Zrażenie do związku
: 14 października 2020, o 10:25
Hej,
Nie wiem czy, to co teraz mam i odczuwam w ogóle kwalifikuje się pod jakieś zaburzenie OCD/ROCD czy może po prostu tak mam, ale jest to jednak dla mnie dziwne.
Zacznę od początku - długo w swoim życiu nie byłem w żadnym poważnym związku, ale zawsze chciałem, z różnych powodów nie udawało się. Widziałem jak inni mają i po prostu czułem, że chce kogoś mieć, że tego mi w życiu brakowało, że miałem swoje pasje, super pracę, rodzinę tylko brakowało mi dziewczyny, często jeszcze wcześniej myślałem jak to będzie gdy będę ją miał, i to był chyba błąd...
Gdy już się udało, to po prostu poczułem się super szczęśliwy, wszystko było podporządkowane jej, nie mogłem się doczekać kolejnych spotkań, wymyślałem coraz to ciekawsze atrakcje na randki itd itd. Czułem chyba te "motyle"
Ale była też druga strona medalu - często gdy z niewiadomych powodów zachowywała się dziwnie, to ja leciałem chciałem wyjaśniać, o co chodzi zamiast przeczekać, bo chciałem, żeby cały czas "było dobrze". Stresowałem się, gdy miewała fochy, bo miałem wrażenie, że zaraz będzie koniec, a nie chciałem tego, każdą wręcz delikatnie sporną sytuację traktowałem już jako jej potencjalny pretekst do zerwania.
Gdy już minął prawie rok tego związku to zacząłem czuć się dziwnie - zauważyłem, że przez ten związek porzuciłem wiele swoich pasji do sportu, gier itd. I nagle wszystko we mnie siadło... Już nie czułem tych "motyli" i chyba wręcz miałem dosyć, oczywiście ona to dostrzegła, zauważyła, że już nie jest na pierwszym miejscu, co oczywiście nie od razu, ale w końcu doprowadziło do tego rozstania, wtedy to już nawet poczułem ulgę. Ale tylko chwilowo, potem zaczęło mi jej ewidentnie jednak brakować, powrót jeden, rozstanie znów, powrót drugi, rozstanie i po tym rozstaniu już mimo różnych kolejnych pomysłów powrotu, jednak tęsknoty i generalnie nie zbyt dobrego samopoczucia (mimo że z początku czułem ulgę) uznałem, że nie będę już jej męczył, przyjąłem, że to widocznie nie ta dziewczyna i spróbuję z kimś coś na nowo, od zera.
No i tak próbuję już jakiś czas, co jakiś czas poznaje nowe dziewczyny i mam pewne niepokojące objawy... Oczywiście czasami trafiałem na takie, które od razu mi nie pasowały albo na tym pierwszym spotkaniu okazywało się, że to nie to. Ale jednak czasem trafiała się wartościowa, fajna, ładna dziewczyna. I gdy już naprawdę dobrze się nam gadało, sama stwierdzała, że dobrze się nam rozmawia itd, to mi zaangażowanie zaczęło spadać. Czasami udało się spotkać, ale zazwyczaj raz i nic więcej z tego nie było. Jakoś w mojej głowie zaczęło się pojawiać, że znowu będzie trzeba się spotykać częściej, że być może będę musiał zmienić swój jakby styl życia (mimo że przed tym pierwszym związkiem bardzo tego chcialem). Pojawia się w mojej głowie cały szereg tych ograniczeń, rzeczy, które poświęciłem poprzednio (trochę jednak świadomie) i że teraz bym tego do końca poświęcić jednak nie chciał. Mam świadomość, że pewne rzeczy na pewno da się pogodzić, i nie wszystko trzeba od razu porzucać na zawsze, ale jakiś schemat w mojej głowie się wytworzył i dlatego teraz zazwyczaj mam blokadę, żeby pójść z nową relacją do przodu.
A może po prostu jest mi wygodnie samemu? Czasami się zastanawiam nad tym, że właściwie najbardziej obecnie dziewczyny brakuje mi chyba tylko do seksu, no i sytuacji, kiedy chciałbym gdzieś wyjechać coś zwiedzić a nie mam z kim. A w codziennym życiu właściwie będzie ona tylko niepotrzebnym ciężarem. A tak wcześniej przecież nie było! Chciałem by była ze mną zawsze. Coś się tu kurczę przestawiło i nie wiem jak to zresetować do stanu poprzedniego...
Nie wiem czy widzicie w tym jakieś zaburzenie? Jakiś problem? Lęk przed bliskością? Przed zobowiązaniami? A może jednak związki nie są dla mnie i trzeba się z tym pogodzić?
Nie wiem czy, to co teraz mam i odczuwam w ogóle kwalifikuje się pod jakieś zaburzenie OCD/ROCD czy może po prostu tak mam, ale jest to jednak dla mnie dziwne.
Zacznę od początku - długo w swoim życiu nie byłem w żadnym poważnym związku, ale zawsze chciałem, z różnych powodów nie udawało się. Widziałem jak inni mają i po prostu czułem, że chce kogoś mieć, że tego mi w życiu brakowało, że miałem swoje pasje, super pracę, rodzinę tylko brakowało mi dziewczyny, często jeszcze wcześniej myślałem jak to będzie gdy będę ją miał, i to był chyba błąd...
Gdy już się udało, to po prostu poczułem się super szczęśliwy, wszystko było podporządkowane jej, nie mogłem się doczekać kolejnych spotkań, wymyślałem coraz to ciekawsze atrakcje na randki itd itd. Czułem chyba te "motyle"

Gdy już minął prawie rok tego związku to zacząłem czuć się dziwnie - zauważyłem, że przez ten związek porzuciłem wiele swoich pasji do sportu, gier itd. I nagle wszystko we mnie siadło... Już nie czułem tych "motyli" i chyba wręcz miałem dosyć, oczywiście ona to dostrzegła, zauważyła, że już nie jest na pierwszym miejscu, co oczywiście nie od razu, ale w końcu doprowadziło do tego rozstania, wtedy to już nawet poczułem ulgę. Ale tylko chwilowo, potem zaczęło mi jej ewidentnie jednak brakować, powrót jeden, rozstanie znów, powrót drugi, rozstanie i po tym rozstaniu już mimo różnych kolejnych pomysłów powrotu, jednak tęsknoty i generalnie nie zbyt dobrego samopoczucia (mimo że z początku czułem ulgę) uznałem, że nie będę już jej męczył, przyjąłem, że to widocznie nie ta dziewczyna i spróbuję z kimś coś na nowo, od zera.
No i tak próbuję już jakiś czas, co jakiś czas poznaje nowe dziewczyny i mam pewne niepokojące objawy... Oczywiście czasami trafiałem na takie, które od razu mi nie pasowały albo na tym pierwszym spotkaniu okazywało się, że to nie to. Ale jednak czasem trafiała się wartościowa, fajna, ładna dziewczyna. I gdy już naprawdę dobrze się nam gadało, sama stwierdzała, że dobrze się nam rozmawia itd, to mi zaangażowanie zaczęło spadać. Czasami udało się spotkać, ale zazwyczaj raz i nic więcej z tego nie było. Jakoś w mojej głowie zaczęło się pojawiać, że znowu będzie trzeba się spotykać częściej, że być może będę musiał zmienić swój jakby styl życia (mimo że przed tym pierwszym związkiem bardzo tego chcialem). Pojawia się w mojej głowie cały szereg tych ograniczeń, rzeczy, które poświęciłem poprzednio (trochę jednak świadomie) i że teraz bym tego do końca poświęcić jednak nie chciał. Mam świadomość, że pewne rzeczy na pewno da się pogodzić, i nie wszystko trzeba od razu porzucać na zawsze, ale jakiś schemat w mojej głowie się wytworzył i dlatego teraz zazwyczaj mam blokadę, żeby pójść z nową relacją do przodu.
A może po prostu jest mi wygodnie samemu? Czasami się zastanawiam nad tym, że właściwie najbardziej obecnie dziewczyny brakuje mi chyba tylko do seksu, no i sytuacji, kiedy chciałbym gdzieś wyjechać coś zwiedzić a nie mam z kim. A w codziennym życiu właściwie będzie ona tylko niepotrzebnym ciężarem. A tak wcześniej przecież nie było! Chciałem by była ze mną zawsze. Coś się tu kurczę przestawiło i nie wiem jak to zresetować do stanu poprzedniego...
Nie wiem czy widzicie w tym jakieś zaburzenie? Jakiś problem? Lęk przed bliskością? Przed zobowiązaniami? A może jednak związki nie są dla mnie i trzeba się z tym pogodzić?