ZaqBaq- najlepiej jak pójdziesz do kardiologa, zrobisz próbę wysiłkową- wtedy zobaczysz, że wszystko jest ok i nie będziesz się już więcej bał wrócić do ćwiczeń.
Fobia pomiarów ciśnienia krwi jest jednym z wielu problemów, które przerabiałem. Pozwólcie, że opiszę moją historię tego problemu- mam nadzieję, że wielu z was to w jakimś stopniu pomoże. Uprzedzam- będzie nudno. Jak komuś się nie chce czytać to podam wnioski w pigułce:
- Nadciśnienie tętnicze jest wtedy gdy ciśnienie krwi nawet w czasie spoczynku i odprężeniu psychicznym nie spada do prawidłowych wartości. Przy nadciśnieniu występują nieprawidłowe wartości cały czas 24h/dobę i nigdy nie spadają.
- Ciśnienie krwi może być bardzo podniesione przez stres/silne zdenerwowanie i to przewlekle. Wysokie ciśnienie przy nerwicy jest częste.
- U niektórych ludzi samo przechodzenie obok aparatu do mierzenia ciśnienia powoduje skok ciśnienia krwi.
- Nawet jeśli rzeczywiście macie nadciśnienie to NIE oznacza, że za chwilę dostaniecie zawału/udaru niedokrwiennego czy wylewu. Nadciśnienie rzeczywiście uszkadza organizm, ale jest to nie INCYDENT, a proces, który trwa latami.
- Organizm jest przystosowany do znoszenia skoków ciśnienia krwi, bo ono zmienia się cały czas. Na tym polega życie waszego organizmu. Jak idziecie pod dużą górę, albo biegniecie macie ok. 200/100. 20-30 minut po biegu jak się uspokoicie to ciśnienie i tętno spada do "prawidłowych" wartości. Nie powoduje to żadnych problemów, bo TAK MA BYĆ.
- Regułą wśród MĄDRYCH kardiologów jest teraz mniej więcej takie podejście, żeby dopiero ciśnienie powyżej 160/100 agresywnie leczyć lekami. W przypadku niższych wartości należy zmodyfikować styl życia (mniej soli, wysiłek 5x w tygodniu, zmniejszenie tłuszczowej masy ciałą, odstawienie palenia tytoniu i picia alkoholu). Leki powinny być naprawdę ostatecznością, bo tak naprawdę, żeby obniżyć ciśnienie zatruwają organizm. Jak do tej pory było jedno długoletnie badanie naukowe, które pokazało, że stosowanie lub niestosowanie leków na łagodne lub średnie nadciśnienie nie wpływa na długość życia pacjentów. Istnieją pewne przesłanki, że leki na nadciśnienie mogą nawet skracać długość życia.
- Jak się dalej spinacie ciśnieniem to zobaczcie sobie to:
https://www.youtube.com/watch?v=5buBwru3KaU
https://www.youtube.com/watch?v=TWalfOBV0o8
- No i na koniec ciekawostka- jeszcze na początku XX wieku lekarze uważali, że problem z ciśnieniem krwi jest wtedy gdy przekracza ono 190/110. Jeśli na początku XX wieku miałeś/miałaś stale ciśnienie krwi np. 170/95 to wg. lekarzy nie miałeś nadciśnienia. Mimo takich kryteriów ludzie wtedy jakoś nie padali jak muchy, a żyli prawie tak długo jak teraz.
Początek moich problemów z pomiarem ciśnienia krwi sięga szkoły podstawowej, a dokładnie VI klasy (miałem wtedy 12 lat). Nie chciało mi się siedzieć na lekcjach, więc poszedłem do higienistki z "bólem brzucha" i prośbą, żeby puściła mnie do domu. Byłem cały spocony i sapałem bo do gabinetu biegłem sprintem. Higienistka oczywiście machinalnie dokonała pomiaru ciśnienia krwi i wynik- 150/90- zrobiła przerażone oczy "Dziecko, wiem, że biegałeś przed chwilą, ale TAKIE CIŚNIENIE to za dużo!"- zadzwoniła do mojej mamy i kazała sobie kupić krople z jemioły i je stosować. Po stosowaniu tych kropli zawsze bolała mnie głowa, więc przestałem je stosować. Ciśnienia nie chciałem sobie mierzyć za żadne skarby, bo byłem pewien, że wyjdzie nieprawidłowe. Z resztą gdzieś z tyłu głowy miałem myśl, że ciśnienie rzeczywiście może być wysokie, bo mogę mieć jakiś problem z sercem lub nerkami.
Temat olałem i żyłem sobie spokojnie aż do czasu pójścia na studia. Przed pójściem na I rok studiów było wymagane wykonanie badań, więc udałem się pierwszy raz w życiu do lekarza rodzinnego. Przed wizytą dostałem ataku wściekłości, bo karta bankomatowa mi się zepsuła, a przed samą wizytą zanim wszedłem do lekarza na III piętro wypaliłem 2 papierosy, żeby się uspokoić. Zanim w ogóle zaczęła się gadka już wyciągnął sfigmomanometr i bierze się za zakładanie rękawa na rękę. Mówię mu, że się stresuję i na pewno mam wysokie.Od razu poczułem jak moje ciało zalewa adrenalina, wszystkie mięśnie bezwiednie się napinają, tętno skacze i czuje bardzo mocno każde uderzenie serca. Wynik- 180/100 i przerażenie lekarza. Powiedziałem, żeby nie robił jaj, bo to tylko nerwy i wpisał w karcie 120/70- zrobił to, ale pod warunkiem, że obiecam, że pójdę do kardiologa. Zacząłem analizować i rozkminiać o co chodzi z tym ciśnieniem i czułem coraz większy strach- zacząłem myśleć o udarach, wylewach, przerostach lewej komory serca, zakrzepach itp. itd. Wpadłem do domu od razu po wizycie i założyłem rękaw elektronicznego aparatu- byłem po prostu przerażony całą tą sytuacją i już pierwszy wynik pokazał 160/95, jak zobaczyłem to aż mnie zakłuło w sercu i poczułem kolejne fale adrenaliny. Tego dnia doszło do wybuchu fobii ciśnieniowej- siedziałem w domu z mankietem na ręku i mierzyłem ciśnienie co 40 sekund przez 2-3 godziny. Najniższy wynik jaki udało mi się wtedy "osiągnąć" to 145/90. Tętno oscylowało wokół 95-110 i nie chciało spaść.
Cała ta sesja ciśnieniowa oczywiście nie umknęła uwadze rodziców i musiałem powiedzieć im na temat wizyty. Oczywiście matka przerażona i od razu telefon do koleżanki-kardiologa. Mam natychmiast zrobić morfologię krwi, kreatyninę, USG serca i USG nerek. W ciągu 3 dni robię te badania i nie wychodzi oczywiście nic ciekawego. Temat więc olewam na jakiś czas, okazjonalnie mierząc tylko ciśnienie i czasem jak szybko założyłem rękaw i organizm nie zdążył jeszcze wpompować adrenaliny wychodziło np. 130/70. Temat zostawiłem na jakiś czas.
Kolejny przełom był ok. 7 lat później- jechałem samochodem jako pasażer po wielkim przechlaniu i na mega-kacu, godzinę wcześniej z żalem musiałem rozstać się z kobietą, z którą byłem 5 lat i wiązałem moją przyszłość. Czułem w sobie kaca, gniew, wściekłość i wielki żal, myślałem, że mam ochotę po prostu umrzeć. Nagle poczułem jak serce zaczyna walić mi jak szalone (ekstremalne tętno), słyszę szum w uszach, dłonie mi drętwieją i przestaję czuć twarz. Język mi zdrętwiał i czuję, że odpływam. Byłem pewien, że zaraz umrę. Był to mój pierwszy atak paniki w życiu, związany z nawarstwieniem ciężkich przeżyć. Wtedy jednak myślałem inaczej- byłem przekonany, że to coś z sercem.
Następnego dnia jestem już u kardiologa na USG serca. Pomiar ciśnienia w gabinecie 170/90 i tętno 120. Kardiolog pyta czy się denerwuję, stwierdzam, że bardzo. Każe się uspokoić i robi USG. Żadnych zmian- serce jak dzwon, rytm zatokowy prawidłowy, oprócz wysokiego tętna i ciśnienia. Kardiolog zaleca wykonanie EKG całodobowego i zaprzestanie palenia fajek. Badanie holtera wychodzi idealnie- średnie tętno w ciągu doby 68, i tylko 3 pobudzenia przedwczesne w ciągu całej doby. Dodatkowo w czasie snu tętno oscyluje wokół 40-45 bpm. Kardiolog każe obserwować się i jak dojrzeję do tego to wykonać również całodobowe monitorowanie ciśnienia krwi, a na razie zrobić porządek z nerwami i przede wszystkim zacząć uprawiać jakiś sport regularnie.
Sportem, który sobie wybrałem była oczywiście kulturystyka. Przede wszystkim dlatego, że miałem dużo kolegów, którzy ćwiczą i zawsze chętnie pokażą mi co i jak, a ponadto studenckie lata i hektolitry piwa doprowadziły do tego, że wyglądałem jak oblech- miałem wielki flak i wiszące cycki. Chciałem przede wszystkim poprawić swoje zdrowie, ale również zadbać o swój wygląd i siłę. Gdy zacząłem treningi ważyłem 81 kg przy wzroście 170cm. Po roku regularnych ćwiczeń, gdy ważyłem 94kg i zacząłem wyglądać coraz lepiej zauważyłem, że jeszcze bardziej pogorszył mi się wzrok w lewym oku (całe życie miałem problem z tym okiem). Okulista podejrzewa stożek rogówki- jadę do specjalistycznej kliniki potwierdzić wyrok. W klinice okulista informuje mnie, że mogę zapomnieć o podnoszeniu czegokolwiek cięższego niż 7kg i unikać innych sytuacji, które powodują wzrost ciśnienia płynu w gałce ocznej. Pasuje również ograniczyć bzykanie i na pewno nie robić tego codzienne. Dowiedziałem się, że choroba zaczęła delikatnie atakować również prawe oko i w wieku 40 lat na pewno będę inwalidą optycznym, bo wada na tyle się rozwinie, że żadne soczewki nie skorygują widzenia. Przez pierwsze 2 dni nie ruszyło mnie to jakoś, jakby nie mnie dotyczyła ta diagnoza. Dopiero po 2 dniach uderzyło we mnie całą mocą to, że nie mogę już ćwiczyć a i tak za parę lat będę praktycznie ślepy, do tego całe życie będę tłustym flakiem. Wtedy pierwszy raz poznałem czym jest przewlekłą derealizacja i depersonalizacja- dostałem do tego agorafobii, zacząłem się po prostu bać gdzieś jechać autem/motocyklem. Nie wierzyłem, że to psychika- czułem, że w każdej chwili mogę zemdleć/umrzeć itd. Miałem każdy jeden objaw derealizacji, a samo odczucie odrealnienia było chyba najsilniejsze jakiego doświadczyłem kiedykolwiek w życiu i trwało to miesiącami. Atak nerwicy i dd był na tyle silny, że znowu wkręciłem sobie, że to coś z sercem, pozwężanymi tętnicami, bo "przecież mam nadciśnienie" i znowu zaczęły się sesje mierzenia ciśnienie. Mimo, że 90% życia miałem pod górkę i bardzo często problemy się na mnie zwalały jakichkolwiek zaburzeń psychicznych nie brałem pod uwagę. Mimo, że praktycznie cały czas zawsze chodziłem w nerwach nie wierzyłem w to, że jakiekolwiek zaburzenia psychiczne w ogóle mogą mnie dotyczyć. Tętno czasem spadało, ale ciśnienie wciąż było wysokie za każdym razem jak mierzyłem- a mierzyłem przez 2 tygodnie, jak już siadłem z ciśnieniomierzem to robiłem sobie sesje po 2-3 godziny ciągłych pomiarów. Rodzice stwierdzają, że nie jestem normalny. Znowu odwiedzam kardiologa i żądam przepisania leków- stwierdza, że najpierw chce wykonać holter ciśnieniowy i pyta czy jak mierzę ciśnienie to jestem spokojny. Stwierdzam, że nie będę z nim dyskutował i po prostu nie wyjdę z gabinetu bez recepty. Dostaję lek dwuskładnikowy z amlodypiną i walsartanem. Jedyny skutem półrocznej farmakoterapii mojego "nadciśnienia" to spuchnięcie nóg- wyniki pomiarów w ogóle się nie zmieniły. Wykonuje badanie USG nerek i badanie krwi- wszystko ok. USG serca nie pokazuje jakichkolwiek zmian nadciśnieniowych. Kardiolog każe powoli odstawić leki i zastanowić się czy na pewno jestem spokojny w czasie badania ciśnienia. Odpowiadam, że badanie ciśnienia krwi, nawet jeśli sam je wykonuję powoduje u mnie zawsze wyrzut adrenaliny i silny stres. Po odstawieniu leków o dziwo wyniki się polepszają i często mam ciśnienie 130/80, 130/70. Oczywiście tragiczne samopoczucie i derealizacja męczy mnie cały czas całą dobę.
W międzyczasie okazuje się, że istnieje eksperymentalna operacja, która może uratować mi wzrok. Wybulam 7000 PLN i jadę do kliniki. Okulista wykonuje zabieg (krojenie i naświetlanie oka na żywca- tylko znieczulenie miejscowe) i mówi, że za 10 miesięcy będę miał bardziej wytrzymałą rogówkę niż zdrowi ludzie. Jednym słowem wracam na siłownię za ok. rok. Mimo, że po operacji czuję przez 6 dni ekstremalny ból oczu derealizacja po prostu schodzi stopniowo. Po 10 miesiącach wracam na siłownię- dd i nerwica znika bez śladu, zaczynam znowu jeść tony białka/kreatyny i inne rzeczy

Derealizacja znika bez śladu. Nerwy się uspokoiły- przy mierzeniu ciśnienia mam tętno ok. 60-70 i średnie ciśnienie 135/75. Mogę powiedzieć, że to były najlepsze lata mojego życia, bo akurat wtedy nie miałem większych problemów- wszystko szło mi dobrze.
Po paru latach ćwiczeń ważyłem już 110 kg i stwierdziłem, że pasuje sobie profilaktycznie wykonać USG serca. Oczywiście jak tylko wszedłem na EKG i pomiar ciśnienia od razu poczułem ekstremalny skok tętna i czułem bicie serca nawet w małym palcu u nogi. Tętno 160 bpm, ciśnienie 190/100. Pielęgniarka wybiega po lekarza. Kardiolog jak zobaczył, że to ja tylko się uśmiecha i pyta się czy chcę Relanium.

USG w normie- kardiolog porównuje poprzednie wyniki i mówi, że lata treningów się opłaciły, wcześniej oceniał moje serce na 7/10, teraz 10/10. Frakcja 73, jeszcze lepsza kurczliwość. Znowu nalega na holtera ciśnieniowego, ale olewam to. Dostaję zalecenie pójścia do domu, wypicia 3 browarów i zmierzenia ciśnienia, ale tym razem ręcznym ciśnieniomierzem ze stetoskopem. Kardiolog stwierdza, że pomiar takim urządzenie jest szybszy niż elektronicznym i dlatego mniej stresujący. Stosuję się do zaleceń doktora- wynik 125/70

Przez parę dni mierzę ciśnienie wiele razy. Żaden wynik nie przekracza 140/90, a zwykle jest to 120-125/70-75.
Rok temu dostałem drugi raz w życiu ataku nerwicy i przewlekłego dd, tym razem nie z powodu diagnozy paskudnej choroby, a z powodu przewklełego ekstremalnego stresu i problemów, których nie mogłem szybko rozwiązać. Po wykonaniu wszelkich możliwych badań (głównie z powodu śniegu optycznego, którego nie doświadczyłem za pierwszym razem) poszedłem do psychiatry i dostałem paroksetynę. Na lek zareagowałem bardzo źle, bo dostałem coś w rodzaju astmy. Jakikolwiek wysiłek wiązał się ze świszczeniem w płucach i duszeniem się- treningi stały się katorgą, bo walczyłem o każdy oddech. Pojawiła się nietolerancja wysiłku i ciężko mi było czasem nawet iść. Leki w końcu odstawiłem i oddychanie wróciło do normy. Z tyłu głowy pozostała jednak myśl "Przy małym wzroście ważę 120 kg, co z tego, że to mięśnie, ale one też obciążają serce. Może to było niewydolność zastoinowa prawej komory, a nie reakcja na lek?". Tętno i ciśnienie w domu w porządku. Oczywiście pobiegłem do kardiologa- USG serca, EKG w normie, ale ciśnienie w gabinecie to 190/100 i tętno 170. Kardiolog zaleca próbę wysiłkową, bo przy sporcie, który uprawiam jest wskazana. Oczywiście próba wysiłkowa również ok- przy tętnie 220 bpm miałem ciśnienie 180/90, które jak na maksymalny wysiłek jest i tak dość niskie i wskazuje na dobre wytrenowanie. Kardiolog mówi, że po latach znajomości ze mną i po wszystkich badaniach stwierdza, że nie istnieje u mnie nawet minimalna możliwość, że mam jakikolwiek problem z sercem. Stwierdził, że mogę się zajeżdżać fizycznie bez żadnych negatywnych konsekwencji dla serca. Każe przyjść dopiero jak będę miał 40 lat na holtera ciśnieniowego, bo ma nadzieję, że wtedy dojrzeję do tego badania, a jest po prostu ciekawy jaki mam rozkład ciśnienia w czasie doby.
Ostatni etap fobii ciśnieniowej wydarzył się 3 miesiące temu. Mimo, że wyniki pomiarów były dobre zacząłem (jak to bywa w nerwicy) czytać o różnych chorobach, w tym na temat nadciśnienia. Wyczytałem, że pomiar się robi na siedząco, nie na leżąco. Oczywiście przeszył mnie lodowaty dreszcz, bo w gabinecie mierzyli mi zawsze na siedząco, natomiast w domu mierzyłem na leżąco. Oczywiście "wiedziałem", że pomiar na siedząco wyjdzie źle- no i wychodzi źle- 150/100. Na leżąco 135/80. Znowu zaczęły się sesje pomiarów ciśnienia i eksperymenty z różnym ustawianiem ręki, pomiary rano, w południe, wieczorem itd. Na leżąco byłem spokojny, ale na siedząco od razu przy zakładaniu rękawu czułem adrenalinę i wzrost tętna. Pewnego dnia przyszedłem z pracy o 15 i stwierdziłem "Będę mierzył ciśnienie na siedząco, aż nie wyjdzie prawidłowe, choćbym miał siedzieć 2 tygodnie w pokoju". Kardiolog wcześniej stwierdził, że nie mam choroby nadciśnieniowej, bo pierwsze "złe wyniki" występowały u mnie 15-20 lat do tyłu, a mimo to nie mam żadnych zmian w sercu, ani w dnie oka. Gdybym miał stale ciśnienie skurczowe 180-190 jakieś zmiany na pewno w ciągu tego czasu by się pojawiły. W głowie cały czas słyszałem tą rozmowę z kardiologiem i tym bardziej byłem nakręcony na wykonanie takiej mega-sesji pomiaru ciśnienia. Siedziałem z ciśnieniomierzem ręcznym od 15:00 do 21:00. Wyniki- do dupy- cały czas ok 150/100. Wtedy sobie powiedziałem "Serce jest ok, po prostu mam chorobę nadciśnieniową jak wielu innych ludzi, od tego się nie umiera od razu, to zwykła choroba, którą będę leczył"- całe ciśnienie i adrenalina jakby ze mnie uszła, po prostu odpuściłem i pogodziłem się z tym. Już miałem sobie ustawiać przypomnienie w telefonie, żeby umówić się do kardiologa po leki i myślę "Jestem taki spokojny, spróbujemy na siedząco jeszcze raz". Mierzę, a tu tętno bardzo niskie, ciśnienie 110/60. Nie wierzę własnym oczom i uszom. Idę po drugi ciśnieniomierz- pokazuje prawie to samo.
Wstaję następnego dnia, mierzę na siedząco- 120/70, posiedziałem chwilę i jest 110/60. Strasznie się uspokoiłem, położyłem się i mierzę czytając książkę- wynik 96/50, tętno 55 bpm.
Nie popełniajcie mojego błędu- mi zajęło lata żeby zrozumieć, że nie mam choroby nadciśnieniowej, a moim jedynym problemem z układem krążenia jest nerwica wegetatywna.
-- 21 sierpnia 2016, o 00:54 --
Zapomniałem dopisać jeszcze 2 ważne rzeczy:
-Jeśli już sobie mierzycie ciśnienie pamiętajcie o tym, żeby rozmiar rękawa był prawidłowy. Ja przerabiałem to na własnej skórze- obwód mojej ręki to ok. 51 cm, dlatego standardowe rękawy w moim wypadku sporo zawyżały ciśnienie krwi z powodu zgniatania naczyń krwionośnych.
-No i rzecz często przemilczana- pomiar ciśnienia krwi metodą osłuchową albo oscylometryczną (czyli stetoskopem albo urządzeniem elektronicznym) też ma pewne wady i nie jest metodą idealną. Mianowicie specyfika pomiaru polega na tym, że nie mierzy się tak naprawdę ciśnienia krwi, a siłę jaką wywiera to ciśnienie na mankiet poprzez tkanki miękkie znajdujące się nad tętnicą. Innymi słowy- pomiar nie bierze pod uwagi składu ciała pacjenta. Jeśli Twoje ramię jest tłuste, a tętnica głęboko schowana pod warstwą mięciutkiego płynnego tłuszczyku pomiar ciśnienia pokaże niższe wartości niż jest. W przypadku chorobliwie otyłych ludzi ciśnienie może być nawet zaniżone o 50-70mm w stosunku do rzeczywistości. Jeśli jesteś osobą żylastą i odtłuszczoną pomiar również będzie inny, w pewnym sensie zawyżony bo normy wszystkich badań (również odczyty ciśnienia krwi) dotyczą najczęściej występujących, typowo zbudowanych ludzi.