Zaczynam wierzyć, że nie kocham i poddaje się. Depresja i ROCD.
: 17 października 2018, o 11:36
Cześć,
Na forum jestem nowa, ale wasze posty i odpowiedzi obserwuję już jakiś czas. Teraz i ja przychodzę do was ze swoim problemem który nawiedza mnie już od prawie 3 miesięcy. Postaram opisać się wszystko jak najkrócej choć nie obiecuję.
Wszystko zaczęło się 3 miesiące temu, po naszym powrocie do siebie. Jesteśmy razem 2 lata i nasz związek nie był idealny, ale zawsze bardzo się kochaliśmy i świata poza sobą nie widzieliśmy. Kłótnia między nami doprowadziła do krótkiego rozpadu, ale zaraz nie mogliśmy bez siebie wytrzymać i było ''po staremu''.
Ostatnie kilka lat mojego życia to była totalna gonitwa. Za marzeniami, obowiązkami, pracą, szkołą. Musiałam wejść w dorosłość w trybie natychmiastowym. Często czułam się wykończona, niezadowolona i niewystarczająco dobra i doceniana. Wydaje mi się, że w rezultacie pewnego dnia, po dodatkowym stresie jakim było nasze rozstanie mój świat zawalił się i zmienił nie do poznania.
Któregoś dnia, po pracy zdrzemnęłam się na chwilę i wstałam zupełnie inną osobą. Z lękiem, strachem i z pytaniem które pojawiło się w sekundę ''czy ja go kocham?''. I wtedy zaczęła się jazda. Byłam w takim szoku, że to w jakikolwiek sposób zostało podważone, że od razu nie chciałam w to wierzyć. Ale w chwilę stałam się osowiała, marudna, zirytowana i dodatkowo przerażona bo nie rozumiałam pytania które mogło się pojawić, bo przecież do tej pory świata poza nim i nami nie widziałam...
Rozumiem, że człowiek może mieć wątpliwości, ale ja od razu stałam się przerażoną istota która z nadmiaru myśli o tym nie mogła spać od wczesnego rana, a później przez cały dzień w pracy zamartwiałam się tymi pytaniami. Czy kocham? jakbym zareagowała gdyby teraz się pojawił? Czy chcę go? Czy jesteśmy dla siebie? Dosłownie w każdej minucie dnia...nawet przy rozmowach z innymi osobami.
Szybko dostałam też lęków. Nie mogłam jeździć komunikacją, dostawałam ataków paniki w pracy i ze łzami w oczach uciekałam tam gdzie nikt mnie nie widział. Mogło złapać mnie wszędzie - w domu, w galerii handlowej, pracy... a to wszystko PRZEZ NIEPEWNOŚĆ? Nie chciałam wierzyć w to, że to zwykła niepewność, bo w poprzednich związkach w którymś momencie miałam tak samo. Zdarzyło mi się to wcześniej dwa razy ale nigdy z takim natężeniem bo zawsze w którymś momencie poddawałam się i uciekałam.
Czułam się przy nim źle. Miałam ścisk w żołądku przed przyjściem do domu. Przez długo nie mówiłam że kocham, bo miałam wyrzuty sumienia że kłamię. Kiedy się przytulałam główną myślą było to, że nei robię tego szczerze. A seks? umarł. Bo w sekundę mogłam pomyśleć sobie, że jest brzydki, odrażający, obleśny (a zawsze bardzo mi się podobał i pociągał mnie
).
Nasza relacja przechodzi dużą próbę, bo powiedziałam mu o tym co czuję...zarzekałam się, że nie wiem czy to prawda i po przeczytaniu waszych postów uspokoiłam go, że może być to nerwica. Próbowałam już wszystkiego żeby z tego wyjść, zaczynąc od jakiejś tam ignorancji. Co prawda do dziś szukam różnych odpowiedzi i uspokajam się w internecie.
Bywały dni PRZEBŁYSKU. Gdzie kochałam, uwielbiałam, patrzyłam na niego myślałam sobie TO TEN JEDYNY. Ale zaraz przechodziło i snów robiłam się zimna i wycofana.
Po jakiś dwóch miesiącach było jeszcze gorzej...trafiłam do psychiatry bo nie mogłam ze sobą wytrzymac. Urywałam się z pracy, nie mogłam nic robić...mogłam tylko leżeć i miałam wrażenie, że nie czuję totalnie nic. Powiedziałam lekarzowi o swojej przypadłości, ale czułam że nie znalazłam zrozumienia - pytanie od lekarza było następujące: A MOŻE PANI GO PO PROSTU NIE KOCHA??? i wtedy załamałam się jeszcze bardziej
<boks>
Dostałam leki przeciw lękowe i przeciwdepresyjne z grupy SSRI i dodatkowo na sen - bo problemy ze snem narastały a czasami budziłam się z lękiem...
Na początku miałam nadzieje, że kiedy odejdzie lęk to znikną i wątpliwosci i rzeczywiście w momencie kiedy na lekach w końcu mogłam wstać z łóżka i robić podstawowe rzeczy to czułam się w stosunku do niego LEPIEJ
Mogłam się przytulać, poczułam pewność siebie, i pewność swoich emocji. Ale minęło kilka dni uniesienia i znowu Baam! Nie ma nic...
Jestem już totalnie zniszczona tym i codziennie myślę o tym żeby odejść. Nie dość że jestem na razie bezużyteczna bo jestem na zwolnieniu lekarskim i nie pracuję to dodatkowo tylko leżę, nie robię nic konkretnego i się tym zamartwiam. Wpadłam w jakiś dołek.
Na dzień dzisiejszy jest tak, że kiedy już przy nim siedze ( mieszkamy razem) nie czuję nic. Moja głowa chyba uwierzyła już w to wszystko choć tak bardzo chciałaby go kochać
Kiedy się do niego przytulam to mam wrażenie że to sztuczne i robie to z jakiegoś przyzwyczajenia. I jak na początku wierzyłam ze to irracjonalne to teraz już jestem w myśli że po prostu nie kocham i już. A jednak boję się odejśc...boję się że to będzie błąd i że będę tego żałować, a co gorsza to boję się bardziej tego, że rzeczywiście mogłabym o nim zapomnieć i jakby nigdy nic po prostu żyć dalej. Irytują mnie jego gesty a czaami jak pomyslę o tym, że ''ma dziwny głos'' to też słysze go zupełnie inaczej. Patrze na każdy milimetr jego ciała i analizuję go w głowie. Jestem zmęczona.
Nie wiem jak sobie z tym radzić. Czekam na psychoterapię ale mam ją dopiero za 2 miesiące a leki biore dalej. Siedze już jak na szpilkach a mój mózg przełączył się na tryb jakiejś ucieczki i coraz bardziej się odsuwam choć mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
Powiedzcie jak jest lub było u was i czy też tak drastycznie. Bo szczerze, zmieniło to moje życie i myślę że gdybym się rzeczywiście rozstała to nie wybaczyłabym sobie, że ''przestałam go kochać.".
Co powiinnam waszym zdaniem zrobić i jak sobie pomóc. Przestałam czuć że gdziekolwiek jest jakieś moje miejsce.
Pozdrawiam was i czekam na odpowiedzi
Na forum jestem nowa, ale wasze posty i odpowiedzi obserwuję już jakiś czas. Teraz i ja przychodzę do was ze swoim problemem który nawiedza mnie już od prawie 3 miesięcy. Postaram opisać się wszystko jak najkrócej choć nie obiecuję.

Wszystko zaczęło się 3 miesiące temu, po naszym powrocie do siebie. Jesteśmy razem 2 lata i nasz związek nie był idealny, ale zawsze bardzo się kochaliśmy i świata poza sobą nie widzieliśmy. Kłótnia między nami doprowadziła do krótkiego rozpadu, ale zaraz nie mogliśmy bez siebie wytrzymać i było ''po staremu''.
Ostatnie kilka lat mojego życia to była totalna gonitwa. Za marzeniami, obowiązkami, pracą, szkołą. Musiałam wejść w dorosłość w trybie natychmiastowym. Często czułam się wykończona, niezadowolona i niewystarczająco dobra i doceniana. Wydaje mi się, że w rezultacie pewnego dnia, po dodatkowym stresie jakim było nasze rozstanie mój świat zawalił się i zmienił nie do poznania.
Któregoś dnia, po pracy zdrzemnęłam się na chwilę i wstałam zupełnie inną osobą. Z lękiem, strachem i z pytaniem które pojawiło się w sekundę ''czy ja go kocham?''. I wtedy zaczęła się jazda. Byłam w takim szoku, że to w jakikolwiek sposób zostało podważone, że od razu nie chciałam w to wierzyć. Ale w chwilę stałam się osowiała, marudna, zirytowana i dodatkowo przerażona bo nie rozumiałam pytania które mogło się pojawić, bo przecież do tej pory świata poza nim i nami nie widziałam...
Rozumiem, że człowiek może mieć wątpliwości, ale ja od razu stałam się przerażoną istota która z nadmiaru myśli o tym nie mogła spać od wczesnego rana, a później przez cały dzień w pracy zamartwiałam się tymi pytaniami. Czy kocham? jakbym zareagowała gdyby teraz się pojawił? Czy chcę go? Czy jesteśmy dla siebie? Dosłownie w każdej minucie dnia...nawet przy rozmowach z innymi osobami.
Szybko dostałam też lęków. Nie mogłam jeździć komunikacją, dostawałam ataków paniki w pracy i ze łzami w oczach uciekałam tam gdzie nikt mnie nie widział. Mogło złapać mnie wszędzie - w domu, w galerii handlowej, pracy... a to wszystko PRZEZ NIEPEWNOŚĆ? Nie chciałam wierzyć w to, że to zwykła niepewność, bo w poprzednich związkach w którymś momencie miałam tak samo. Zdarzyło mi się to wcześniej dwa razy ale nigdy z takim natężeniem bo zawsze w którymś momencie poddawałam się i uciekałam.
Czułam się przy nim źle. Miałam ścisk w żołądku przed przyjściem do domu. Przez długo nie mówiłam że kocham, bo miałam wyrzuty sumienia że kłamię. Kiedy się przytulałam główną myślą było to, że nei robię tego szczerze. A seks? umarł. Bo w sekundę mogłam pomyśleć sobie, że jest brzydki, odrażający, obleśny (a zawsze bardzo mi się podobał i pociągał mnie

Nasza relacja przechodzi dużą próbę, bo powiedziałam mu o tym co czuję...zarzekałam się, że nie wiem czy to prawda i po przeczytaniu waszych postów uspokoiłam go, że może być to nerwica. Próbowałam już wszystkiego żeby z tego wyjść, zaczynąc od jakiejś tam ignorancji. Co prawda do dziś szukam różnych odpowiedzi i uspokajam się w internecie.
Bywały dni PRZEBŁYSKU. Gdzie kochałam, uwielbiałam, patrzyłam na niego myślałam sobie TO TEN JEDYNY. Ale zaraz przechodziło i snów robiłam się zimna i wycofana.
Po jakiś dwóch miesiącach było jeszcze gorzej...trafiłam do psychiatry bo nie mogłam ze sobą wytrzymac. Urywałam się z pracy, nie mogłam nic robić...mogłam tylko leżeć i miałam wrażenie, że nie czuję totalnie nic. Powiedziałam lekarzowi o swojej przypadłości, ale czułam że nie znalazłam zrozumienia - pytanie od lekarza było następujące: A MOŻE PANI GO PO PROSTU NIE KOCHA??? i wtedy załamałam się jeszcze bardziej


Dostałam leki przeciw lękowe i przeciwdepresyjne z grupy SSRI i dodatkowo na sen - bo problemy ze snem narastały a czasami budziłam się z lękiem...
Na początku miałam nadzieje, że kiedy odejdzie lęk to znikną i wątpliwosci i rzeczywiście w momencie kiedy na lekach w końcu mogłam wstać z łóżka i robić podstawowe rzeczy to czułam się w stosunku do niego LEPIEJ

Jestem już totalnie zniszczona tym i codziennie myślę o tym żeby odejść. Nie dość że jestem na razie bezużyteczna bo jestem na zwolnieniu lekarskim i nie pracuję to dodatkowo tylko leżę, nie robię nic konkretnego i się tym zamartwiam. Wpadłam w jakiś dołek.
Na dzień dzisiejszy jest tak, że kiedy już przy nim siedze ( mieszkamy razem) nie czuję nic. Moja głowa chyba uwierzyła już w to wszystko choć tak bardzo chciałaby go kochać

Nie wiem jak sobie z tym radzić. Czekam na psychoterapię ale mam ją dopiero za 2 miesiące a leki biore dalej. Siedze już jak na szpilkach a mój mózg przełączył się na tryb jakiejś ucieczki i coraz bardziej się odsuwam choć mam wyrzuty sumienia z tego powodu.
Powiedzcie jak jest lub było u was i czy też tak drastycznie. Bo szczerze, zmieniło to moje życie i myślę że gdybym się rzeczywiście rozstała to nie wybaczyłabym sobie, że ''przestałam go kochać.".
Co powiinnam waszym zdaniem zrobić i jak sobie pomóc. Przestałam czuć że gdziekolwiek jest jakieś moje miejsce.
Pozdrawiam was i czekam na odpowiedzi
