Zaburzenia nerwicowo-depresyjne - natrętne myśli BEZ lęku
: 17 stycznia 2016, o 22:43
Hej, jeśli nie powinnam zakładać nowego tematu, to bardzo proszę modów o przesunięcie do właściwego wątku.
Jako, że jest to mój pierwszy post na forum (które podczytuję od bardzo dawna), zacznę od kilku słów o sobie.
Moja jazda bez trzymanki oficjalnie zaczęła się w 2011 roku (z perspektywy czasu widzę, że pewne "zwiastuny" pojawiały się już lata wcześniej), kiedy dostałam pierwszego ataku lęku panicznego. Po dwóch tygodniach równi pochyłej (histeria, lęki, silne objawy somatyczne, początki agorafobii) trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował zaburzenia nerwicowo-depresyjne i zapisał mi escitalopram. W tamtym okresie nie brałam pod uwagę terapii (przyczyny finansowe i przekonanie, że leki wystarczą) więc uchwyciłam się kurczowo tych leków. Po ciężkim, półrocznym okresie, faktycznie zaczęły pomagać, a po niecałym roku byłam już niemal w 100% "naprostowana" i mogłam zejść z dawki leczniczej (10 mg) na podtrzymującą (5 mg). W sumie brałam te pół tabletki przez kolejne 2 lata i zdecydowałam wspólnie z psychiatrą o odstawieniu. Wszystko było dobrze pół roku (0 leków), pod koniec października 2015 dostałam silnego napadu lęku panicznego połączonego z drgawkami, skurczami żołądka i koszmarnymi uczuciami - to nie był już "tylko" lęk ale uczucie rozpaczy, żalu i ogólnego szaleństwa. Po konsultacji psychiatrycznej, powróciłam do escitalopramu, dawka 10 mg. Niedługo minie 3-ci miesiąc, odkąd go zażywam. I teraz do sedna.
Po nawrocie, moje objawy wyglądają zupełnie inaczej, niż przy pierwszym rzucie. Rzeczywiście, przez pierwsze tygodnie okrutnie mnie "telepało" (nie jadłam prawie nic przez tydzień). Jednak teraz bardziej niż lęk, dręczą mnie natrętne myśli. Na początku szły za nimi negatywne, depresyjne uczucia (rozdzierająca rozpacz, smutek, niemoc, pragnienie, by ktoś "wyłączył" mi wtyczkę). Obecnie, pod wpływem lektury "internetów", wszystkie te złe uczucia uległy wyciszeniu (pozwalałam im płynąć, nie blokowałam ich - to zaskakująco szybko zneutralizowało zwłaszcza lęk). Niestety, natrętne myśli zostały i absorbują moją uwagę przez większość doby. Dotyczą przede wszystkim samobójstwa (np. "A może wezmę nóż z kuchni i podetnę sobie żyły") i kwestii egzystencjalnych ("Czy wszystko wokół jest prawdziwe", "Kim jestem i dlaczego tutaj jestem", "Jaki jest sens tego wszystkiego"). Ale do tego dochodzą też mniej intensywne pomysły dot. potencjalnych chorób, na które mogę cierpieć czy wątpliwości dot. moich uczuć względem bliskich itd.
Martwi mnie, że myślom tym nie towarzyszą już uczucia. Np. myślę o samobójstwie i nic nie czuję w związku z tym faktem - początkowo strasznie się bałam tej myśli, ale po zastosowaniu metody "zmierzenia się z nią" lęk zniknął. Za to myśli pozostały
Cały czas powtarzam sobie, że nie mogę wierzyć we wszystko, co mi przyjdzie do głowy, ale brak negatywnych emocji (za którymi nie tęsknię) przy tych myślach sprawia, że zaczynam mieć wątpliwości pt. "Czy to na pewno są natręty? A może byłabym w stanie zrobić sobie coś złego, skoro mnie to nie przeraża?". Czy ktokolwiek tutaj miał takie objawy i czy to nadal jest element choroby? Czy ja faktycznie chcę umrzeć?
Oczywiście wiem, że nikt mi na to nie odpowie, ale ja sama już nic nie wiem. Jestem zagubiona w tym wszystkim dokumentnie.
Mam też momenty, w których całkowicie wyłączają mi się emocje - nie czuję nic. Wiem na rozum, że coś jest ok albo nie ok (że np. fajnie jest iść na kawę po pracy z koleżanką), ale nie idą za tym emocje typu radość czy smutek. To się pojawia i znika.
Dręczy mnie też jakiś rodzaj DD - tak sądzę. Mam myśli i odczucia, że nie jestem sobą (momentami, nie trwa to ciągle) albo zmiany w postrzeganiu rzeczywistości.
Nie wiem już sama, co z tym wszystkim począć. Bardzo dużo się naczytałam (aż za dużo chyba), biorę leki i od przyszłego tygodnia zaczynam psychoterapię poznawczo-behawioralną (jestem już po pierwszym spotkaniu z psychologiem). Wiem, że nie chcę żyć w takim syfie - ciągle po uszy w chorobie, a przecież kiedyś byłam "normalna"
Mam okropne wahania nastrojów - czasem czuję, że wszystko mam pod kontrolą i wierzę w wyzdrowienie, a następnego dnia pogrążam się od nowa i wydaje mi się, że już zawsze tak będzie. A czasami jest mi już wszystko jedno.
Jako, że jest to mój pierwszy post na forum (które podczytuję od bardzo dawna), zacznę od kilku słów o sobie.
Moja jazda bez trzymanki oficjalnie zaczęła się w 2011 roku (z perspektywy czasu widzę, że pewne "zwiastuny" pojawiały się już lata wcześniej), kiedy dostałam pierwszego ataku lęku panicznego. Po dwóch tygodniach równi pochyłej (histeria, lęki, silne objawy somatyczne, początki agorafobii) trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował zaburzenia nerwicowo-depresyjne i zapisał mi escitalopram. W tamtym okresie nie brałam pod uwagę terapii (przyczyny finansowe i przekonanie, że leki wystarczą) więc uchwyciłam się kurczowo tych leków. Po ciężkim, półrocznym okresie, faktycznie zaczęły pomagać, a po niecałym roku byłam już niemal w 100% "naprostowana" i mogłam zejść z dawki leczniczej (10 mg) na podtrzymującą (5 mg). W sumie brałam te pół tabletki przez kolejne 2 lata i zdecydowałam wspólnie z psychiatrą o odstawieniu. Wszystko było dobrze pół roku (0 leków), pod koniec października 2015 dostałam silnego napadu lęku panicznego połączonego z drgawkami, skurczami żołądka i koszmarnymi uczuciami - to nie był już "tylko" lęk ale uczucie rozpaczy, żalu i ogólnego szaleństwa. Po konsultacji psychiatrycznej, powróciłam do escitalopramu, dawka 10 mg. Niedługo minie 3-ci miesiąc, odkąd go zażywam. I teraz do sedna.
Po nawrocie, moje objawy wyglądają zupełnie inaczej, niż przy pierwszym rzucie. Rzeczywiście, przez pierwsze tygodnie okrutnie mnie "telepało" (nie jadłam prawie nic przez tydzień). Jednak teraz bardziej niż lęk, dręczą mnie natrętne myśli. Na początku szły za nimi negatywne, depresyjne uczucia (rozdzierająca rozpacz, smutek, niemoc, pragnienie, by ktoś "wyłączył" mi wtyczkę). Obecnie, pod wpływem lektury "internetów", wszystkie te złe uczucia uległy wyciszeniu (pozwalałam im płynąć, nie blokowałam ich - to zaskakująco szybko zneutralizowało zwłaszcza lęk). Niestety, natrętne myśli zostały i absorbują moją uwagę przez większość doby. Dotyczą przede wszystkim samobójstwa (np. "A może wezmę nóż z kuchni i podetnę sobie żyły") i kwestii egzystencjalnych ("Czy wszystko wokół jest prawdziwe", "Kim jestem i dlaczego tutaj jestem", "Jaki jest sens tego wszystkiego"). Ale do tego dochodzą też mniej intensywne pomysły dot. potencjalnych chorób, na które mogę cierpieć czy wątpliwości dot. moich uczuć względem bliskich itd.
Martwi mnie, że myślom tym nie towarzyszą już uczucia. Np. myślę o samobójstwie i nic nie czuję w związku z tym faktem - początkowo strasznie się bałam tej myśli, ale po zastosowaniu metody "zmierzenia się z nią" lęk zniknął. Za to myśli pozostały


Mam też momenty, w których całkowicie wyłączają mi się emocje - nie czuję nic. Wiem na rozum, że coś jest ok albo nie ok (że np. fajnie jest iść na kawę po pracy z koleżanką), ale nie idą za tym emocje typu radość czy smutek. To się pojawia i znika.
Dręczy mnie też jakiś rodzaj DD - tak sądzę. Mam myśli i odczucia, że nie jestem sobą (momentami, nie trwa to ciągle) albo zmiany w postrzeganiu rzeczywistości.
Nie wiem już sama, co z tym wszystkim począć. Bardzo dużo się naczytałam (aż za dużo chyba), biorę leki i od przyszłego tygodnia zaczynam psychoterapię poznawczo-behawioralną (jestem już po pierwszym spotkaniu z psychologiem). Wiem, że nie chcę żyć w takim syfie - ciągle po uszy w chorobie, a przecież kiedyś byłam "normalna"
