Nie czuję tego, czy tylko sobie wmawiam
: 1 lutego 2024, o 12:21
Hej. Jest to mój pierwszy post na tym forum, choć nie wiem czy mój problem jest na tyle poważny, żeby go tu poruszać, ale od czegoś chcę wyjść. No właśnie. NIE WIEM.
Mam 20 lat. W październiku poszedłem na studia i po jakimś czasie spodobała mi się dziewczyna z mojej grupy dziekańskiej. Nazwę ją Kinga. Zacząłem "kręcić" się koło niej, wyczekiwać codziennych spotkań i, z racji tego, że wracając pociągiem do domu jeździmy w tym samym kierunku, wspólnego czasu spędzonego choćby w pociągu. Podczas powrotu świetnie się bawiliśmy, rozmawialiśmy, na jej stacji, na której wysiadała, a ja się przesiadałem, przytuliliśmy się. Kiedy już wracałem sam, myślałem tylko o niej i nie przejmowałem się jakimiś niedogodnościami podróży. Taki sam stan miałem podczas tygodniowego pobytu w domu i wspólnego powrotu do naszego studenckiego miasta. Zaobserwowałem, że ona też się mną interesuje i zaczyna wysyłać tego sygnały. Zauważyłem to, lecz w mojej głowie pojawiło się multum myśli, że "nie ten czas, początek studiów, jesteśmy w jednej grupie, a jeśli coś nie wyjdzie?". Różnimy się trochę politycznie, więc wątpliwości co do dogadadania się na tej płaszczyźnie również się pojawiły. Widziałem, że zakochuje się we mnie i... zamknąłem się. Im bliżej mnie chciała być, tym ja dalej się odsuwałem. Bałem się. Chodziłem ciągle z myślami, że siedzi ona na mi na głowie i osacza mnie, choć z zewnątrz wcale tak nie było. Podczas powrotu pociągiem zaprosiłem ją do siebie, do mieszkania, jednak po tych myślach żałowałem i nie chciałem tego spotkania. Jednak nie odwołałem tego, przyszła, rozmawialiśmy wspólnie, powiedziałem jej, że nie chcę póki co żadnych związków. Widziałem smutek na jej twarzy, ale przyjęła to do wiadomości. Później spotykaliśmy się na zajęciach i po nich i mówiła mi, że dalej o mnie myśli, lecz ja dalej mówiłem jej, że nie chcę, jednak nie mówię całkiem nie na przyszłość, bo jest fajną dziewczyną. I tak mijał czas, rozmawialiśmy po przyjacielsku, wszystko było w porządku. Jednak pewnego razu dowiedziałem się, że była u naszego wspólnego kolegi, któremu pomagała w nauce. Poczułem się zazdrosny. Jako, że ma ona problem z jelitami i trawieniem, zaprosiłem ją do siebie i przygotowałem lekkostrawne rzeczy. Oglądaliśmy film, wypiliśmy wino, i było bardzo fajnie. Potem spotkałem ją z tym samym kolegą w studenckiej knajpce, gdzie się uczyli. Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Znów ją zaprosiłem do siebie. I ta noc skończyła się już w łóżku. Przytulaliśmy się, całowaliśmy. Jednak, gdy Kinga poszła, do mnie przyszło milion myśli "co ja robię". W głowie i czynach znów się odsunąłem, poczułem znów strach. Widziałem po niej później, że jest szczęśliwa i chce ze mną być. A ja - strach, niechęć, odsunięcie i zamiast satysfakcji - smutek i jakieś przygnębienie. Po tygodniu zaprosiła mnie do siebie. Powiedziałem jej o swoich uczuciach; ona również powiedziała, że nie jest jeszcze wszystkiego pewna, jednak dobrze się przy mnie czuje i chciałaby to rozwijać. To spotkanie znów skończyło się w łożku, tym razem mocniej, jednak bez seksu - taka gra wstępna. Byłem mega podniecony, jednak znów ten strach i smutek przyszedł do mnie. Dzień później miałem jakieś załamanie, płakałem, bo mając przy sobie dziewczynę o wymarzonych cechach ja się nie cieszę i jestem smutny. Umówiłem się do psychologa, jednak nie poczułem ulgi po tym spotkaniu. Poźniej zadzwoniłem do niej (dziewczyny, nie psycholog) i mówiłem jej, że chyba jej nie potrafię kochać. Ale robiło mi to sieczkę w głowie, że mając koło siebie naprawdę dobrą dziewczynę ja jestem smutny i nie czuję nic. Dała mi do zrozumienia, że się naprawdę we mnie zakochała, ale jeśli nie chcę to to zrozumie. Sama też przechodziła już kryzys z ChAD-owcem, więc potrafi sobie poradzić z rozstaniem. Jednak ja nie chciałem tego, chciałem walczyć, bo czułem, że to, co nawmawiałem sobie na początku relacji nie pozwala mi się otworzyć. Dała mi czas na przemyślenie, czy coś do niej czuję, czy nie. Dodam jeszcze, że kiedyś też miałem sytuację, że podobałem się jednej dziewczynie i na samą myśl o związku robiło mi się słabo i gorąco z nerwów. To też skończyło się w łóżku, i stan jaki miałem po nocy z tamtą dziewczyną, był podobny do dwóch tych samych stanów po nocach z Kingą.
Nie wiem. Naprawdę nie wiem co robić, co myśleć. Nie wiem, czy nawmawiałem sobie, że nie chcę z nią być na początku znajomości i mózg dalej mi to prezentuje, czy naprawdę nie chcę. Czuję, że trafia mi się okazja i życiowa szansa w postaci Kingi i jednocześnie przechodzi koło nosa. Teraz mam stan obojętności. Kiedy na nią patrzę, odsuwam się od niej, nawet jako od koleżanki, a nie od dziewczyny. I nie wiem, czy to przez to ciągłe myślenie o niej mam jej dość w głowie, czy naprawdę straciłem uczucia. Czuję, że ten schemat, że inna się mną interesuje i trochę próbuje być bliżej nie będzie się powtarzał przy następym. Kinga dała mi czas, więc nie chcę działać pochopniei potem żałować straty tej dziewczyny. Na początku relacji czułem zakochanie, jednak zblokowałem to w sobie, potem przed wspólnymi nocami również czułem uczucie. Czy to nerwica i wmawiam sobie i zaczynam wierzyć w to, że jest dla mnie nieodpowiednia, czy naprawdę tak jest. Czy zablokowałem się na uczucie, czy naprawdę jej nie kocham?
Przepraszam, że się tak rozpisałem, jednak chcę dobrze przedstawić istotę tej sprawy.
Czekam na odpowiedzi i zdanie kogoś kto widzi to, po przedstawieniu tego, z zewnątrz.
Mam 20 lat. W październiku poszedłem na studia i po jakimś czasie spodobała mi się dziewczyna z mojej grupy dziekańskiej. Nazwę ją Kinga. Zacząłem "kręcić" się koło niej, wyczekiwać codziennych spotkań i, z racji tego, że wracając pociągiem do domu jeździmy w tym samym kierunku, wspólnego czasu spędzonego choćby w pociągu. Podczas powrotu świetnie się bawiliśmy, rozmawialiśmy, na jej stacji, na której wysiadała, a ja się przesiadałem, przytuliliśmy się. Kiedy już wracałem sam, myślałem tylko o niej i nie przejmowałem się jakimiś niedogodnościami podróży. Taki sam stan miałem podczas tygodniowego pobytu w domu i wspólnego powrotu do naszego studenckiego miasta. Zaobserwowałem, że ona też się mną interesuje i zaczyna wysyłać tego sygnały. Zauważyłem to, lecz w mojej głowie pojawiło się multum myśli, że "nie ten czas, początek studiów, jesteśmy w jednej grupie, a jeśli coś nie wyjdzie?". Różnimy się trochę politycznie, więc wątpliwości co do dogadadania się na tej płaszczyźnie również się pojawiły. Widziałem, że zakochuje się we mnie i... zamknąłem się. Im bliżej mnie chciała być, tym ja dalej się odsuwałem. Bałem się. Chodziłem ciągle z myślami, że siedzi ona na mi na głowie i osacza mnie, choć z zewnątrz wcale tak nie było. Podczas powrotu pociągiem zaprosiłem ją do siebie, do mieszkania, jednak po tych myślach żałowałem i nie chciałem tego spotkania. Jednak nie odwołałem tego, przyszła, rozmawialiśmy wspólnie, powiedziałem jej, że nie chcę póki co żadnych związków. Widziałem smutek na jej twarzy, ale przyjęła to do wiadomości. Później spotykaliśmy się na zajęciach i po nich i mówiła mi, że dalej o mnie myśli, lecz ja dalej mówiłem jej, że nie chcę, jednak nie mówię całkiem nie na przyszłość, bo jest fajną dziewczyną. I tak mijał czas, rozmawialiśmy po przyjacielsku, wszystko było w porządku. Jednak pewnego razu dowiedziałem się, że była u naszego wspólnego kolegi, któremu pomagała w nauce. Poczułem się zazdrosny. Jako, że ma ona problem z jelitami i trawieniem, zaprosiłem ją do siebie i przygotowałem lekkostrawne rzeczy. Oglądaliśmy film, wypiliśmy wino, i było bardzo fajnie. Potem spotkałem ją z tym samym kolegą w studenckiej knajpce, gdzie się uczyli. Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Znów ją zaprosiłem do siebie. I ta noc skończyła się już w łóżku. Przytulaliśmy się, całowaliśmy. Jednak, gdy Kinga poszła, do mnie przyszło milion myśli "co ja robię". W głowie i czynach znów się odsunąłem, poczułem znów strach. Widziałem po niej później, że jest szczęśliwa i chce ze mną być. A ja - strach, niechęć, odsunięcie i zamiast satysfakcji - smutek i jakieś przygnębienie. Po tygodniu zaprosiła mnie do siebie. Powiedziałem jej o swoich uczuciach; ona również powiedziała, że nie jest jeszcze wszystkiego pewna, jednak dobrze się przy mnie czuje i chciałaby to rozwijać. To spotkanie znów skończyło się w łożku, tym razem mocniej, jednak bez seksu - taka gra wstępna. Byłem mega podniecony, jednak znów ten strach i smutek przyszedł do mnie. Dzień później miałem jakieś załamanie, płakałem, bo mając przy sobie dziewczynę o wymarzonych cechach ja się nie cieszę i jestem smutny. Umówiłem się do psychologa, jednak nie poczułem ulgi po tym spotkaniu. Poźniej zadzwoniłem do niej (dziewczyny, nie psycholog) i mówiłem jej, że chyba jej nie potrafię kochać. Ale robiło mi to sieczkę w głowie, że mając koło siebie naprawdę dobrą dziewczynę ja jestem smutny i nie czuję nic. Dała mi do zrozumienia, że się naprawdę we mnie zakochała, ale jeśli nie chcę to to zrozumie. Sama też przechodziła już kryzys z ChAD-owcem, więc potrafi sobie poradzić z rozstaniem. Jednak ja nie chciałem tego, chciałem walczyć, bo czułem, że to, co nawmawiałem sobie na początku relacji nie pozwala mi się otworzyć. Dała mi czas na przemyślenie, czy coś do niej czuję, czy nie. Dodam jeszcze, że kiedyś też miałem sytuację, że podobałem się jednej dziewczynie i na samą myśl o związku robiło mi się słabo i gorąco z nerwów. To też skończyło się w łóżku, i stan jaki miałem po nocy z tamtą dziewczyną, był podobny do dwóch tych samych stanów po nocach z Kingą.
Nie wiem. Naprawdę nie wiem co robić, co myśleć. Nie wiem, czy nawmawiałem sobie, że nie chcę z nią być na początku znajomości i mózg dalej mi to prezentuje, czy naprawdę nie chcę. Czuję, że trafia mi się okazja i życiowa szansa w postaci Kingi i jednocześnie przechodzi koło nosa. Teraz mam stan obojętności. Kiedy na nią patrzę, odsuwam się od niej, nawet jako od koleżanki, a nie od dziewczyny. I nie wiem, czy to przez to ciągłe myślenie o niej mam jej dość w głowie, czy naprawdę straciłem uczucia. Czuję, że ten schemat, że inna się mną interesuje i trochę próbuje być bliżej nie będzie się powtarzał przy następym. Kinga dała mi czas, więc nie chcę działać pochopniei potem żałować straty tej dziewczyny. Na początku relacji czułem zakochanie, jednak zblokowałem to w sobie, potem przed wspólnymi nocami również czułem uczucie. Czy to nerwica i wmawiam sobie i zaczynam wierzyć w to, że jest dla mnie nieodpowiednia, czy naprawdę tak jest. Czy zablokowałem się na uczucie, czy naprawdę jej nie kocham?
Przepraszam, że się tak rozpisałem, jednak chcę dobrze przedstawić istotę tej sprawy.
Czekam na odpowiedzi i zdanie kogoś kto widzi to, po przedstawieniu tego, z zewnątrz.