Czy to normalne? Mam już dość
: 27 grudnia 2019, o 20:00
Hej wszystkim! Dawno mnie nie bylo na tym forum, ale coz, mysle ze znow potrzebuje by tu wrocic. Jesli bedzie niespójnie napisane, to przepraszam, ale ciezko mi sie skupic. Ostrzegam, ze to będzie dlugie. Do rzeczy, martwi mnie moj stan w jakim jestem. Otóż niedawno rozstalam sie z chlopakiem i byl to moj jeden z poważniejszych zwiazkow. Ogolnie byl czas gdzie myslalam, ze jestem prawie zdrowa, przestałam chodzic do psycholog we wrzesniu, poniewaz nie mialam zbytnio juz mozliwosci, poszłam do szkoły z internatem oddalonej o 100 km i uznalam ze sama sobie juz dam rade. Bylo naprawdę dobrze podczas zwiazku z nim, czulam ze mam dla kogo zyc. Nadal lekko mi doskwierala nerwica, ale jakos sobie radzilam. Potem wyszło kilka kłótni np byla taka sytuacja gdzie bylam zazdrosna o jego przyjaciolke, ale ufalam mu wiec pozwalalam im sie spotykac ze soba itp (dodam ze ja mam 16 lat a on 19, to bedzie dosc wazne w dalszej części) pewnego dnia wyslal mi wiadomosc, ze nakreca swoja przyjaciolke erotycznie (w sensie przynajmniej ja to tak odebralam po tej wiadomości, myslalam ze ze soba flirtuja itp) i nie dokończył nawet a ja dostalam ataku paniki, mialam w glowie czarne scenariusze, ze brakuje mu seksu dlatego pisze w ten sposób z innymi dziewczynami (boje sie seksu i seksualnych czynnosci po sprawie z pedofilem, ale o tym nie chce zbytnio opowiadac) przez 3 dni sie do niego nie odzywalam, płacząc caly czas, a jak potem sie okazalo, wcale nie pisali ze soba w zly sposob i tylko ja to tak odebralam. Ale okej przeprosilam go i bylo dobrze. Do czasu, gdy nie zaczelo jemu odwalac, pewnego dnia wyskoczyl mi z propozycja seksu, wiedzial dokladnie o mojej przeszlosci i pewnie wiecie jak sie to skonczylo, kolejnym atakiem paniki, myslami ze jestem beznadziejna bo nie umiem byc taka tak jego byla (z nia uprawial seks itp) i przez ten czas bylo bardzo zle, samookaleczylam sie 1 raz od kilku miesiecy, nim tez to wstrzasnelo. Dostal przezemnie stanow depresyjnych i czulam sie z tym bardzo zle. Mowil ze jestem zbyt impulsywna. Znowu zaczelam sie siebie bac. Chcial zebysmy zostali przyjaciólmi zeby mnie nie ranil. Nie chcialam sie na to zgodzic bo po prostu nie potrafilam po tym co przezylismy byc po prostu przyjaciólmi. Ale w koncu sie unormowalo. Jeszcze doszla jedna sytuacja po ktorej tez zaczelam sie siebie bac. Kiedys w szkole podstawowej i w gimnazjum, bylam kozlem ofiarnym i przez wiele lat mi dokuczano, prawdopodobnie stad wziela sie moja nerwica i depresja (choc dokladnie nie jestem zdiagnozowana, bylam u psychiatry ale nie dostalam dokladnej diagnozy, biore leki ssri) i obiecalam sobie ze bede pomagac kazdej osobie ktora doswiadcza tego samego co ja bo wiem jak to jest. Dowiedzialam sie ze dokuczaja mojej kolezance z klasy, nie moglam tak tego zostawić, pewnego dnia w szatni zauwazylam jak jedna dziewczyna zabrala mojej kolezance telefon i nie chciala oddac. Moja koleżanka widac bylo ze sprawia jej to przykrość wiec zareagowalam... Zbyt impulsywnie, pchnelam ta osobe co jej zabrala telefon na sciane i go zabralam, przy calej klasie. (to nie bylo jakies mocne pchniecie) bylam w szoku przez chwile co zrobiłam i słyszałam potem komentarze ze jestem walnieta. Powstala z tego "drama" mialam rozmowy z psycholog internatowa, ta dziewczyna co ja pchnelam, przekoloryzowala historie i zrobila ze mnie jakas psycholke w oczach innych. Staralam sie tym nie przejmowac, w koncu myslalam ze jest dobrze bo mialam swojego chlopaka i przyjaciolke. W koncu sprawa sie rozwiazala i skonczylo sie dokuczanie mojej kolezance. Slyszalam od mojej przyjaciolki i chlopaka ze im mnie brakuje na tygodniu, na kazdym weekendzie staralam sie im poświęcać caly moj czas, czasen zaniedbujac nauke. Mialam nawet mysli by zrezygnować dla nich ze szkoly. Po tym wszystkim nastala ostatnia klotnia w naszym związku. Moj byly chlopak ogłuchł na jedno ucho po tym jak jego koledzy strzelili mu balona kolo ucha. Mówił mi ze boi sie lekarzy i ze od dlugiego czasu u żadnego nie byl. Martwilam sie o niego, bo z tym uchem nie chciał pojsc do tego lekarza. Mial jeszcze "migreny oczne" ktore sam sobie stwierdził i czasem wymiotował z bolu. Chciałam zeby sie przebadal, znow zaczelam miec mysli ze mu sie cos stanie, ze moze jest chory na cos, albo ze z tego ucha sie zrobi jakis stan zapalny i zle sie to skonczy. Rozmawialam z nim przez 2 tygodnie i staralam przekonywać go zeby poszedł do tego lekarza (zeby nie bylo, pytalam go o przyczynę strachu i sam nie wiedzial czemu sie boi) mialam juz dosc tego martwienia sie, a moje slowa do niego nie docieraly wiec podjelam ostateczny krok i zaszantazowalam go (wiem nie powinnam tego robic, ale tu chodziło o jego zdrowie) ze albo pojdzie do lekarza, albo sie nie spotkamy. Marudzil przez kilka dni, potem oklamal mnie ze byl u lekarza z ta swoja przyjaciółka, pytalam sie jej czy to prawda i mowila ze tak. Jak potem sie dowiedziałam od jego przyjaciela oklamal mnie. Zrobiło mi sie wtedy przykro, mowilam mu ze znam prawde, a on caly czas wciskal mi to klamstwo. Pod wpływem emocji zerwalam z nim, nie chce byc w zwiazku gdzie druga strona nie jest ze mna szczera. Myślałam ze w koncu pojdzie do tego lekarza i bedzie walczyl o ten zwiazek. Jakie bylo moje zdziwienie jak dowiedzialam sie ze po 2 dniach o mnie zapomniał. Dodam ze, gdy moje zwierzęta chorowaly to zachowywalam sie podobnie, jakbym miala hipohondrie tylko ze z mysla o innych. Bylam w szoku i nie moglam sie z tym pogodzic... Jeszcze potem stracilam swoja "przyjaciolke". Zalamalam sie i wrocily mi stany depresyjne. Jestem osoba co uwielbia pomagac innym i staralam sie dawac z siebie wszystko dla drugiej osoby i bardzo zabolalo mnie to ze w zamian otrzymałam noz w plecy. I teraz przechodzimy do tego jak sie teraz czuje. Wszystko to stało sie na początku grudnia a ja czuje sie coraz gorzej. Czuje sie cholernie samotna, calymi dniami siedze w domu i gram albo oglądam cos. Wrocilam do mojego starego rytmu. Nie moglam sie przyzwyczaic, ze teraz samotnie bede spedzac weekendy... Mam wrażenie, ze to ze mna jest cos nie tak, ze to ja jestem winna temu wszystkiemu co sie stalo. Ze nie da sie ze mna przyjaznic/byc tylko dlatego ze nie umiem byc normalna jak inni. Ze nadal męczą mnie ataki paniki, nerwica... Stracilam ochote do zycia. Jeszcze to co sie ze mna dzieje mnie przeraża, chodze zdenerowana caly czas, znow wróciły mi mysli ze jestem opetana albo chora psychicznie i ze trace nad soba kontrole. Ostatnio caly czas chodze zmeczona i mi sie chce spac wiec spie w dzien. Moi rodzice sa zmartwieni, więc mnie budza i chca zebym cokolwiek robila. W trakcie tego jak mnie budza to wpadam w jakas zlosc, krzycze na nich, dzisiaj zaczelam przeklinac ze zlosci, bylam zla ze jestem tak zmeczona a oni mnie budza. Boje sie siebie, nie chce na nich krzyczec i tak reagowac. Mam ochote sie zamknac zeby nikt mi nie przeszkadzał i zeby zostawili mnie w spokoju. A z drugiej strony chce normalnie zyc. Przeraza mnie to ze bola mnie wszystkie miesnie, glowa, mam tiki nerwowe jakbym miala dreszcze np z zimna co wtedy tak trzesie calym cialem, albo mam wrazenie ze jestem jakas nadpobudliwa i musze sie caly czas poruszac, mam takie uczucie jakbym nie kontrolowala swojego ciala i znow pojawiają sie mysli ze mnie cos opetalo i ze zaraz cos zrobie. Moi rodzice chcieli mnie wziac do kosciola na co tez zareagowalam zloscia i zniechęceniem. Boje sie tam chodzic, czuje sie niekomfortowo i mam wrazenie ze mna zacznie miotac bo mnie cos opeta itp, czasem nawet nie jestem w stanie sie modlic przez ten strach. Wiem brzmi to jakbym byla jakas walnięta. Ogolnie przez to jacy niektórzy sa ksieza i jak czasem kosciol robi wode z mozgu ludziom nie czuje ochoty by tam chodzic. Wierze po czesci w Boga, a po części mam wątpliwości. Od zawsze nie lubilam byc w kosciele, nudzilam sie tam okropnie i nie czulam tego czegos co czuja ludzie chodzacy tam. Boje sie tego, ze to przez to ze jestem opetana itp. Masakra... Jeszcze na wigilii tacie podczas modlitwy spadl oplatek i zaczelam sie smiac i nie moglam przestać co tez mnie przeraziło. Potem moi rodzice dziwili sie czemu sie smialam podczas modlitwy i wpadlam w panike, ze naprawde jestem opetana. Znów czuje jakbym tracila uczucia i czula ta pustke i mam wrażenie ze mam lekka derealizacje jak kiedys. I chcialam sie zapytać, czy to możliwe bym sie tak czula przez nerwice i depresje, czy naprawdę jest cos ze mna nie tak? Bo sama juz nie wiem czy to moja wina ze wszystko sie tak potoczylo i czy to ze mna jest cos nie tak. Mama ma mnie znow zapisac do psychologa ale nie wiem czy jest sens walczyc o to bym wyszla z tego, skoro juz 2 lata sie mecze z tym wszystkim i zawsze jak chce zyc normalnie, to przeszłość we mnie uderza. Czuje sie juz naprawdę bezradna.