Hej ho!
: 27 kwietnia 2016, o 22:18
Witajcie zaburzeni! Liczę na owocną grupową terapię. Tak się składa, że całe życie potrafiłam pomagać innym a sobie pomóc nie mogę od prawie dwóch lat.
Zaczęło się kiedy moja córeczka miała ok 7 miesięcy. Drętwienie kończyn, bóle pleców, "martwy" palec u lewej ręki, bóle brzucha, zaburzemia widzenia itd. Nogi drętwiały mi do tego stopnia, że nie byłam w stanie utrzymać dziecka na rękach - uginały się bez czucia. Wylądowałam na sorze z drętwą lewą ręką. Badania w normie, ekg w normie, kroplówka i rozmowa z neurlogiem. No i wtedy się zaczęło. Koleś powiedział, że mam zanik mięśni przedramienia i palca. Gdybał sobie w gabinecie... może sm, może guz w rdzeniu. Do dalszej diagnostyki na oddziale. Wróciłam do domu ze skierowaniem do przychodni, bo czekało na mnie dziecko. W przychodni drugi neurolog powiedział, że to przemęczenie. Nic to. Naczytałam się w necie, żegnałam się z dzieckiem, byłam załamana i pewna, że to SM lub gorzej... Trzy dni później i tak trafiłam na sor innego szpitala z atakiem paniki. Karetka zabrała mnie z domu. Nie mogłam oddychać, mięśnie skakały - trzęsło mnie jak padaczkowca. Tomografia. Neurlog. Rentgeny, uspokajacze. Diagnoza wstępna - dyskopatia w trzech odcinkach. Skierowali mnie do psychiatry, dostałam hydroxyzynę. Dalej leczenie w przychodni neurologicznej (nie zapisałam się do 2015) i psychiatra. Wenlafaksyna przez ponad rok i po kilku miechach wszystko jak ręką odjął. Odstawiłam leki, psychiatra mi pogratulował i się rozstaliśmy. Miesiąc po odstawieniu powoli zaczęły wracać objawy. Ze zdwojoną siłą. Coraz mniej energii... reumatolog. Diagnoza - fibromialgia. Amitryptylina - piękne sny, ale nie dla matki która się opiekuje małym dzieckiem. Córa poszła do przedszkola w styczniu a ze mną jest coraz gorzej. Znajomy zmarł na czerniaka. Znajoma zmarła na raka krtani. Czemu by nie ja. Od stycznia odwiedziłam krocie speców. Polip w macicy. Bóle brzucha, zero libido, plus 16 kilo. Czekam na rezonans kręgosłupa. Irydolog powiedział że coś jest z tarczycą. Kur*** już nie wiem z czym. Wpadłam w wir. Jestem załamana. Boli całe ciało a ja zastanawiam się co mnie toczy skoro aż tak boli. Że może ktoś coś przeoczył. Może Hashimoto (wypadają mi włosy). Może czerniak gdzieś w środku który już ma przeżuty. Tylko czemu nie tracę na wadze? Może rak krtani (chrypa i kaszel od miesiąca). Dziś znów popłakałam się, że nie dożyję osiemnastki dziecka. Nie wiem co gorsze, czy ten ból, czy to że nie wiem co może mi być. Mam dopiero 32 lata. Chyba fakt, że mam tyle do stracenia przerasta mnie najbardziej.
Ufff. To jest taka historia.
Rodzina już rozkłada ręce. Przyjaciół nie mam wcale bo pewnie mieli dość. Wiem, że mam narąbane pod sufitem. Mam tylko nadzieję, że jestem wśród swoich.
Zaczęło się kiedy moja córeczka miała ok 7 miesięcy. Drętwienie kończyn, bóle pleców, "martwy" palec u lewej ręki, bóle brzucha, zaburzemia widzenia itd. Nogi drętwiały mi do tego stopnia, że nie byłam w stanie utrzymać dziecka na rękach - uginały się bez czucia. Wylądowałam na sorze z drętwą lewą ręką. Badania w normie, ekg w normie, kroplówka i rozmowa z neurlogiem. No i wtedy się zaczęło. Koleś powiedział, że mam zanik mięśni przedramienia i palca. Gdybał sobie w gabinecie... może sm, może guz w rdzeniu. Do dalszej diagnostyki na oddziale. Wróciłam do domu ze skierowaniem do przychodni, bo czekało na mnie dziecko. W przychodni drugi neurolog powiedział, że to przemęczenie. Nic to. Naczytałam się w necie, żegnałam się z dzieckiem, byłam załamana i pewna, że to SM lub gorzej... Trzy dni później i tak trafiłam na sor innego szpitala z atakiem paniki. Karetka zabrała mnie z domu. Nie mogłam oddychać, mięśnie skakały - trzęsło mnie jak padaczkowca. Tomografia. Neurlog. Rentgeny, uspokajacze. Diagnoza wstępna - dyskopatia w trzech odcinkach. Skierowali mnie do psychiatry, dostałam hydroxyzynę. Dalej leczenie w przychodni neurologicznej (nie zapisałam się do 2015) i psychiatra. Wenlafaksyna przez ponad rok i po kilku miechach wszystko jak ręką odjął. Odstawiłam leki, psychiatra mi pogratulował i się rozstaliśmy. Miesiąc po odstawieniu powoli zaczęły wracać objawy. Ze zdwojoną siłą. Coraz mniej energii... reumatolog. Diagnoza - fibromialgia. Amitryptylina - piękne sny, ale nie dla matki która się opiekuje małym dzieckiem. Córa poszła do przedszkola w styczniu a ze mną jest coraz gorzej. Znajomy zmarł na czerniaka. Znajoma zmarła na raka krtani. Czemu by nie ja. Od stycznia odwiedziłam krocie speców. Polip w macicy. Bóle brzucha, zero libido, plus 16 kilo. Czekam na rezonans kręgosłupa. Irydolog powiedział że coś jest z tarczycą. Kur*** już nie wiem z czym. Wpadłam w wir. Jestem załamana. Boli całe ciało a ja zastanawiam się co mnie toczy skoro aż tak boli. Że może ktoś coś przeoczył. Może Hashimoto (wypadają mi włosy). Może czerniak gdzieś w środku który już ma przeżuty. Tylko czemu nie tracę na wadze? Może rak krtani (chrypa i kaszel od miesiąca). Dziś znów popłakałam się, że nie dożyję osiemnastki dziecka. Nie wiem co gorsze, czy ten ból, czy to że nie wiem co może mi być. Mam dopiero 32 lata. Chyba fakt, że mam tyle do stracenia przerasta mnie najbardziej.
Ufff. To jest taka historia.
Rodzina już rozkłada ręce. Przyjaciół nie mam wcale bo pewnie mieli dość. Wiem, że mam narąbane pod sufitem. Mam tylko nadzieję, że jestem wśród swoich.