Bo Twoje napięcie opada, nastawiasz się żę będzie w autobusie atak paniki, coś się wydarzy.. nie wiem zemdlejesz, dostaniesz biegunki, zwymiotujesz.. nie zdążysz wysiąść, po czym wchodząc tam nic konkretnego się nie dzieje.. lęk jest w krytycznym momencie po którym opada bo MUSI opaść, wsiadając tam po raz drugi masz w głowie sytuacje w której znalazłaś się godzine temu i podświadomie przestajesz się denerwować tak mocno jak wcześniej, lub w ogóle. Wejdz do autobusu o 9.00 przeżyj swoje, wejdź o 10.45 już względnie spokojna.. ale wsiądź do tego samego autobusu o godzinie 21.
-- 31 października 2016, o 13:26 --
Zaraz Ci coś wkleje.
-- 31 października 2016, o 13:33 --
Zacząłem przymierzać się do jazdy środkami miejskimi jak tramwaje czy autobusy.
Początkowo tylko chodziłem na przystanki ale nie odważyłem się wsiąść.
Z perspektywy czasu widzę, że przełamywanie lęku u mnie polegało na pewnych etapach, i jest to związane ze znaną pewnie wielu z zajeć terapii, kwestią poszerzania granicy komfortu.
Mianowicie ja zacząłem od ataków paniki i lęku w domu, potem zacząłem coraz dalej i śmielej poczyniać sobie z wychodzeniem na dwór, potem przyszły tramwaje, autobusy i potem część ostatnia, ale po kolei.
Dodam w tym miejscu, że być może czytając to nie widać tutaj pewnego rodzaju dramatyzmy przełamywania lęku, przez co być może wielu z was pomyśli, że widocznie nie było ze mną tak źle.
Otóż zależy mi na tym tutaj aby streścić moją kwestię przełamywania lęku i oswajania go, pokazać, że jest to możliwe, że nie trzeba mieć zaburzenia lękowego, że to wszystko siedzi w głowach i związane jest z nieprawidłowym podejściem do de facto stanów naturalnych naszego organizmu (reakcja walcz bądź uciekaj)
Jednakże te wszystkie wyjścia wiązały się z odczuwaniem lęku, którego nie sposób opisać, objawy były realne i bardzo mocne, zawracałem i rezygnowałem sporo razy, wiele razy biegłem z powrotem do domu, wiele razy chciałem błagać na ulicy żeby ktoś wezwał karetkę, ale zarazem byłem tak zdeterminowany, że serio wolałem umrzeć niż dalej mieć zaburzenie.
Dlatego ciągle, codziennie, czasem po kilkanaście razy w ciągu dnia stosowałem ataki na zaburzenie, czyli szukałem sytuacji w których lęk może się nasilić, brnąłem w nie, brałem lęk i strach do siebie, nie chciałem już się z tym szarpać, uciekać od tego, dyskutowałem z myślami, ośmieszałem je, drwiłem z nich, prosiłem je na przekór aby zrobiły to co mówią.
Dzięki temu miałem okazję oswoić się z lękiem.
Ale wierzcie mi nie było to łatwe, dla mnie osobiście był to bardzo trudny okres, jednakże dość warty poświęcenia a dla tych, którzy mogą się obawiać tego, że przezwyciężanie lęku może być zbyt trudne mam pytanie, czy teraz macie okres łatwy?
Nie i do tego częściowo pewnie zero nadziei, że będziecie wolni od lęku na stałe.
Czym jest nasilenie lęku w momentach pierwszych prób jego przełamań, w obliczu miesięcy i lat z zaburzeniem lękowym?
Tak więc wiele razy nie dałem rady wsiąść do tramwaju, odpuszczałem sobie i jedynie spacerowałem z tym syfem, jako, że te pierwsze przełamywania trwały już ponad dobry miesiąc, czułem się już dużo pewniej ale nadal bałem się tramwaju, jakkolwiek to brzmi.
W końcu doszło do pierwszych prób, i wysiadałem po paru przystankach bo czułem, że lęk jest zbyt silny i się poddawałem.
Z lękiem w komunikacji miejskiej problemem jest to, że w niej lęk jest specyficzny, bowiem opiera się między innymi na tym, że z tego pudełka nie ma jak nagle uciec ani wysiąść.
Zresztą w każdym miejscu gdzie ucieczka jest utrudniona lęk jest zwykle silniejszy.
Wynika to z tego, że lęk to przypominam nic innego jak reakcja walcz bądź uciekaj, reakcja ta naturalnie ma nas przygotować do walki bądź ucieczki i dlatego często podczas lęku mamy ochotę i potrzebę panicznej ucieczki a zamknięte pomieszczenia i pojazdy jak np autobus, albo np. sala fryzjerska, dentystyczna powodują, że lęk się nasila bo ucieczka jest mało możliwa bądź utrudniona.
Dlatego właśnie nerwicowcy w takich sytuacjach mogą czuć się gorzej.
W końcu nadszedł dzionek, który dokonał pewnego tramwajowego

przełomu, kupiłem sobie bilecik dobowy i zdecydowałem nie wysiadać tylko jechać od krańcówki do krańcówki i z powrotem.
Oczywiście już czułem się gorzej na samą myśl o tym ale wsiadłem w tramwaj.
Po kilku przystankach poczułem się słabo, i zacząłem masakrycznie się pocić, zawsze przy lęku wśród ludzi miałem problem z obfitym poceniem, byłem tak mokry jakbym wyszedł spod prysznica, koszulka była do wykręcenia, w tramwaju było duszno, a ja czułem się strasznie źle, depersonalizacja bardzo wzrosła ale jechałem dalej.
Z każdym kolejnym przystankiem było coraz gorzej, czułem, że nie mam czym oddychać, że powietrze nie dochodzi do płuc, w głowie ścisk i zawroty, serce pewnie ze 180 pulsu bo aż twarz mnie piekła do gorąca, serce potykało, słąbość straszna, odrealnienie tak duże, że mimo tego, iż znam dobrze swoje miasto nie do końca wiedziałem gdzie się znajduję.
Ogólnie liczyła się dla mnie wtedy natychmiastowa ewakuacja i z trudem powstrzymywałem się żeby nie wyskoczyć przez choćby okno.
Myśli natrętne lękowe oczywiście liczne, panika totalna, trudno opisać co się dzieje w środku człowieka, który czuje kosmiczny lęk a do tego siedzi w tramwaju i jedzie nim na krańcówkę na jakieś zadupie.
Ale nadal jechałem dalej dopóki jakies laski nie zaczeły dziwnie hichotać patrząc się na mnie, nie bardzo wiedziałem w czym rzecz i zresztą czułem się tak, że gówno mnie to obchodziło ale zauważyłem, że wszyscy dziwnie na mnie opatrzą i zrozumiałem, że jestem tak spocony, że pot po prostu ze mnie kapie a koszulka jest tak mokra, że przyklejona.
Nie dosyć, ze czułem się masakrycznie, to jeszcze do tego obserwowany i tylko to ostatnie pogorszyło sprawę.
Na najbliższym przystanku lęk był taki, że jednak wysiadłem, natomiast pamiętam, że mięśnie miałem tak spięte, że nie mogłem zejść po schodach, ogólnie musiałem wyglądać dziwacznie bo wszyscy zwracali na mnie uwagę.
Wysiadłem na jakimś zadupiu, czułem się nadal źle, lęk trzymał bardzo, derealizacja była na szczytach, miałem wielkie pragnienie krzyczeć o pomoc, podejść do ludzi na przystanku żeby mi pomogli.
Jednak powstrzymałem się i poszedłem za przystanek na polanę, czułem się strasznie bezsilny i zacząłem żałować, że tak się wypuściłem, nie bardzo wiedziałem co mam teraz zrobić, wyjąłem telefon i miałem dzwonić do laski ale po chwili pomyślałem o tej swojej dziewczynie ile razy musiała tego słuchać, że robie te same uniki co zawsze i tym telefonem wróce do poczatku nakrecania się.
Wróciła mi ochota na dalsze przełamywanie się, usiadłem na tej polance a w zasadzie prawie się położyłem bo byłem w fatalnym stanie.
Zamknąłem oczy i powtarzałem tylko "dokończ dzieła nerwiczko, dawaj, dokończ dzieła".
Była chwila kiedy miałem jednak wstać i lecieć po pomoc bo objawy były straszne, jak zawsze zresztą.
Jednakże przeczekałem ten atak, i po jakimś czasie, dla mnie dość długim choć mineło parę minut, zacząłem odczuwać poprawę, lęk się uspokoił trochę, objawy zaczeły się zmniejszać, poczułem się dużo lepiej i wiem, ze to był wtedy duży przełom.
Posiedziałem tam jeszcze jakiś czas, przestałem się pocić, aż tak źle czuć, jedynie mięśnie od dłuższego napięcia były sztywne, poczułem ulgę i pewien rodzaj szczęścia, że poczułem pewne możliwości.
Poszedłem po czasie pewnym na powrotny przystanek i wróciłem do domu tramwajem, nie było już żadnych niespodzianek w postaci pogorszenia lęków czy objawów.
Od tamtej pory nie miałem już problemów z jazdą tramwajami ani autobusami.
Znowu poszerzyłem strefę komfortu i pokazałem umysłowi, że nie ma się czego bać, bo lęk i objawy zawsze się kończą i za tymi obawami nic nie ma, porzuciłem wówczas tą kontrolę, nie uciekłem, nie dałem się panice i udało się.
nerwica-lekowa-leczenie-czesc-3-t3409.html (drugi post Wiktora)