Moje ROCD
: 1 listopada 2021, o 09:32
Hej, przeczytałam cały wątek o ROCD i długo się zastanawiałam, czy dodać tu post, mam nadzieję, że pomoże mi to uporać się z problemem.
Mam 27 lat i 9 miesięcy temu poznałam super chłopaka, pierwszy raz zaczęło mi na kimś tak bardzo zależeć, wcześniej byłam w 2 związkach, ale jakoś miałam z tylu głowy, że pewnie prędzej czy później one się skończą, z obecnym było inaczej, poczułam ze się bardzo dogadujemy na wielu płaszczyznach, poczułam taki spokój.. miałam jakieś tam małe wątpliwości, ale raczej nie były one realne, tylko takie gdybanie co jeśli nam nie wyjdzie itp. Niestety przez to ze jestem nerwowa dość często z mojej winy wywolywalam sprzeczki, za które było mi wstyd, ale dla tego chłopaka postanowiłam pracować nad sobą, bo uznałam ze warto. Nawet zaczęłam terapie psychodynamiczna, na której powiedziałam ze chce pracować nad sobą bo jestem w super związku i chce żeby to już było takie na stałe. We wrześniu pojechaliśmy na wakacje, na których się pokłóciliśmy z mojej winy, było mi bardzo wstyd, dzień później spotkałam się ze znajomą i powiedziałam jej, że postanawilam sobie się bardzo starać, bo uwielbiam chłopaka, mega mnie wspiera i chce żeby to już byla taka relacja na życie, że to z nim chce założyć rodzinę, mieć dzieci, iść przez życie. No i kolejnego dnia się zaczął mój koszmar, który trwa do dzisiaj. Pamietam ta datę, 12.09, leci już 7 tydzień.. Dodam, że w dzieciństwie, jak miałam 13 lat miałam jeden epizod nerwicy natręctw, wkręciłam sobie ze muszę być zakonnicą, nic nie było w stanie mi pomoc, nie spałam, nie jadłam, jakoś wyparlam ten okres życia z pamięci, ale ciągnęło się kilka miesięcy, dostałam jakieś leki i przeszło. Mój brat tez ma zdiagnozowaną nerwice natręctw, u niego zaczęło się już w 4 klasie podstawówki. Tego 12.09 obudziłam się z wielkim lekiem i uciskiem w klatce piersiowej i w głowie miałam tylko, ze co jak to nie to, co jak mi nie pasuje PRACA chłopaka ( dodam ze ma bardzo fajna prace, wiec od razu wiedziałam ze to nerwica, od razu znalazłam post zordona o ROCD) dzwoniłam do wszystkich znajomych, rodziny, po 10 razy dziennie szukając zapewnienia, ze będziemy razem, ze mi to przejdzie.. byłam w masakrycznym stanie, chłopak był dla mnie taki kochany, wspierał, opiekował się mną. Ale niestety nerwica nie odpuszczała, miałam kolejne wkrętki, przez które bardzo cierpiałam, to ze powinnam założyć Tindera i spotykac się z innymi, to ze nie nadaje się do związków i wiele innych.. zaczęłam doszukiwać się w nim wad, wszystko co kiedyś wydawało się mi słodkie, zaczęło irytować, czułam i dalej czuję się fatalnie, chciałam tylko zeby to przeszło. Chyba niepotrzebnie przeczytałam cały wątek o rocd, bo zaczęłam sobie wkręcać wszystko, o czym ludzie tam pisali. Ciagle szukam zapewnienia od rodziny i znajomych, ze będzie dobrze, ze mi przejdzie, bo tak się nie da żyć.. a tak bardzo chce z nim być, nie chce się rozstawać. Zaczęłam analizować ze może od początku mi cos nie pasowało, bo się trochę kłóciliśmy, ale to irracjonalne, racjonalnie wiem ze to nie prawda i ze bardzo go kocham. Biorę fluoksetynę już 7 tygodni, jednyne co zauwazylam to już nie mam ucisku w klatce, a myśli jak są tak są, a towarzyszą mi praktycznie non stop. I teraz mam wrażenie ze lęk mi schodzi i ze nerwica mnie zmieniła.. na początku miałam ogromny lęk i wiedziałam, że będę walczyć mimo wszystko, non stop płakałam, a teraz czasem płacze, czasem nie, ale lek jest mniejszy i mam ciagle w głowie ze co jak tak naprawdę nie chce z nim być, ze sobie wmawiam.. ale ja naprawdę chcę, będę walczyć i zrobię wszystko żeby było nam dobrze, żebym mogła z nim założyć rodzinę, o której marzę.. Zrezygnowałam z terapii psychodynamicznej, w czwartek zaczynam behawioralno poznawczą, wierzę, że będzie dobrze i ze się uda. Trzymajcie kciuki
jakby czytał to ktos, kto z tego wyszedł to proszę o motywację, jak czujecie się po zaburzeniu?
Mam 27 lat i 9 miesięcy temu poznałam super chłopaka, pierwszy raz zaczęło mi na kimś tak bardzo zależeć, wcześniej byłam w 2 związkach, ale jakoś miałam z tylu głowy, że pewnie prędzej czy później one się skończą, z obecnym było inaczej, poczułam ze się bardzo dogadujemy na wielu płaszczyznach, poczułam taki spokój.. miałam jakieś tam małe wątpliwości, ale raczej nie były one realne, tylko takie gdybanie co jeśli nam nie wyjdzie itp. Niestety przez to ze jestem nerwowa dość często z mojej winy wywolywalam sprzeczki, za które było mi wstyd, ale dla tego chłopaka postanowiłam pracować nad sobą, bo uznałam ze warto. Nawet zaczęłam terapie psychodynamiczna, na której powiedziałam ze chce pracować nad sobą bo jestem w super związku i chce żeby to już było takie na stałe. We wrześniu pojechaliśmy na wakacje, na których się pokłóciliśmy z mojej winy, było mi bardzo wstyd, dzień później spotkałam się ze znajomą i powiedziałam jej, że postanawilam sobie się bardzo starać, bo uwielbiam chłopaka, mega mnie wspiera i chce żeby to już byla taka relacja na życie, że to z nim chce założyć rodzinę, mieć dzieci, iść przez życie. No i kolejnego dnia się zaczął mój koszmar, który trwa do dzisiaj. Pamietam ta datę, 12.09, leci już 7 tydzień.. Dodam, że w dzieciństwie, jak miałam 13 lat miałam jeden epizod nerwicy natręctw, wkręciłam sobie ze muszę być zakonnicą, nic nie było w stanie mi pomoc, nie spałam, nie jadłam, jakoś wyparlam ten okres życia z pamięci, ale ciągnęło się kilka miesięcy, dostałam jakieś leki i przeszło. Mój brat tez ma zdiagnozowaną nerwice natręctw, u niego zaczęło się już w 4 klasie podstawówki. Tego 12.09 obudziłam się z wielkim lekiem i uciskiem w klatce piersiowej i w głowie miałam tylko, ze co jak to nie to, co jak mi nie pasuje PRACA chłopaka ( dodam ze ma bardzo fajna prace, wiec od razu wiedziałam ze to nerwica, od razu znalazłam post zordona o ROCD) dzwoniłam do wszystkich znajomych, rodziny, po 10 razy dziennie szukając zapewnienia, ze będziemy razem, ze mi to przejdzie.. byłam w masakrycznym stanie, chłopak był dla mnie taki kochany, wspierał, opiekował się mną. Ale niestety nerwica nie odpuszczała, miałam kolejne wkrętki, przez które bardzo cierpiałam, to ze powinnam założyć Tindera i spotykac się z innymi, to ze nie nadaje się do związków i wiele innych.. zaczęłam doszukiwać się w nim wad, wszystko co kiedyś wydawało się mi słodkie, zaczęło irytować, czułam i dalej czuję się fatalnie, chciałam tylko zeby to przeszło. Chyba niepotrzebnie przeczytałam cały wątek o rocd, bo zaczęłam sobie wkręcać wszystko, o czym ludzie tam pisali. Ciagle szukam zapewnienia od rodziny i znajomych, ze będzie dobrze, ze mi przejdzie, bo tak się nie da żyć.. a tak bardzo chce z nim być, nie chce się rozstawać. Zaczęłam analizować ze może od początku mi cos nie pasowało, bo się trochę kłóciliśmy, ale to irracjonalne, racjonalnie wiem ze to nie prawda i ze bardzo go kocham. Biorę fluoksetynę już 7 tygodni, jednyne co zauwazylam to już nie mam ucisku w klatce, a myśli jak są tak są, a towarzyszą mi praktycznie non stop. I teraz mam wrażenie ze lęk mi schodzi i ze nerwica mnie zmieniła.. na początku miałam ogromny lęk i wiedziałam, że będę walczyć mimo wszystko, non stop płakałam, a teraz czasem płacze, czasem nie, ale lek jest mniejszy i mam ciagle w głowie ze co jak tak naprawdę nie chce z nim być, ze sobie wmawiam.. ale ja naprawdę chcę, będę walczyć i zrobię wszystko żeby było nam dobrze, żebym mogła z nim założyć rodzinę, o której marzę.. Zrezygnowałam z terapii psychodynamicznej, w czwartek zaczynam behawioralno poznawczą, wierzę, że będzie dobrze i ze się uda. Trzymajcie kciuki
