Moja historia
: 11 marca 2016, o 23:53
Cześć. Nie chciałam zakładać nowego wątku myślałam, że w Waszych historiach odnajdę coś co mogłabym dopasować do tego co się ze mną dzieje ale nie udało mi się. Wiec zdecydowałam się na swój bo dobrze poznać opinię ludzi którzy mają podobne problemy.
Kiedy to się wszystko zaczęło nie wiem. Pewnie nie wiązałam tego z nerwica. Na początku chyba standardowo odwiedziłam neurologa i kardiologia. Było mi słabo, nie mogłam ustać w autobusie, ciągle nie wyspana brak siły na cokolwiek. Oczywiście wszystkie badania w porządku. Kardiolog zasugerował mi nerwice. Psychiatra potwierdził. Pomijam ten wątek z moim samopoczuciem bo nauczyłam się z tym żyć, bo u mnie wszystko trwa już z 7 lat. Mam 24. Najgorsze jest to co dzieje się z moją psychika a widzę, że im dalej tym jest tego więcej.
Pracuje w swoim zawodzie, mam najwspanialszego na świecie narzeczonego, kilku przyjaciół od serca, grono znajomych. Sama myślę, że mam tak wiele, a jestem taka nieszczęśliwa. Zacznę od tego ze nienawidzę nowych sytuacji przerażają mnie, jak np. egzamin na prawo jazdy, ale tłumaczyłam sobie, że każdy się tego obawia. Potem doszły studia, nikogo nie znałam i przerazalo mnie, że znajdę się wśród tylu nowych ludzi i będę musiała nawiązać z nimi jakiś kontakt. Czy mnie polubią, o czym będę rozmawiać? W sytuacjach stresowych zaczynam szybko mówić i czasem się jąkać, drżą mi ręce. Mam wrażenie ze gadam bez sensu, potem analizuje to co powiedziałam wreszcie znajduje coś co mogło być nie tak i się obwiniam. Od roku też nie lubię jeździć autobusem, kiedy jest przy mnie tyle osób, mam wrażenie ze się patrzą, czuje się nie swojo na przystanku tez stoję gdzieś z boku. W urzędzie poty mnie oblewają jak nie wiem do której kolejki mam podejść, wydaje mi się, że nie lubię sytuacji w których nie wiem od razu jak się zachować. Od jakiegoś czasu mam tak, że jak coś spadnie, stuknie, lub ktoś obcy mnie dotknie np w kolejce to mam nerwowy tik, taki szybki zryw ramieniem lub cała podskakuje. Mam też manie liczenia, codziennie patrze ile mam jeszcze na koncie dziele to ile wyjdzie na tydzień, ile pieniędzy na dzień. Martwię się, że nie wystarczy a zawsze mi jeszcze zostaje. Przeliczam ile wydał mój narzeczony ile mu jeszcze zostanie, czy mu wystarczy? No obłęd. Na co dzień jak widzę też jakieś przypadkowe liczby to czasem coś liczę, nie wiem po co. Najgorzej jednak czuje się w pracy. Pracuje od półtora roku, w pierwszy dzień to myślałam że umre ze stresu prawie z nikim nie rozmawiałam z koleżanek z pracy, a ogólnie pracuje z ludźmi. Mam wrażenie ze maja mnie za dziwaka, że mnie nie lubią, obgaduja. Chyba w sumie wcale się nie mylę. Przez ten czas nie nawiazalam z żadną bliższych relacji co też staram się sobie tłumaczyć ze są dużo starsze ode mnie. Zawsze jestem miła, potrafię juz teraz zagadać, ale nie jestem spontaniczna jak wśród znajomych, nie potrafię tak żartować powiedzieć co myślę. Mówię to co uważam za bezpieczne i one pewnie to widzą. Jak się śmieją to myślę że że mnie, jak usłyszę kawałek rozmowy wyrwany z kontekstu to już analizuje i myślę i staram się dopasować co to mogłoby być negatywnego o mnie. Nie potrafię wtedy myśleć o czymś innym. Codziennie wszystko analizuje, zawsze znajdzie się jakieś słowo, sytuacja lub cokolwiek ze sprawi, że będę o tym bezsensownie myśleć i rozkładać na czynniki pierwsze i dochodzić najczęściej do dolujacych mnie wniosków. Mam też okresowo paralizujacy lęk przed tym ze mój tata umrze, już teraz jak to pisze to aż mi słabo. I ciągle chce mi się spać. Kocham wstawać kolo 11, a jak wstaje do pracy o 4 30 to jestem przemeczona i nieszczęśliwa bez względu na to o której się położę. Cały wcześniejszy dzień już nie ma dla mnie sensu z myślą że na drugi dzień znowu musze wstać. Płakać mi się chce jak mam iść do pracy, przeraża mnie. Do tego dochodzi moja odpowiedzialność w pracy za czyjeś życie. Wydaje mi się ze jestem beznadziejna, że mam za małą wiedzę, że nic nie potrafię. Jak coś mi nie wyjdzie mam ochotę rzucić wszystko i się zwolnić, a potem jeszcze bardziej przerażona wracam do pracy, nienawidzę tego i to wcale nie z lenistwa. Ogólnie potrafię się bawić, wręcz mam olbrzymie poczucie humoru jestem bardzo rozrywkowa. Często spotykam się ze znajomymi, chodzę do kina, oglądam filmy, imprezuje i robie wiele innych rzeczy ogólnie uważanych za rozrywkę i myślę że poczuje się trochę szczesliwsza, ale coraz mniej rzeczy sprawia mi radość. Na zewnątrz często się śmieje i w najbliższym otoczeniu nikt nie wie ze coś może być nie tak.
Mam nadzieje, ze moja wypowiedź nie jest zbyt chaotyczna. I moje pytania co myślicie i co robić?
Kiedy to się wszystko zaczęło nie wiem. Pewnie nie wiązałam tego z nerwica. Na początku chyba standardowo odwiedziłam neurologa i kardiologia. Było mi słabo, nie mogłam ustać w autobusie, ciągle nie wyspana brak siły na cokolwiek. Oczywiście wszystkie badania w porządku. Kardiolog zasugerował mi nerwice. Psychiatra potwierdził. Pomijam ten wątek z moim samopoczuciem bo nauczyłam się z tym żyć, bo u mnie wszystko trwa już z 7 lat. Mam 24. Najgorsze jest to co dzieje się z moją psychika a widzę, że im dalej tym jest tego więcej.
Pracuje w swoim zawodzie, mam najwspanialszego na świecie narzeczonego, kilku przyjaciół od serca, grono znajomych. Sama myślę, że mam tak wiele, a jestem taka nieszczęśliwa. Zacznę od tego ze nienawidzę nowych sytuacji przerażają mnie, jak np. egzamin na prawo jazdy, ale tłumaczyłam sobie, że każdy się tego obawia. Potem doszły studia, nikogo nie znałam i przerazalo mnie, że znajdę się wśród tylu nowych ludzi i będę musiała nawiązać z nimi jakiś kontakt. Czy mnie polubią, o czym będę rozmawiać? W sytuacjach stresowych zaczynam szybko mówić i czasem się jąkać, drżą mi ręce. Mam wrażenie ze gadam bez sensu, potem analizuje to co powiedziałam wreszcie znajduje coś co mogło być nie tak i się obwiniam. Od roku też nie lubię jeździć autobusem, kiedy jest przy mnie tyle osób, mam wrażenie ze się patrzą, czuje się nie swojo na przystanku tez stoję gdzieś z boku. W urzędzie poty mnie oblewają jak nie wiem do której kolejki mam podejść, wydaje mi się, że nie lubię sytuacji w których nie wiem od razu jak się zachować. Od jakiegoś czasu mam tak, że jak coś spadnie, stuknie, lub ktoś obcy mnie dotknie np w kolejce to mam nerwowy tik, taki szybki zryw ramieniem lub cała podskakuje. Mam też manie liczenia, codziennie patrze ile mam jeszcze na koncie dziele to ile wyjdzie na tydzień, ile pieniędzy na dzień. Martwię się, że nie wystarczy a zawsze mi jeszcze zostaje. Przeliczam ile wydał mój narzeczony ile mu jeszcze zostanie, czy mu wystarczy? No obłęd. Na co dzień jak widzę też jakieś przypadkowe liczby to czasem coś liczę, nie wiem po co. Najgorzej jednak czuje się w pracy. Pracuje od półtora roku, w pierwszy dzień to myślałam że umre ze stresu prawie z nikim nie rozmawiałam z koleżanek z pracy, a ogólnie pracuje z ludźmi. Mam wrażenie ze maja mnie za dziwaka, że mnie nie lubią, obgaduja. Chyba w sumie wcale się nie mylę. Przez ten czas nie nawiazalam z żadną bliższych relacji co też staram się sobie tłumaczyć ze są dużo starsze ode mnie. Zawsze jestem miła, potrafię juz teraz zagadać, ale nie jestem spontaniczna jak wśród znajomych, nie potrafię tak żartować powiedzieć co myślę. Mówię to co uważam za bezpieczne i one pewnie to widzą. Jak się śmieją to myślę że że mnie, jak usłyszę kawałek rozmowy wyrwany z kontekstu to już analizuje i myślę i staram się dopasować co to mogłoby być negatywnego o mnie. Nie potrafię wtedy myśleć o czymś innym. Codziennie wszystko analizuje, zawsze znajdzie się jakieś słowo, sytuacja lub cokolwiek ze sprawi, że będę o tym bezsensownie myśleć i rozkładać na czynniki pierwsze i dochodzić najczęściej do dolujacych mnie wniosków. Mam też okresowo paralizujacy lęk przed tym ze mój tata umrze, już teraz jak to pisze to aż mi słabo. I ciągle chce mi się spać. Kocham wstawać kolo 11, a jak wstaje do pracy o 4 30 to jestem przemeczona i nieszczęśliwa bez względu na to o której się położę. Cały wcześniejszy dzień już nie ma dla mnie sensu z myślą że na drugi dzień znowu musze wstać. Płakać mi się chce jak mam iść do pracy, przeraża mnie. Do tego dochodzi moja odpowiedzialność w pracy za czyjeś życie. Wydaje mi się ze jestem beznadziejna, że mam za małą wiedzę, że nic nie potrafię. Jak coś mi nie wyjdzie mam ochotę rzucić wszystko i się zwolnić, a potem jeszcze bardziej przerażona wracam do pracy, nienawidzę tego i to wcale nie z lenistwa. Ogólnie potrafię się bawić, wręcz mam olbrzymie poczucie humoru jestem bardzo rozrywkowa. Często spotykam się ze znajomymi, chodzę do kina, oglądam filmy, imprezuje i robie wiele innych rzeczy ogólnie uważanych za rozrywkę i myślę że poczuje się trochę szczesliwsza, ale coraz mniej rzeczy sprawia mi radość. Na zewnątrz często się śmieje i w najbliższym otoczeniu nikt nie wie ze coś może być nie tak.
Mam nadzieje, ze moja wypowiedź nie jest zbyt chaotyczna. I moje pytania co myślicie i co robić?