Wyrzuty sumienia..rocd
: 14 maja 2020, o 12:44
Witajcie, piszę bo nie daje już rady..
Zacznę od tego że przez ROCD straciłam miłość mojego życia, wspaniały związek oparty na miłości, wzajemnej trosce i zaufaniu. Co prawda na NN chorowałam od dziecka, ale nikt mi nie pomógł, byłam wyśmiewana i zamknęłam się w sobie i tak sobie żyłam starając nie odbiegać od reszty. Bałam się wejść do internetu, bałam się nawet myśleć o tych moich dziwactwach bo wpadałam w panikę. Bałam się że zamkną mnie w psychiatryku, że stracę chłopaka,dlatego żyłam z tym przez lata. Nerwica ewaluowała, od standardowych kompuslji w OCD po HOCD. Jednak to nic w stosunku to tego w kogo się zamieniłam kiedy pojawiło się ROCD. Bardzo kochałam narzeczonego, byłam lojalna i nawet do głowy by mi nie przyszły najmniejsze objawy niewierności. Jednak po kilku latach sielanki złapało mnie nagle po oświadczynach chłopaka. Od tamtego momentu zaczęły się wątpliwości a przecież tak bardzo pragnęłam tego, pragnęłam ślubu i założenia rodziny z tym mężczyzną. Miałam chyba wszystkie z możliwych natręctw myślowych, po przeczytaniu wątku- Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji? Odnajduję siebie w niemal każdej wypowiedzi. Tak wiem że to tylko myśli, ale u mnie było coś więcej. Nagle z dnia na dzień dostałam obsesji na punkcie znajomego z internetu. Jak dostwałam od niego wiadomości to waliło mi serce, miałam zawroty głowy, odbierałam to jako wynik zauroczenia. To było coś poza kontrolą, uleganie tej znajomości dawało mi spokój i poczucie "szczęścia"..jak się okazało- po prostu spadku napięcia. Teraz wiem że to była po prostu kompulsja. Ale fakt jest taki że raniłam tym swojego narzeczonego, on widział że tamta osoba staje się dla mnie ważniejsza, chociaż zaprzeczałam. Porównywałam, mierzyłam poziom zainteresowania mną, wolałam utrzymywać kontakt z kimś kogo nigdy w życiu nie widziałam na oczy zamiast spędzać czas z narzeczonym, który budził we mnie lęk i irytację. Na słowo ślub, wspólne mieszkanie czy dziecko reagowałam paniką i płaczem. Czułam że się duszę, że chcę uciec, że jeśli do tego dojdzie będę już zawsze nieszczęśliwa. A z drugiej strony jeśli odejdę to będę żałowała do końca życia. Nie musze mówić że odrzuciło mnie od zbliżeń, byłam mniej zaangażowana, w głowie pojawiał się tylko tamten i te myśli- nie robisz niż złego, skoro to sprawia że czujesz się szczęśliwa, obcy tak naprawdę facet poświęca Ci więcej uwagi niż narzeczony. Trwało to 2 lata aż coś we mnie pękło i zakończyłam to. Próby skupienia się na związku nie wypaliły, bo dalej byłam pod działaniem nerwicy i kręciłam się jak gówno w przeręblu. Po roku od tego zakończył się mój związek. Chłopak nie reagował na moje prośby o starania, ja byłam nerwowa a to sięgało już apogeum. Ja chyba tylko czekałam aż mnie zostawi żeby mieć spokój. W emocjach napisałam że to koniec, on nie walczył. Ja poczułam ulgę, było mi dobrze, aż nagle blokada emocjonalna pękła i była rozpacz co ja najlepszego zrobiła. Kilka miesięcy od tego dowiedziałam się o ROCD i długo walczyłam o jego powrót ale moje zachowanie obudziło w nim stare traumy- lęk przed odrzuceniem. Teraz on jest w takim samym amoku jak ja, reaguje na mnie paniką i złością, czuje strach i lęk i też uważa że to oznaka tego że nic do mnie nie czuje.
Kończąc.. Mimo że nie zdradziłam fizycznie to zdradziłam emocjonalnie. Nie mogę sobie wybaczyć co zrobiłam najważniejszej osobie, że straciłam go na zawsze. Jak mogłam nie zauważyć że problem leży we mnie, jak mogłam obwiniać chłopaka za moje poczucie niespełnienia, jak mogłam dać się wkręcić w internetowy "romans" mając narzeczonego. Ja naprawdę nie wiem dlaczego to robiłam, tamten nic dla mnie nie znaczy, nawet nie mogę o nim myśleć, brzydzę się sobą i uważam że zasługuję tylko na śmierć. Zamieniłam się w człowieka bez uczuć, wyobraźni, człowieka który ranił, a z natury jestem taka że nie potrafię nikomu sprawić przykrości. Czuję że jestem zwykłą suką, niewartą niczego. Nie wiem po co piszę do Was, albo żeby ktoś mi wytłumaczył że to działanie nerwicy, albo żeby ktoś mi powiedział prosto w oczy, że jestem zwykłą dzi*ką.. Bądźcie proszę szczerzy.
Zacznę od tego że przez ROCD straciłam miłość mojego życia, wspaniały związek oparty na miłości, wzajemnej trosce i zaufaniu. Co prawda na NN chorowałam od dziecka, ale nikt mi nie pomógł, byłam wyśmiewana i zamknęłam się w sobie i tak sobie żyłam starając nie odbiegać od reszty. Bałam się wejść do internetu, bałam się nawet myśleć o tych moich dziwactwach bo wpadałam w panikę. Bałam się że zamkną mnie w psychiatryku, że stracę chłopaka,dlatego żyłam z tym przez lata. Nerwica ewaluowała, od standardowych kompuslji w OCD po HOCD. Jednak to nic w stosunku to tego w kogo się zamieniłam kiedy pojawiło się ROCD. Bardzo kochałam narzeczonego, byłam lojalna i nawet do głowy by mi nie przyszły najmniejsze objawy niewierności. Jednak po kilku latach sielanki złapało mnie nagle po oświadczynach chłopaka. Od tamtego momentu zaczęły się wątpliwości a przecież tak bardzo pragnęłam tego, pragnęłam ślubu i założenia rodziny z tym mężczyzną. Miałam chyba wszystkie z możliwych natręctw myślowych, po przeczytaniu wątku- Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji? Odnajduję siebie w niemal każdej wypowiedzi. Tak wiem że to tylko myśli, ale u mnie było coś więcej. Nagle z dnia na dzień dostałam obsesji na punkcie znajomego z internetu. Jak dostwałam od niego wiadomości to waliło mi serce, miałam zawroty głowy, odbierałam to jako wynik zauroczenia. To było coś poza kontrolą, uleganie tej znajomości dawało mi spokój i poczucie "szczęścia"..jak się okazało- po prostu spadku napięcia. Teraz wiem że to była po prostu kompulsja. Ale fakt jest taki że raniłam tym swojego narzeczonego, on widział że tamta osoba staje się dla mnie ważniejsza, chociaż zaprzeczałam. Porównywałam, mierzyłam poziom zainteresowania mną, wolałam utrzymywać kontakt z kimś kogo nigdy w życiu nie widziałam na oczy zamiast spędzać czas z narzeczonym, który budził we mnie lęk i irytację. Na słowo ślub, wspólne mieszkanie czy dziecko reagowałam paniką i płaczem. Czułam że się duszę, że chcę uciec, że jeśli do tego dojdzie będę już zawsze nieszczęśliwa. A z drugiej strony jeśli odejdę to będę żałowała do końca życia. Nie musze mówić że odrzuciło mnie od zbliżeń, byłam mniej zaangażowana, w głowie pojawiał się tylko tamten i te myśli- nie robisz niż złego, skoro to sprawia że czujesz się szczęśliwa, obcy tak naprawdę facet poświęca Ci więcej uwagi niż narzeczony. Trwało to 2 lata aż coś we mnie pękło i zakończyłam to. Próby skupienia się na związku nie wypaliły, bo dalej byłam pod działaniem nerwicy i kręciłam się jak gówno w przeręblu. Po roku od tego zakończył się mój związek. Chłopak nie reagował na moje prośby o starania, ja byłam nerwowa a to sięgało już apogeum. Ja chyba tylko czekałam aż mnie zostawi żeby mieć spokój. W emocjach napisałam że to koniec, on nie walczył. Ja poczułam ulgę, było mi dobrze, aż nagle blokada emocjonalna pękła i była rozpacz co ja najlepszego zrobiła. Kilka miesięcy od tego dowiedziałam się o ROCD i długo walczyłam o jego powrót ale moje zachowanie obudziło w nim stare traumy- lęk przed odrzuceniem. Teraz on jest w takim samym amoku jak ja, reaguje na mnie paniką i złością, czuje strach i lęk i też uważa że to oznaka tego że nic do mnie nie czuje.
Kończąc.. Mimo że nie zdradziłam fizycznie to zdradziłam emocjonalnie. Nie mogę sobie wybaczyć co zrobiłam najważniejszej osobie, że straciłam go na zawsze. Jak mogłam nie zauważyć że problem leży we mnie, jak mogłam obwiniać chłopaka za moje poczucie niespełnienia, jak mogłam dać się wkręcić w internetowy "romans" mając narzeczonego. Ja naprawdę nie wiem dlaczego to robiłam, tamten nic dla mnie nie znaczy, nawet nie mogę o nim myśleć, brzydzę się sobą i uważam że zasługuję tylko na śmierć. Zamieniłam się w człowieka bez uczuć, wyobraźni, człowieka który ranił, a z natury jestem taka że nie potrafię nikomu sprawić przykrości. Czuję że jestem zwykłą suką, niewartą niczego. Nie wiem po co piszę do Was, albo żeby ktoś mi wytłumaczył że to działanie nerwicy, albo żeby ktoś mi powiedział prosto w oczy, że jestem zwykłą dzi*ką.. Bądźcie proszę szczerzy.