bardzo proszę o jakąś małą radę, bo mam już dość..
: 10 marca 2016, o 15:31
hej
ogólnie na tym forum jestem już sporo czasu, ale ogromnie żałuję, że nie trafiłam tu o wiele wcześniej. ja nerwicy dostałam przez swoje ambicje, brak pewności siebie, ciągłe zamartwianie się i hipochondrię. ciągnie się to już od prawie roku i nie widać, żeby było jakoś "lepiej" bo jest coraz to gorzej..
już trzy razy miałam zmieniane leki, oraz dwa razy wracałam do doxepin teva i obecnie jestem na tym leku właśnie. Rzecz w tym, że nawet nie jestem pewna czy ja ten lek mogę brać czy nie, bo kardiolog do którego chodziłam, i który po czasie okazał się ogromnym wyjudzaczem pieniędzy i który tylko pogorszył mój stan narobił strasznego zamieszania u mnie.
W skrócie: od momentu mojego zaburzenia wiecznie się źle czuję, a jak już zaczyna być dobrze to ciągle się rozchorowuję. Od momentu zaburzenia przeszłam przez trzy kolki nerkowe, chyba z pięć nieżytów żołądka i przy tym wszystkim zawsze byłam w szpitalu, i zawsze dostawałam kroplówkę i inne leki. Mnóstwo razy też byłam na pogotowiu przez kołatania serca, bo to jest mój główny objaw nerwicy. No i też zaliczyłam nockę w psychiatryku, a to przez to, że dostałam napadu lęku w domu po czym weszłam do łazienki i zobaczyłam nożyczki. Tak spanikowałam na myśl o tym, że mogłabym sobie coś zrobić, że moi rodzice zadzwonili do mojej psychiatry, która wysłała mnie do szpitala. Ale w szpitalu wytrzymałam jedną noc, po czym błagałam rodziców żeby mnie zabrali do domu, miałam gdzieś czy będę miała te natrętne myśli czy nie, po prostu chciałam być gdzie indziej byle tylko nie tam. Dowiedziałam się potem z nagrań Divina i Victora, że to po prostu były natrętne myśli, bo Divin opowiadał nawet, że miał podobną sytuację z nożyczkami. no i generalnie przynajmniej raz w miesiącu jestem u lekarza albo w szpitalu, bo wiecznie coś mi się dzieje, ciągle łapię jakieś infekcje, do tego biorę od listopada leki psychiatryczne i raz czuję się od nich lepiej raz gorzej. Leków od momentu zaburzenia już wzięłam tak dużo, że dziwię się, że moja wątroba się jeszcze nie zbuntowała. Najpierw brałam propranolol, potem concor, potem isoptin, potem paroksetyne ale po dwóch dniach odstawiłm, potem doxepin teva + lorafen(od którego niestety się później uzależniłam ale udało się odstawić). Potem było już naprawdę dobrze, leki zaczęły działać ja chodziłam na psychoterapię, był postęp. Ale po wizycie u kardiologa i odczycie z holtera okazało się, że miałam w nocy pojedynczy blok II stopnia i na wcześniejszym holterze też miałam taki pojedyczny blok znó w nocy. I zaczęła się afera, lekarz kazał odstawić mi doxepine(która bardzo dobrze przyjęłam) bo to podobno wpływa na krążenie właśnie. Zaczął gadać, że wszczepi mi rozrusznik serca(mam 20 lat) i ogólnie, że jestem bardzo chora. Przestraszyłam się ogromnie, ale moi rodzice zawieźli mnie do innego kardiologa, który cieszy się bardzo dobrą reputacją u mnie w mieście i ten człowiek podszedł do mnie zupełnie inaczej, wszystko wyjaśnił, powiedział że echo prawdiłowe a taki blok w nocy jak najbardziej dopusczalny a doxepine mogę brać. Niby mnie to pocieszyło, ale leki już wtedy zdążyłam odstawić, potem jednak do nich wróciłam ale jakby "nie działały" po czym zmieniłam na setaloft, ale tydzień wcześniej przed zmianą leku dostałam jakiejś jelitówki, a setaloft tylko pogorszył tego sprawę, znów szpitale, znów kroplówki, potem powrót do doxepiny.
Ogólnie ja już na temat nerwicy wiem chyba wszystko, wysłuchałam nagrań, przeczytałam mnóstwo książek ale dalej to choelrstwo się trzyma. Chodzę na psychoterapię, staram się jeść zdrowo ale dalej nic. Już nie raz próbowałam walczyć, ryzykować i czasami się udawało, ale czasami dostawałam takiego napadu lęku, że kilka dni potem musiałam do siebie dochodzić, a najczęsciej łapie mnie to w pociągu. Rzuciłam już dawno studia, kontakty się urywają bo boję się wychodzić z domu, a ostatnio nie można mnie zostawić nawet na 5 minut bo dostaje napadu lęku. I jest tak czasami, że zaczyna być lepiej, zaczynam coraz częściej wychodzić, jest ok a nagle bum znów albo żołądek, albo grypa, albo kolka nerkowa, albo inne cholerstwo(teraz po przeziębieniu mam obustronne zapalenie uszu) i cała nerwica wraca, serce wali, depersonalizacja, strach przed śmiercią, rodzice zmartwieni, przyjaciele tak samo, psychiatra ręce już rozkłada, teraz wypisała mi skierowanie do centrum terapii nerwic w mosznej.
Rzecz dobra lub niedobra jest w tym, że zaczęłam interesować się dzięki mamie mojej przyjaciółki medycyną holistyczną i medytacją. Jej mama jest taką jakby znachorką i zawsze mówi mi, że siła umysłu jest ogromna i że radością można wszystko przezwyciężyć. Może i ma to sens ale przez nią zaczęłam bać się leków, które może faktycznie mogłyby mi pomóc.
Generalnie już nie wiem kogo słuchać, ani co robić, jak się za tą nerwicę zabrać, jak zacząć burzyć powoli te mechanizmy. Wiem, że sama wplątałam się w to wszystko, przez to ciągłe jeżdżenie po lekarzach, czytaniu o chorobach na google i w ogóle. Po prostu nie wiem już sama co robić, jedni mówią że powinnam zrobić to, jedni że tamto inni że jeszcze co innego. Często próbuję ryzykować ale równie często kończy się to ogromym napadem lęku i ogólnie porównując moje napady lęku jakoś 2 miesiące temu a teraz, to gdybym miała takie napady jak wtedy to spokojnie bym sobie z tym poradziła, bo przy tym co teraz się ze mną dzieje to pikuś. Czy znajdzie się jakaś dobra osoba, która da mi jakąś wskazówkę jak wyrwać się z tej pętli nerwicy i wiecznych niepowodzeń w walce z nią?
ogólnie na tym forum jestem już sporo czasu, ale ogromnie żałuję, że nie trafiłam tu o wiele wcześniej. ja nerwicy dostałam przez swoje ambicje, brak pewności siebie, ciągłe zamartwianie się i hipochondrię. ciągnie się to już od prawie roku i nie widać, żeby było jakoś "lepiej" bo jest coraz to gorzej..
już trzy razy miałam zmieniane leki, oraz dwa razy wracałam do doxepin teva i obecnie jestem na tym leku właśnie. Rzecz w tym, że nawet nie jestem pewna czy ja ten lek mogę brać czy nie, bo kardiolog do którego chodziłam, i który po czasie okazał się ogromnym wyjudzaczem pieniędzy i który tylko pogorszył mój stan narobił strasznego zamieszania u mnie.
W skrócie: od momentu mojego zaburzenia wiecznie się źle czuję, a jak już zaczyna być dobrze to ciągle się rozchorowuję. Od momentu zaburzenia przeszłam przez trzy kolki nerkowe, chyba z pięć nieżytów żołądka i przy tym wszystkim zawsze byłam w szpitalu, i zawsze dostawałam kroplówkę i inne leki. Mnóstwo razy też byłam na pogotowiu przez kołatania serca, bo to jest mój główny objaw nerwicy. No i też zaliczyłam nockę w psychiatryku, a to przez to, że dostałam napadu lęku w domu po czym weszłam do łazienki i zobaczyłam nożyczki. Tak spanikowałam na myśl o tym, że mogłabym sobie coś zrobić, że moi rodzice zadzwonili do mojej psychiatry, która wysłała mnie do szpitala. Ale w szpitalu wytrzymałam jedną noc, po czym błagałam rodziców żeby mnie zabrali do domu, miałam gdzieś czy będę miała te natrętne myśli czy nie, po prostu chciałam być gdzie indziej byle tylko nie tam. Dowiedziałam się potem z nagrań Divina i Victora, że to po prostu były natrętne myśli, bo Divin opowiadał nawet, że miał podobną sytuację z nożyczkami. no i generalnie przynajmniej raz w miesiącu jestem u lekarza albo w szpitalu, bo wiecznie coś mi się dzieje, ciągle łapię jakieś infekcje, do tego biorę od listopada leki psychiatryczne i raz czuję się od nich lepiej raz gorzej. Leków od momentu zaburzenia już wzięłam tak dużo, że dziwię się, że moja wątroba się jeszcze nie zbuntowała. Najpierw brałam propranolol, potem concor, potem isoptin, potem paroksetyne ale po dwóch dniach odstawiłm, potem doxepin teva + lorafen(od którego niestety się później uzależniłam ale udało się odstawić). Potem było już naprawdę dobrze, leki zaczęły działać ja chodziłam na psychoterapię, był postęp. Ale po wizycie u kardiologa i odczycie z holtera okazało się, że miałam w nocy pojedynczy blok II stopnia i na wcześniejszym holterze też miałam taki pojedyczny blok znó w nocy. I zaczęła się afera, lekarz kazał odstawić mi doxepine(która bardzo dobrze przyjęłam) bo to podobno wpływa na krążenie właśnie. Zaczął gadać, że wszczepi mi rozrusznik serca(mam 20 lat) i ogólnie, że jestem bardzo chora. Przestraszyłam się ogromnie, ale moi rodzice zawieźli mnie do innego kardiologa, który cieszy się bardzo dobrą reputacją u mnie w mieście i ten człowiek podszedł do mnie zupełnie inaczej, wszystko wyjaśnił, powiedział że echo prawdiłowe a taki blok w nocy jak najbardziej dopusczalny a doxepine mogę brać. Niby mnie to pocieszyło, ale leki już wtedy zdążyłam odstawić, potem jednak do nich wróciłam ale jakby "nie działały" po czym zmieniłam na setaloft, ale tydzień wcześniej przed zmianą leku dostałam jakiejś jelitówki, a setaloft tylko pogorszył tego sprawę, znów szpitale, znów kroplówki, potem powrót do doxepiny.
Ogólnie ja już na temat nerwicy wiem chyba wszystko, wysłuchałam nagrań, przeczytałam mnóstwo książek ale dalej to choelrstwo się trzyma. Chodzę na psychoterapię, staram się jeść zdrowo ale dalej nic. Już nie raz próbowałam walczyć, ryzykować i czasami się udawało, ale czasami dostawałam takiego napadu lęku, że kilka dni potem musiałam do siebie dochodzić, a najczęsciej łapie mnie to w pociągu. Rzuciłam już dawno studia, kontakty się urywają bo boję się wychodzić z domu, a ostatnio nie można mnie zostawić nawet na 5 minut bo dostaje napadu lęku. I jest tak czasami, że zaczyna być lepiej, zaczynam coraz częściej wychodzić, jest ok a nagle bum znów albo żołądek, albo grypa, albo kolka nerkowa, albo inne cholerstwo(teraz po przeziębieniu mam obustronne zapalenie uszu) i cała nerwica wraca, serce wali, depersonalizacja, strach przed śmiercią, rodzice zmartwieni, przyjaciele tak samo, psychiatra ręce już rozkłada, teraz wypisała mi skierowanie do centrum terapii nerwic w mosznej.
Rzecz dobra lub niedobra jest w tym, że zaczęłam interesować się dzięki mamie mojej przyjaciółki medycyną holistyczną i medytacją. Jej mama jest taką jakby znachorką i zawsze mówi mi, że siła umysłu jest ogromna i że radością można wszystko przezwyciężyć. Może i ma to sens ale przez nią zaczęłam bać się leków, które może faktycznie mogłyby mi pomóc.
Generalnie już nie wiem kogo słuchać, ani co robić, jak się za tą nerwicę zabrać, jak zacząć burzyć powoli te mechanizmy. Wiem, że sama wplątałam się w to wszystko, przez to ciągłe jeżdżenie po lekarzach, czytaniu o chorobach na google i w ogóle. Po prostu nie wiem już sama co robić, jedni mówią że powinnam zrobić to, jedni że tamto inni że jeszcze co innego. Często próbuję ryzykować ale równie często kończy się to ogromym napadem lęku i ogólnie porównując moje napady lęku jakoś 2 miesiące temu a teraz, to gdybym miała takie napady jak wtedy to spokojnie bym sobie z tym poradziła, bo przy tym co teraz się ze mną dzieje to pikuś. Czy znajdzie się jakaś dobra osoba, która da mi jakąś wskazówkę jak wyrwać się z tej pętli nerwicy i wiecznych niepowodzeń w walce z nią?