Wyzwanie
: 7 czerwca 2016, o 14:58
Od trzech dni zastanawiam się czy napisać wątek czy nie... Piszę, bo nikt mnie tak nie zrozumie jak Wy
Na forum nie jestem już jakąś super świeżynką, a z nerwicą zmagam się od dwóch lat. Od tamtej pory bardzo zwiększyła się moja świadomość i poziom uskuteczniania świadomego wychodzenia z nerwicy.
Mój problem może być nieco nietypowy, ale... stresuję się przed każdym spotkaniem z moją mamą. Mimo, że jest cudowną i ciepłą kobietą, to moim zdaniem czasami działa jak super skaner, przed którym nic się nie ukryje, co jest nieco krępujące i sprawia, że od razu staram się jak najbardziej zachować fason. A to w połączeniu z nerwicą i wychodzeniem z niej wygląda przekomicznie. Bo z jednej strony chcę przy mamie zachowywać się normalnie, a z drugiej nachodzą mnie myśli, że zwariuję, zemdleję etc. Oczywiście, że za każdym razem staram się akceptować i olewać te myśli, ale i tak dręczą mnie do ostatniej chwili. A później jest BUM spotkanie z mamą, 5 minut przebywania w piekle i wszystko robi się normalne... tzn. mija atak paniki i robi się miło.
W następną sobotę przeprowadzam się do tego samego miasta, w którym mieszka moja mama i te ataki sprawiają, że mam ochotę rozbeczeć się jak małe dziecko i powiedzieć, że nigdzie się nie przeprowadzam. Co jest irytujące, bo ta przeprowadzka jest zaplanowana od pół roku i bardzo się na nią cieszę. Poza tym, że ta cholerna nerwica podpowiada mi, że przecież jak tylko spotkam mamę to będę miała atak, który nigdy się nie skończy, co sprawi, że albo zwariuję, albo ucieknę z mieszkania i zrobię spektakl przed własną matką, której jednak wolałabym oszczędzić takich wrażeń.
Jak mam przerwać to wstrętne pasmo lękowych myśli? I dlaczego to zawsze kończy się atakiem paniki?! (Dobra, w sumie nie zawsze, bo ostatnio było lepiej, co jest dużym sukcesem, którym mogłabym się cieszyć, gdybym nie miała lękowych myśli, że tamto to była cisza przed burzą).

Na forum nie jestem już jakąś super świeżynką, a z nerwicą zmagam się od dwóch lat. Od tamtej pory bardzo zwiększyła się moja świadomość i poziom uskuteczniania świadomego wychodzenia z nerwicy.
Mój problem może być nieco nietypowy, ale... stresuję się przed każdym spotkaniem z moją mamą. Mimo, że jest cudowną i ciepłą kobietą, to moim zdaniem czasami działa jak super skaner, przed którym nic się nie ukryje, co jest nieco krępujące i sprawia, że od razu staram się jak najbardziej zachować fason. A to w połączeniu z nerwicą i wychodzeniem z niej wygląda przekomicznie. Bo z jednej strony chcę przy mamie zachowywać się normalnie, a z drugiej nachodzą mnie myśli, że zwariuję, zemdleję etc. Oczywiście, że za każdym razem staram się akceptować i olewać te myśli, ale i tak dręczą mnie do ostatniej chwili. A później jest BUM spotkanie z mamą, 5 minut przebywania w piekle i wszystko robi się normalne... tzn. mija atak paniki i robi się miło.
W następną sobotę przeprowadzam się do tego samego miasta, w którym mieszka moja mama i te ataki sprawiają, że mam ochotę rozbeczeć się jak małe dziecko i powiedzieć, że nigdzie się nie przeprowadzam. Co jest irytujące, bo ta przeprowadzka jest zaplanowana od pół roku i bardzo się na nią cieszę. Poza tym, że ta cholerna nerwica podpowiada mi, że przecież jak tylko spotkam mamę to będę miała atak, który nigdy się nie skończy, co sprawi, że albo zwariuję, albo ucieknę z mieszkania i zrobię spektakl przed własną matką, której jednak wolałabym oszczędzić takich wrażeń.
Jak mam przerwać to wstrętne pasmo lękowych myśli? I dlaczego to zawsze kończy się atakiem paniki?! (Dobra, w sumie nie zawsze, bo ostatnio było lepiej, co jest dużym sukcesem, którym mogłabym się cieszyć, gdybym nie miała lękowych myśli, że tamto to była cisza przed burzą).