Mój "szkodnik"
: 4 lutego 2016, o 13:26
Nazywam się Piotr i mam 25 lat. Mieszkam w niezbyt dużym, ale też nie małym miasteczku z rodzicami. Od 20 roku życia zacząłem prowadzić swoją działalność gospodarczą. Studia rzuciłem, bo wydaje mi się teraz, iż nie byłem na to gotowy i nie potrafiłem się uczyć czegoś na pamięć. Zawsze wolałem „coś” gdzie trzeba ruszyć głową, a nie wykuć na blachę. Firmę założyłem z tego względu, ponieważ nie chciałem nic nie robić oraz pomóc tacie. Tata zajmował się kilkoma gałęziami biznesu. Do jednej z nich szczególnie mnie ciągnęło i tym się zająłem. Miałem o tyle łatwo, iż od razu na dzień dobry miałem miejsce, aby to wykonywać oraz trochę prymitywnych maszyn (na dzień dzisiejszy). Tak się tą pracą pochłonąłem, iż przestałem mieć zły kontakt ze swoją dziewczyną, wcześniej z nią mieszkałem gdy zaczynałem studia w Poznaniu. Zaczęliśmy się kłócić o byle co, rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie. Miała mi za złe, że więcej przebywam w domu rodzinnym niż z nią. Może miała racje? Nie wiem. W końcu ona zdecydowała (po raz setny ), że nie chce ze mną być. Po około miesiąca miała już innego chłopaka. Strasznie wtedy cierpiałem, ale jakoś sobie z tym poradziłem.
Po analizie sądzę, że moja historia tego „szkodnika” zaczęła się w ubiegłym roku w maju na 30-leciu ślubu moich rodziców. Na imprezie było sporo zdjęć z ich młodości oraz zdjęć gdy ja i moje siostry byliśmy mali. Tego wieczoru sporo wypiłem alkoholu i byłem mocno pijany (w tamtym okresie często upijałem się ze znajomymi). Na drugi dzień po imprezie jak to po piciu miałem kaca. Zawsze jak to większość ludzi na kacu, leżałem w łóżku, dużo piłem i drzemałem do południa. Tamtego dnia jednak czułem pewien niepokój związany z tymi zdjęciami. Zacząłem rozmyślać o tym, że to już było i nie wróci. Moi rodzice byli młodzi i już nie będą, ja byłem mały, ale już nie będę. Rozmyślenia te trwały jedynie w tamtym dniu.
Przez około 2-3 miesiące nic się nie działo, aż do dnia w którym byłem u swojego kuzyna. Poszliśmy na imprezę do znajomego. Na imprezie był alkohol oraz niektórzy brali narkotyki (amfetaminę). Ja piłem piwa. „Znajomi” namawiali mnie abym spróbował amfetaminy. Po mimo wypitych sporo piw miałem na tyle trzeźwy umysł, że odmawiałem, bo po prostu boje się takich rzeczy brać (czasami sobie zapalałem „trawkę” ze znajomymi). Śmiali się ze mnie, że jestem ciota, że jest po tym super. Ja szedłem w zaparte i nie wziąłem. Po tej nocy miałem kaca giganta, nie mogłem prowadzić samochodu, poprosiłem kolegę aby prowadził i odwiózł mnie do domu. W domu nie było rodziców, bo wyjechali na kilka dni nad morze. W to popołudnie byłem sam w domu. To co się działo wtedy ze mną było czymś strasznym. Serce mi dudniło, nie mogłem się skupić na oglądaniu telewizji, nie mogłem się zdrzemnąć a byłem zmęczony. Wpadłem w taką panikę, że zaraz umrę, że ześwirowałem. Zadzwoniłem o pomoc do taty, ten zadzwonił do swojego przyjaciela który jest lekarzem. Kazał mi przyjechać do siebie do szpitala, bo akurat miał dyżur. Śmiał się ze mnie że nieźle poszalałem, ale mi wcale nie było do śmiechu. Chyba to zauważył. Uważam go za jednego z lepszych lekarzy. Pytał mnie czy tylko piłem czy coś brałem. Oczywiście odpowiedziałem, że tylko piłem bo tak było. Chociaż później przypomniałem sobie, że raz tej nocy zostawiłem kufel piwa i poszedłem do toalety. Może coś mi „dla żartów” dosypali? To już nie ma znaczenia. Zrobił mi EKG serca – wszystko ok. Badanie krwi – wyniki jak „młody Bóg”. Dostałem zastrzyk w tyłek i kroplówkę na wzmocnienie. Wróciłem do domu jeszcze trochę oszołomiony i wystraszony tą sytuacją, ale czekali już na mnie moi rodzice którzy wrócili, bo się o mnie martwili.
Od tego momentu co jakiś czas rozmyślałem o życiu. Myśli typu „szkoda, że kiedyś wszyscy umrzemy i nic nie będzie”. Mimo to jako tako normalnie funkcjonowałem.
Kolejnym nieprzyjemnym wydarzeniem które pamiętam był wyjazd z kolegami na Ukrainę. Był to koniec roku, jakoś listopad. W noc którą wyjeżdżaliśmy był atak terrorystyczny we Francji. Wszędzie smówiono na bieżąco co się tam dzieję. Z uwagą i strachem słuchaliśmy radia. Przez większość podróży siedziałem jak kołek i bałem się jechać na Ukrainę, przez te zamachy oraz wiadomo u nich też nie jest za kolorowo, ale tłumaczyłem sobie, że będziemy blisko granicy z Polska i nic nam nie grozi. Wypiłem dwa piwka na rozluźnienie i obudziłem się na granicy. Trochę mnie przeraziła jaka panuje tam bieda i często chodzący zmęczeni i przerażeni żołnierze wracający z frontu walk. Pomimo tego było fajnie. Poszliśmy na imprezę, upiliśmy się. Na drugi dzień kac, chociaż z początku nie było tak źle. Do momentu gdy nie poszliśmy obejrzeć sławnego cmentarza Orląt Lwowskich. Czułem się tam strasznie widząc groby. Znowu ciągle myślałem o śmierci, że każdego to czeka. Czy to biedny czy bogaty, czy to doktor czy to stolarz. Strasznie mnie to przerażało i w sumie przeraża do teraz. Serce mi strasznie waliło, czułem straszny ucisk w klatce, czułem zimny pot, myślałem ze zaraz się przewrócę i umrę. Koledzy zauważyli ze jest ze mną coś nie tak. Powiedziałem im tylko, że boli mnie serce i muszę iść na badanie jak wrócę, bo było mi głupio się przyznać co mnie opętało. Przez cały dzień czułem się strasznie. Zwieńczeniem wszystkiego była podróż autobusem. Na jednym z przystanków wszedł człowiek wyglądający jak arab, na dodatek z walizką! Usiadł na dodatek przede mną… A przypomnę – dzień wcześniej były zamachy. Teraz pisząc to trochę chce mi się śmiać. Ale wtedy myślałem, że umrę ze strachu. Chciało mi się płakać, krzyczeć, uciekać stamtąd, co chwile się szczypałem czy jeszcze żyję, czekałem aż walizka wybuchnie. Chciałem być już w domu. Całą podróż w do domu w samochodzie nie spałem (jakieś 20godzin), bo mnie cały czas dusiło w klatce i czułem lekki niepokój. Bałem się nawet jak koledzy prowadzili samochód, że zaraz coś się stanie.
Od tamtego momentu często pojawiało się dudnienie serca i ucisk w klatce. Bałem się, że umrę.
Rozmawiałem o tym z moją mamą. Nie mogłem już wytrzymać i chodziłem dookoła niej, aż w końcu zapytała co jest. Opowiedziałem jej o tym płacząc przy tym jak dzieciak. Zmartwiła się, ale porozmawiała ze mną i na chwilę jakby mi wszystko ulżyło. Uważam ją za bardzo mądrą osobę, ale jest też bardzo wrażliwa i nie chce jej martwić moim stanem. Boję się o moich rodziców, mieszkam z nimi i widzę, że się starzeją. Boli mnie wizją, że kiedyś się rozstaniemy. Chociaż na dzień dzisiejszy są pełni zdrowia.
Teraz to trwa codziennie. Nie ma minuty bez której nie myślę o sensie życia. Boję się umrzeć. Ale ten stan czasami jest tak do niewytrzymania, że chciałbym już umrzeć. Parę razy przeszło przez myśl, żeby się zabić, ale po co, sprawiłbym cierpienie mojej rodzinie i bliskim. No i przecież boję się umrzeć! Myśląc o tym znowu zaczyna mnie coś boleć, dusić. Zaczynam szukać w tym głupim internecie co mi jest. Wychodzą mi różne choroby, takie że nie powinienem już żyć. Nic mi się nie chce, nie mam ochoty nic robić, bo nie widzę jakiegokolwiek sensu żeby coś zrobić skoro i tak umrzemy. Nie wiem skąd ludzie biorą motywację, żeby żyć. Wydaję mi się, że od pół roku ściągnięto mi klapki z oczu i potrafię sobie wyobrazić bez sens życia, a inni ciągle je mają założone i uważam ich za glupków. Poszedłem do znajomego lekarza, który ekhm załatwił mi pobyt w szpitalu na astmę, bo ciągle mnie dusiło w klatce, a jako dzieciak byłem alergikiem. Spędziłem 4 dni w szpitalu i naoglądałem się ludzi jak umierają. Znowu panika. Ale wracając do astmy. Niby wszystko ok, EKG ok, krew ok, zdjęcie płuc ok, szmery nie szmery pęcherzyków płuc ok, spirometria ok. Lekarz chyba żeby nie było głupio przepisał mi jakieś psikadła (Pulveril i Alvesco). Po 1,5 tygodnia odstawiłem. Nie czułem kompletnie po tym nic. Jak myślę o życiu to tak czy siak dusi w klatce. Więc to nie astma, tylko wszystko siedzi w głowie. Baardzo lubiłem biegać, teraz próbuję ale jest mi strasznie ciężko. Chcę biegać, żeby czuć się lepiej. Ale nawet podczas biegania o tym myślę.
Na koniec dodam, że firma w ciągu tych 5-6 lat sporo się rozrosła. Prosiłem w tym okresie, żeby tata dał sobie spokój w swojej branży, bo się wykończy i lepiej żebyśmy razem prowadzili biznes. Tak też się stało. Tata jest dla mnie wzorem do naśladowania, zawsze umie wyjść z sytuacji, ma gadane (ja na odwrót), chociaż często chce wziąć na siłę zbyt wiele pracy. Często mu o tym mówię, ale on się obraża, a ja wtedy się wystraszę. Jest to jednak branża bardzo trudna i stresująca. Dużo ludzi mnie oszukało, a ja się tym strasznie przejmowałem. Tata również. Chociaż wydaje mi się, że on jest z żelaza i nigdy się nie poddaje. Od pół roku było między nami kilka zgrzytów, głupkowatych. Ale ja jestem nerwus i zaraz brałem plecak, pakowałem się i mówiłem ze sobie jadę w nieznanym kierunku. Za 15min spowrotem rozpakowywałem plecak. Na ten stan w jakim jestem pewnie też to ma wielki wpływ. Jestem młody, a w sumie zajmuje się już tak poważnymi rzeczami. W sumie jeśli chodzi o cele zawodowe/finansowe to ich nie mam. Stać mnie na każdą zachciankę i to też chyba nie pomaga. Przez okres 5-6 lat tez nie miałem oprócz rodziców i sióstr nikogo bliskiego. To też mnie bardzo boli i jest mi samotnie i smutno, bo nie mam nawet dla kogo pracować. Raczej jestem nieśmiały i na spotkaniach ze znajomymi zbyt wiele z nimi nie rozmawiam i oni trochę się z tego śmieją. Czuję się wtedy, że myślą że jestem sztywniak, ale tak nie jest. Z kilkoma znajomymi których bardziej lubię, gdy jestem sam na sam rozmawiam normalnie i uważają mnie za jajcarza.
Większość moich dni wygląda identycznie. Pracuje, siedzę sam w pokoju w domu, pracuje, siedzę sam w pokoju w domu…
Po pierwszej wizycie u Pani psycholog przez jeden dzień czułem się dobrze, chociaż i tak myślałem o sensie życia. W piątek byłem z tatą po małego szczeniaka dla mamy, bo rok temu zmarła nam nasz pociecha i chcieliśmy jej zrobić prezent, bo od dłuższego czasu o tym mówiła. Jest przesłodki i zamiast się cieszyć to ja na niego patrzę i myślę o tym że co z tego skoro i tak umrzemy..
W niedzielę po południu odwiedziła mnie moja była dziewczyna (utrzymujemy kontakt), bo chciała zobaczyć psa.
Była u mnie jakieś 4 godziny. Czułem się wtedy strasznie, słuchałem i mówiłem coś, a myślami byłem gdzie indziej. Uświadamiając to sobie czułem się coraz gorzej. Miałem ogromną pustkę w głowie. Zaproponowałem obejrzenie filmu, aby jej nie słuchać i nic nie mówić. Oglądając film nic nie rozumiałem. Na dodatek w filmie był wątek o człowieku który po wypadku samochodem zupełnie się odmienił. Gdy w filmie człowiek ten poszedł do psychiatry i zaczął z nim rozmawiać na temat jego stanu, myślałem ze to ja ześwirowałem. Powiedziałem byłej dziewczynie, że nie chcę tego oglądać podając jako powód, ze jest nudny. Wieczorem jakoś udało mi się zasnąć.
W poniedziałek rano było tragicznie. Jechałem sam samochodem i byłem w takim stanie, że płakałem i myślałem ze ześwirowałem. Gdy wróciłem do biura, zająłem się swoimi obowiązkami (chociaż strasznie mi się nie chce), pogadałem z pracownikami i było ok.
Wtorek jakoś zleciał, ale fajerwerków nie było, czyli ciągle rozmyślanie i dołowanie się. Wieczorem przeczytałem fajny artykuł o człowieku który wyszedł z nerwicy i dzieli się swoimi doświadczeniami. Tak wiem, już że mam nerwicę Po tym artykule trochę się dowiedziałem jak to działa i mi ulżyło i chcę się z tego wyleczyć.
W środę rano zawoziłem do warsztatu samochodowego swoją zabawkę – samochód rajdowy. Jadąc 2 godziny rozmyślałem o sensie życia i że po co zawożę ten samochód do mechanika. Przecież ja się teraz będę tym nawet bał jeździć. Uderzę w coś i przecież mogę umrzeć! Mimo to zawiozłem. Tata mnie odebrała i jechaliśmy na spotkanie na targi. Siedziałem w samochodzie jak drewno. Spięty jak nie wiem. I to nie spotkaniem tylko tym ciągłym rozmyślaniem. Chyba nie odezwałem się ani słowem do taty, było mi głupio i jemu chyba też. Strasznie mnie dusiło w klatce. Myślałem, że oszaleję. Próbowałem trzymać się rad z artykułu, żeby o tym nie myśleć itd. Było ciężko Do spotkania z nieznanymi osobami cały czas dusiło w klatce. Na spotkaniu jak wciągnąłem się w temat i słuchałem jak rozmawiają, jak ręką odjął, nic nie dusiło. Raz tylko jak pomyślałem, że nic nie dusi to zaczęło bić mocniej serce, ale na szczęście tylko na sekundę. Podczas powrotu do domu znowu myślenie.. Po powrocie do domu pomyślałem, aby to napisać, bo wszystkiego od razu nie pamięta się i nie da powiedzieć na spotkaniu z psychologiem. Zamierzam dać dzisiaj te informację mojemu psychologowi. Pisałem to prawie 3 godziny i czuję się teraz trochę lepiej.
Nigdy nie byłem mistrzem w pisaniu CZEGOKOLWIEK, dlatego za błędy przepraszam, ale może przynajmniej przez to będzie trochę śmiesznie
Dzisiaj wieczorem mam spotkanie z panią psycholog. W sumie nie mogę doczekać się tego spotkania, ale nie wiem czy nie oczekuję od niej, że za pomocą magicznej różdżki mnie uzdrowi..
Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie oraz odpowiedzi.
Po analizie sądzę, że moja historia tego „szkodnika” zaczęła się w ubiegłym roku w maju na 30-leciu ślubu moich rodziców. Na imprezie było sporo zdjęć z ich młodości oraz zdjęć gdy ja i moje siostry byliśmy mali. Tego wieczoru sporo wypiłem alkoholu i byłem mocno pijany (w tamtym okresie często upijałem się ze znajomymi). Na drugi dzień po imprezie jak to po piciu miałem kaca. Zawsze jak to większość ludzi na kacu, leżałem w łóżku, dużo piłem i drzemałem do południa. Tamtego dnia jednak czułem pewien niepokój związany z tymi zdjęciami. Zacząłem rozmyślać o tym, że to już było i nie wróci. Moi rodzice byli młodzi i już nie będą, ja byłem mały, ale już nie będę. Rozmyślenia te trwały jedynie w tamtym dniu.
Przez około 2-3 miesiące nic się nie działo, aż do dnia w którym byłem u swojego kuzyna. Poszliśmy na imprezę do znajomego. Na imprezie był alkohol oraz niektórzy brali narkotyki (amfetaminę). Ja piłem piwa. „Znajomi” namawiali mnie abym spróbował amfetaminy. Po mimo wypitych sporo piw miałem na tyle trzeźwy umysł, że odmawiałem, bo po prostu boje się takich rzeczy brać (czasami sobie zapalałem „trawkę” ze znajomymi). Śmiali się ze mnie, że jestem ciota, że jest po tym super. Ja szedłem w zaparte i nie wziąłem. Po tej nocy miałem kaca giganta, nie mogłem prowadzić samochodu, poprosiłem kolegę aby prowadził i odwiózł mnie do domu. W domu nie było rodziców, bo wyjechali na kilka dni nad morze. W to popołudnie byłem sam w domu. To co się działo wtedy ze mną było czymś strasznym. Serce mi dudniło, nie mogłem się skupić na oglądaniu telewizji, nie mogłem się zdrzemnąć a byłem zmęczony. Wpadłem w taką panikę, że zaraz umrę, że ześwirowałem. Zadzwoniłem o pomoc do taty, ten zadzwonił do swojego przyjaciela który jest lekarzem. Kazał mi przyjechać do siebie do szpitala, bo akurat miał dyżur. Śmiał się ze mnie że nieźle poszalałem, ale mi wcale nie było do śmiechu. Chyba to zauważył. Uważam go za jednego z lepszych lekarzy. Pytał mnie czy tylko piłem czy coś brałem. Oczywiście odpowiedziałem, że tylko piłem bo tak było. Chociaż później przypomniałem sobie, że raz tej nocy zostawiłem kufel piwa i poszedłem do toalety. Może coś mi „dla żartów” dosypali? To już nie ma znaczenia. Zrobił mi EKG serca – wszystko ok. Badanie krwi – wyniki jak „młody Bóg”. Dostałem zastrzyk w tyłek i kroplówkę na wzmocnienie. Wróciłem do domu jeszcze trochę oszołomiony i wystraszony tą sytuacją, ale czekali już na mnie moi rodzice którzy wrócili, bo się o mnie martwili.
Od tego momentu co jakiś czas rozmyślałem o życiu. Myśli typu „szkoda, że kiedyś wszyscy umrzemy i nic nie będzie”. Mimo to jako tako normalnie funkcjonowałem.
Kolejnym nieprzyjemnym wydarzeniem które pamiętam był wyjazd z kolegami na Ukrainę. Był to koniec roku, jakoś listopad. W noc którą wyjeżdżaliśmy był atak terrorystyczny we Francji. Wszędzie smówiono na bieżąco co się tam dzieję. Z uwagą i strachem słuchaliśmy radia. Przez większość podróży siedziałem jak kołek i bałem się jechać na Ukrainę, przez te zamachy oraz wiadomo u nich też nie jest za kolorowo, ale tłumaczyłem sobie, że będziemy blisko granicy z Polska i nic nam nie grozi. Wypiłem dwa piwka na rozluźnienie i obudziłem się na granicy. Trochę mnie przeraziła jaka panuje tam bieda i często chodzący zmęczeni i przerażeni żołnierze wracający z frontu walk. Pomimo tego było fajnie. Poszliśmy na imprezę, upiliśmy się. Na drugi dzień kac, chociaż z początku nie było tak źle. Do momentu gdy nie poszliśmy obejrzeć sławnego cmentarza Orląt Lwowskich. Czułem się tam strasznie widząc groby. Znowu ciągle myślałem o śmierci, że każdego to czeka. Czy to biedny czy bogaty, czy to doktor czy to stolarz. Strasznie mnie to przerażało i w sumie przeraża do teraz. Serce mi strasznie waliło, czułem straszny ucisk w klatce, czułem zimny pot, myślałem ze zaraz się przewrócę i umrę. Koledzy zauważyli ze jest ze mną coś nie tak. Powiedziałem im tylko, że boli mnie serce i muszę iść na badanie jak wrócę, bo było mi głupio się przyznać co mnie opętało. Przez cały dzień czułem się strasznie. Zwieńczeniem wszystkiego była podróż autobusem. Na jednym z przystanków wszedł człowiek wyglądający jak arab, na dodatek z walizką! Usiadł na dodatek przede mną… A przypomnę – dzień wcześniej były zamachy. Teraz pisząc to trochę chce mi się śmiać. Ale wtedy myślałem, że umrę ze strachu. Chciało mi się płakać, krzyczeć, uciekać stamtąd, co chwile się szczypałem czy jeszcze żyję, czekałem aż walizka wybuchnie. Chciałem być już w domu. Całą podróż w do domu w samochodzie nie spałem (jakieś 20godzin), bo mnie cały czas dusiło w klatce i czułem lekki niepokój. Bałem się nawet jak koledzy prowadzili samochód, że zaraz coś się stanie.
Od tamtego momentu często pojawiało się dudnienie serca i ucisk w klatce. Bałem się, że umrę.
Rozmawiałem o tym z moją mamą. Nie mogłem już wytrzymać i chodziłem dookoła niej, aż w końcu zapytała co jest. Opowiedziałem jej o tym płacząc przy tym jak dzieciak. Zmartwiła się, ale porozmawiała ze mną i na chwilę jakby mi wszystko ulżyło. Uważam ją za bardzo mądrą osobę, ale jest też bardzo wrażliwa i nie chce jej martwić moim stanem. Boję się o moich rodziców, mieszkam z nimi i widzę, że się starzeją. Boli mnie wizją, że kiedyś się rozstaniemy. Chociaż na dzień dzisiejszy są pełni zdrowia.
Teraz to trwa codziennie. Nie ma minuty bez której nie myślę o sensie życia. Boję się umrzeć. Ale ten stan czasami jest tak do niewytrzymania, że chciałbym już umrzeć. Parę razy przeszło przez myśl, żeby się zabić, ale po co, sprawiłbym cierpienie mojej rodzinie i bliskim. No i przecież boję się umrzeć! Myśląc o tym znowu zaczyna mnie coś boleć, dusić. Zaczynam szukać w tym głupim internecie co mi jest. Wychodzą mi różne choroby, takie że nie powinienem już żyć. Nic mi się nie chce, nie mam ochoty nic robić, bo nie widzę jakiegokolwiek sensu żeby coś zrobić skoro i tak umrzemy. Nie wiem skąd ludzie biorą motywację, żeby żyć. Wydaję mi się, że od pół roku ściągnięto mi klapki z oczu i potrafię sobie wyobrazić bez sens życia, a inni ciągle je mają założone i uważam ich za glupków. Poszedłem do znajomego lekarza, który ekhm załatwił mi pobyt w szpitalu na astmę, bo ciągle mnie dusiło w klatce, a jako dzieciak byłem alergikiem. Spędziłem 4 dni w szpitalu i naoglądałem się ludzi jak umierają. Znowu panika. Ale wracając do astmy. Niby wszystko ok, EKG ok, krew ok, zdjęcie płuc ok, szmery nie szmery pęcherzyków płuc ok, spirometria ok. Lekarz chyba żeby nie było głupio przepisał mi jakieś psikadła (Pulveril i Alvesco). Po 1,5 tygodnia odstawiłem. Nie czułem kompletnie po tym nic. Jak myślę o życiu to tak czy siak dusi w klatce. Więc to nie astma, tylko wszystko siedzi w głowie. Baardzo lubiłem biegać, teraz próbuję ale jest mi strasznie ciężko. Chcę biegać, żeby czuć się lepiej. Ale nawet podczas biegania o tym myślę.
Na koniec dodam, że firma w ciągu tych 5-6 lat sporo się rozrosła. Prosiłem w tym okresie, żeby tata dał sobie spokój w swojej branży, bo się wykończy i lepiej żebyśmy razem prowadzili biznes. Tak też się stało. Tata jest dla mnie wzorem do naśladowania, zawsze umie wyjść z sytuacji, ma gadane (ja na odwrót), chociaż często chce wziąć na siłę zbyt wiele pracy. Często mu o tym mówię, ale on się obraża, a ja wtedy się wystraszę. Jest to jednak branża bardzo trudna i stresująca. Dużo ludzi mnie oszukało, a ja się tym strasznie przejmowałem. Tata również. Chociaż wydaje mi się, że on jest z żelaza i nigdy się nie poddaje. Od pół roku było między nami kilka zgrzytów, głupkowatych. Ale ja jestem nerwus i zaraz brałem plecak, pakowałem się i mówiłem ze sobie jadę w nieznanym kierunku. Za 15min spowrotem rozpakowywałem plecak. Na ten stan w jakim jestem pewnie też to ma wielki wpływ. Jestem młody, a w sumie zajmuje się już tak poważnymi rzeczami. W sumie jeśli chodzi o cele zawodowe/finansowe to ich nie mam. Stać mnie na każdą zachciankę i to też chyba nie pomaga. Przez okres 5-6 lat tez nie miałem oprócz rodziców i sióstr nikogo bliskiego. To też mnie bardzo boli i jest mi samotnie i smutno, bo nie mam nawet dla kogo pracować. Raczej jestem nieśmiały i na spotkaniach ze znajomymi zbyt wiele z nimi nie rozmawiam i oni trochę się z tego śmieją. Czuję się wtedy, że myślą że jestem sztywniak, ale tak nie jest. Z kilkoma znajomymi których bardziej lubię, gdy jestem sam na sam rozmawiam normalnie i uważają mnie za jajcarza.
Większość moich dni wygląda identycznie. Pracuje, siedzę sam w pokoju w domu, pracuje, siedzę sam w pokoju w domu…
Po pierwszej wizycie u Pani psycholog przez jeden dzień czułem się dobrze, chociaż i tak myślałem o sensie życia. W piątek byłem z tatą po małego szczeniaka dla mamy, bo rok temu zmarła nam nasz pociecha i chcieliśmy jej zrobić prezent, bo od dłuższego czasu o tym mówiła. Jest przesłodki i zamiast się cieszyć to ja na niego patrzę i myślę o tym że co z tego skoro i tak umrzemy..
W niedzielę po południu odwiedziła mnie moja była dziewczyna (utrzymujemy kontakt), bo chciała zobaczyć psa.
Była u mnie jakieś 4 godziny. Czułem się wtedy strasznie, słuchałem i mówiłem coś, a myślami byłem gdzie indziej. Uświadamiając to sobie czułem się coraz gorzej. Miałem ogromną pustkę w głowie. Zaproponowałem obejrzenie filmu, aby jej nie słuchać i nic nie mówić. Oglądając film nic nie rozumiałem. Na dodatek w filmie był wątek o człowieku który po wypadku samochodem zupełnie się odmienił. Gdy w filmie człowiek ten poszedł do psychiatry i zaczął z nim rozmawiać na temat jego stanu, myślałem ze to ja ześwirowałem. Powiedziałem byłej dziewczynie, że nie chcę tego oglądać podając jako powód, ze jest nudny. Wieczorem jakoś udało mi się zasnąć.
W poniedziałek rano było tragicznie. Jechałem sam samochodem i byłem w takim stanie, że płakałem i myślałem ze ześwirowałem. Gdy wróciłem do biura, zająłem się swoimi obowiązkami (chociaż strasznie mi się nie chce), pogadałem z pracownikami i było ok.
Wtorek jakoś zleciał, ale fajerwerków nie było, czyli ciągle rozmyślanie i dołowanie się. Wieczorem przeczytałem fajny artykuł o człowieku który wyszedł z nerwicy i dzieli się swoimi doświadczeniami. Tak wiem, już że mam nerwicę Po tym artykule trochę się dowiedziałem jak to działa i mi ulżyło i chcę się z tego wyleczyć.
W środę rano zawoziłem do warsztatu samochodowego swoją zabawkę – samochód rajdowy. Jadąc 2 godziny rozmyślałem o sensie życia i że po co zawożę ten samochód do mechanika. Przecież ja się teraz będę tym nawet bał jeździć. Uderzę w coś i przecież mogę umrzeć! Mimo to zawiozłem. Tata mnie odebrała i jechaliśmy na spotkanie na targi. Siedziałem w samochodzie jak drewno. Spięty jak nie wiem. I to nie spotkaniem tylko tym ciągłym rozmyślaniem. Chyba nie odezwałem się ani słowem do taty, było mi głupio i jemu chyba też. Strasznie mnie dusiło w klatce. Myślałem, że oszaleję. Próbowałem trzymać się rad z artykułu, żeby o tym nie myśleć itd. Było ciężko Do spotkania z nieznanymi osobami cały czas dusiło w klatce. Na spotkaniu jak wciągnąłem się w temat i słuchałem jak rozmawiają, jak ręką odjął, nic nie dusiło. Raz tylko jak pomyślałem, że nic nie dusi to zaczęło bić mocniej serce, ale na szczęście tylko na sekundę. Podczas powrotu do domu znowu myślenie.. Po powrocie do domu pomyślałem, aby to napisać, bo wszystkiego od razu nie pamięta się i nie da powiedzieć na spotkaniu z psychologiem. Zamierzam dać dzisiaj te informację mojemu psychologowi. Pisałem to prawie 3 godziny i czuję się teraz trochę lepiej.
Nigdy nie byłem mistrzem w pisaniu CZEGOKOLWIEK, dlatego za błędy przepraszam, ale może przynajmniej przez to będzie trochę śmiesznie
Dzisiaj wieczorem mam spotkanie z panią psycholog. W sumie nie mogę doczekać się tego spotkania, ale nie wiem czy nie oczekuję od niej, że za pomocą magicznej różdżki mnie uzdrowi..
Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie oraz odpowiedzi.