym jaka jestem najgorsza, najbrzydsza, glupia, raniaca innych i egoistyczna. Nie lubie siebie, swojego charakteru, tego jaka jestem, nie podobam sie sobie, nigdzie nie wychodze bez makijazu, nawet spie z pomalowanymi rzesami, aby nikt mnie nie widzial brzydkiej.
Zdaje sobie sprawe z tego jak puste i prozne to jest... Ale nie moge na to nic poradzic. Wiem ze sa wartosci wazniejsze niz wyglad, ale u mnie te wartosci i tak sa marne..
Jesli kto kolwiek doczytal do konca... U psychiatry (myslalam ze to psycholog wczesniej ale sprawdzilam) bylam raz na godzine, w nowym roku planuje kolejna wizyta (dostane recepte na tabletki), niestety dopiero w nowym roku ze wzgledu na wysoki koszt wizyty. Czy moje objawy to obsesje, czy ma to inne oblicze? Z checia porozmawiac na wszelkie tematy. Aktualnie nie mam z kim o tym porozmawiac a tylko rozmowa sprawia ze odciagam mysli.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich i dziekuje za wysluchanie/przeczytanie