Sens istnienia
: 24 kwietnia 2014, o 00:22
Witam! Od jakiegoś czasu czytam forum i postanowiłam też coś napisać.
Mam nerwicę natrętnych myśli. Zaliczyłam też parę ataków paniki itp. rewelacji
Ostatni rok był dla mnie trudny, założyłam działalność, odeszłam od toksycznego partnera.
Niestety przez sporo stresów zaczęły mnie męczyć myśli natrętne, miałam też dosyć hardcorowe DD.
Nie biorę proszków, tylko jakieś ziołowe typu Neopersen czy Nervosol.
DD minęło ale czułam się przez pare tygodni tak podle (byłam u psychiatry sprawdzić czy to nie schizofrenia)
że podkopało to moją wiarę w siebie i w ogóle w życie, w sens istnienia.
Jak pisałam DD przeszło a myśli głupie zostały.
Nachodzą mnie nagle, czasem mijają szybko czasem nie.
Czuję przez nie niepokój, czuję się bezradna...
Najgorsze jest to że kompletnie straciłam radość życia.
Nic mnie już nie cieszy tak jak kiedyś, nie chce mi się wychodzić, spotykać ze znajomymi bo życie straciło dla mnie sens.
Nawet praca która jest moją pasją przestała mnie cieszyć.
Mam wrażenie że to wszystko i tak bez sensu, myśli mam takie że "i tak wszyscy umrzemy więc po co się starać".
Kiedyś duzo czytałam o karmie interesowałam się Buddyzmem, podziwiałam wszelkie formy życia na ziemi, tuliłam się do drzew,
ratowałam każdą zagubiona w mieszkaniu pszczołę czy motyla. Teraz mam natrętne myśli o tym!
Myślę sobie że mówi się że rodzimy się by się rozwijać, wzmacniać, uczyć od innych nawet przez przykre zdarzenia,
ale że w sumie to okropne, że jesteśmy skazani na bycia jakąś formą życia, jakby zmuszeni do tego.
Czasem myslę i co najgorsze czuję że życie to więzienie, iluzja z której nie ma ucieczki.
Przez takie mysli miałam też myśli samobójcze, choć to nie w moim stylu!
Obawiałam się że wskoczę pod samochód albo że coś mnie opętało.
Ale pojawiły się myśli że to też nie jest wyjście bo pewnie po śmierci też będę cierpiała.
Ogólnie mówiąc straciłam chęć do życia a nawet do nieżycia
Czy ktos miał podobne myśli czy powinnam się już udać do szpitala dla obłąkanych?
POMOCY! Czuję się jak w jakiejś klatce zwanej życiem.
Mam nerwicę natrętnych myśli. Zaliczyłam też parę ataków paniki itp. rewelacji

Ostatni rok był dla mnie trudny, założyłam działalność, odeszłam od toksycznego partnera.
Niestety przez sporo stresów zaczęły mnie męczyć myśli natrętne, miałam też dosyć hardcorowe DD.
Nie biorę proszków, tylko jakieś ziołowe typu Neopersen czy Nervosol.
DD minęło ale czułam się przez pare tygodni tak podle (byłam u psychiatry sprawdzić czy to nie schizofrenia)
że podkopało to moją wiarę w siebie i w ogóle w życie, w sens istnienia.
Jak pisałam DD przeszło a myśli głupie zostały.
Nachodzą mnie nagle, czasem mijają szybko czasem nie.
Czuję przez nie niepokój, czuję się bezradna...
Najgorsze jest to że kompletnie straciłam radość życia.
Nic mnie już nie cieszy tak jak kiedyś, nie chce mi się wychodzić, spotykać ze znajomymi bo życie straciło dla mnie sens.
Nawet praca która jest moją pasją przestała mnie cieszyć.
Mam wrażenie że to wszystko i tak bez sensu, myśli mam takie że "i tak wszyscy umrzemy więc po co się starać".
Kiedyś duzo czytałam o karmie interesowałam się Buddyzmem, podziwiałam wszelkie formy życia na ziemi, tuliłam się do drzew,
ratowałam każdą zagubiona w mieszkaniu pszczołę czy motyla. Teraz mam natrętne myśli o tym!
Myślę sobie że mówi się że rodzimy się by się rozwijać, wzmacniać, uczyć od innych nawet przez przykre zdarzenia,
ale że w sumie to okropne, że jesteśmy skazani na bycia jakąś formą życia, jakby zmuszeni do tego.
Czasem myslę i co najgorsze czuję że życie to więzienie, iluzja z której nie ma ucieczki.
Przez takie mysli miałam też myśli samobójcze, choć to nie w moim stylu!
Obawiałam się że wskoczę pod samochód albo że coś mnie opętało.
Ale pojawiły się myśli że to też nie jest wyjście bo pewnie po śmierci też będę cierpiała.
Ogólnie mówiąc straciłam chęć do życia a nawet do nieżycia

Czy ktos miał podobne myśli czy powinnam się już udać do szpitala dla obłąkanych?
POMOCY! Czuję się jak w jakiejś klatce zwanej życiem.