Moja obawa o życie i zdrowie- nerwica lękowa? Hipochondria?
: 17 stycznia 2016, o 00:17
Witam wszystkich, chciałabym przedstawić swoją historię w ogromnym skrócie
i prosić o rady, gdyż u żadnego specjalisty nie byłam
Ostatni rok jest dla mnie pewnego rodzaju koszmarem. Zaczęło się od panicznego lęku
o życie dwóch osób. Finał tej sytuacji oczywiście szczęśliwy. Nie mogłam się ogarnąć, nie
wiedziałam co ze sobą zrobić. Zaczęły się ataki paniki, uczucie które towarzyszyło mi w
tamtej sytuacji i już do końca tego czasu nie opuszcza. Strach o utratę zdrowia, życia.
W dzisiejszych czasach, gdzie dookoła pełno chorób, monotonii, smutku i żalu popadłam w załamanie.
Pierwsze sygnały zaczęły się pojawiać parę lat temu, gdy pewna dziewczynka z którą miałam kontakt
wcześniej- zmarła na sepsę. Pech chciał, że byłam wtedy chora, więc zaczęłam sobie wmawiać, że na
pewno to spotka też mnie. Ciągle towarzyszył mi strach, ze strachu bóle żołądka, a z bólu wizyty u lekarzy,
które na ogół nic nie wnosiły. I tak to trwało w sytuacjach dla mnie stresujących, ten sam schemat. Do czasu.
Punkt kulminacyjny, obawa o życie tych osób. Wszystko pękło we mnie niczym bańka mydlana.
Wszystko straciło na znaczeniu. Poczucie bezsensu życia, niechęci do działania, rozmowy z przyjaciółmi
nagle straciły na znaczeniu chociaż mam ich wielu. Nic dla mnie nie miało sensu. Nie potrafiłam po prostu
być szczęśliwa w tym co mam. Kiedyś uważałam, że mam najwspanialszą rodzinę pod słońcem, że jestem
najszczęśliwszym człowiekiem, zawsze chętnym do działania. 2x nie trzeba było mnie namawiać, nigdy.
I nagle w spotkaniach z rodziną nie było nic niezwykłego. Wrażenie sztuczności, znowu poczucia bezsensu.
Dlaczego się tak działo? Dzieje? Od momentu, w którym coś we mnie pękło, gdy zaczęłam miewać ataki
paniki przed własnym życiem- moje ciało oszalało. Przeżyłam już przysłowiowo: co najmniej 3 zawały, udary,
10 ataków wyrostka, białaczkę, chłoniaka i wiele innych. Dlaczego? Te ciągłe życie w strachu napędzało machinę,
zataczające się koło. Nagłe drętwienie ręki, atak paniki, myślenie o tym że boli i że nie chce przestać.
Potem poszukiwanie leków. Nie przestaje. Popadam w paranoje, zaczynam czytać w sieci, co może mi dolegać.
Doczytuję się udaru. Jeszcze większa panika. Oblewają mnie poty, boję się. Dostaję biegunkę, mam ochotę żeby
zajął się mną jakiś lekarz i powiedział że nic mi nie jest i dopiero wtedy to odpuszcza. Ale na ogół tak nie jest.
Rozmowa z kimś, wygadanie się pomaga. Może nie na tyle pomaga załatwić problem co uspokaja.
Zwykle po jakimś czasie ustępuje, gdy przestaję myśleć. Ale zostaje pytanie: przecież skądś ten ból się pojawił.
Przecież w tamtej chwili niczym się nie stresowałam, oglądałam telewizję, a tu nagle ból. I pytanie: Dlaczego ja?
Czemu mnie to musi spotykać, użalanie się nad własnym losem. Przecież wszyscy dookoła są tak szczęśliwi,
a mi zawsze coś musi być. To jeden z dziesiątek tysięcy takich przykładów. Bo dlaczego spuchł mi węzeł a lekarz
nie stwierdził żadnej infekcji? Nawet nie zagłębił się w to, dlaczego tak się stało. Szukam na własną rękę.
Dzień pogrzebu babci, stypa. Diagnoza: biegunka. Atak paniki, latania co chwilę do łazienki i skurczowe bóle brzucha.
Pozornie przeszło, zaraz z powrotem biegiem do łazienki. Atak paniki. Coś mi jest. Poważnego.
Pojechałam na nocną opiekę zdrowotną. Leki przeciwbiegunkowe i tyle. Uczucie bezsensu i lęku które mnie wtedy
ogarnęło sprawiło, że nic więcej się nie liczyło, poza moimi dolegliwościami, które sama ze stresu wywołałam.
Kiedy się uspokajam, zajmuje sobie czas- to mija, ale na pozornie krótko. Kiedy rozboli mnie kolano
( a problemy z nimi mam od około 6lat) wszystko staję się szare, wszystkiego się odechciewa.
Czemu każdy potrafi być szczęśliwy a ja ciągle narzekam marudzę że mnie coś boli. Ból powoduje uczucie lęku,
gdy przestaje boleć,kłuć itp.dopiero wtedy staję się spokojniejsza. Mam dość. Walczę z tym, na ogół sama,
przecież to siedzi w mojej głowie. Czasami się udaję. Czasami jest gorzej. Nie ma dnia w którym czułabym się idealnie.
Dzień w dzień, jakiś chwilowy tępy ból głowy i diagnoza, zakłucie w brzuchu, wkręcanie chorób i sprawdzanie nieprawidłowych
wyników które robiłam miesiąc temu, a rzekomo nic mi nie jest. A ja nie jestem tego taka pewna. Potrafię być wesoła, gdy
nie jestem sama. Zapominam o wszystkim złym, bywa że przy odpowiedniej osobie cudem nawet przez 2 dni nic mi nie było.
Gdy jest mi źle, rozmawiam. Wprost rozmawiam z ludźmi mi najbliższymi. Jakoś mija z dnia na dzień. I boję się nawet tego,
że te moje , ”wkręcanie” przyprawi mnie o coś złego. Że będę słabsza a tym samym podatniejsza na choroby. Nie chcę tego.
Nie wiem w czym tkwi problem skoro pozornie wiem o co chodzi, a nie potrafię sobie z tym poradzić. Boję się o ŻYCIE.
Nie oglądam wiadomości, mówią w nich przeważnie o samych złych rzeczach… wszędzie wojny, wypadki, nekrologii.
Przytłacza mnie to, jeszcze nie daj Boże wymyślę sobie nową chorobę. A one lubią wracać, po kilka razy więc po co mi
jeszcze jedna więcej wymyślona choroba? A co jeśli nią nie jest? Jeśli rzeczywiście coś jest nie tak? I koło się zamyka.
A ja wypycham pierś w przód i mówię DAM RADĘ, jestem SILNA. Ale wraca jak bumerang.
Tak naprawdę ani trochę sobie z tym nie radzę. Co robić?
Ada
i prosić o rady, gdyż u żadnego specjalisty nie byłam

Ostatni rok jest dla mnie pewnego rodzaju koszmarem. Zaczęło się od panicznego lęku
o życie dwóch osób. Finał tej sytuacji oczywiście szczęśliwy. Nie mogłam się ogarnąć, nie
wiedziałam co ze sobą zrobić. Zaczęły się ataki paniki, uczucie które towarzyszyło mi w
tamtej sytuacji i już do końca tego czasu nie opuszcza. Strach o utratę zdrowia, życia.
W dzisiejszych czasach, gdzie dookoła pełno chorób, monotonii, smutku i żalu popadłam w załamanie.
Pierwsze sygnały zaczęły się pojawiać parę lat temu, gdy pewna dziewczynka z którą miałam kontakt
wcześniej- zmarła na sepsę. Pech chciał, że byłam wtedy chora, więc zaczęłam sobie wmawiać, że na
pewno to spotka też mnie. Ciągle towarzyszył mi strach, ze strachu bóle żołądka, a z bólu wizyty u lekarzy,
które na ogół nic nie wnosiły. I tak to trwało w sytuacjach dla mnie stresujących, ten sam schemat. Do czasu.
Punkt kulminacyjny, obawa o życie tych osób. Wszystko pękło we mnie niczym bańka mydlana.
Wszystko straciło na znaczeniu. Poczucie bezsensu życia, niechęci do działania, rozmowy z przyjaciółmi
nagle straciły na znaczeniu chociaż mam ich wielu. Nic dla mnie nie miało sensu. Nie potrafiłam po prostu
być szczęśliwa w tym co mam. Kiedyś uważałam, że mam najwspanialszą rodzinę pod słońcem, że jestem
najszczęśliwszym człowiekiem, zawsze chętnym do działania. 2x nie trzeba było mnie namawiać, nigdy.
I nagle w spotkaniach z rodziną nie było nic niezwykłego. Wrażenie sztuczności, znowu poczucia bezsensu.
Dlaczego się tak działo? Dzieje? Od momentu, w którym coś we mnie pękło, gdy zaczęłam miewać ataki
paniki przed własnym życiem- moje ciało oszalało. Przeżyłam już przysłowiowo: co najmniej 3 zawały, udary,
10 ataków wyrostka, białaczkę, chłoniaka i wiele innych. Dlaczego? Te ciągłe życie w strachu napędzało machinę,
zataczające się koło. Nagłe drętwienie ręki, atak paniki, myślenie o tym że boli i że nie chce przestać.
Potem poszukiwanie leków. Nie przestaje. Popadam w paranoje, zaczynam czytać w sieci, co może mi dolegać.
Doczytuję się udaru. Jeszcze większa panika. Oblewają mnie poty, boję się. Dostaję biegunkę, mam ochotę żeby
zajął się mną jakiś lekarz i powiedział że nic mi nie jest i dopiero wtedy to odpuszcza. Ale na ogół tak nie jest.
Rozmowa z kimś, wygadanie się pomaga. Może nie na tyle pomaga załatwić problem co uspokaja.
Zwykle po jakimś czasie ustępuje, gdy przestaję myśleć. Ale zostaje pytanie: przecież skądś ten ból się pojawił.
Przecież w tamtej chwili niczym się nie stresowałam, oglądałam telewizję, a tu nagle ból. I pytanie: Dlaczego ja?
Czemu mnie to musi spotykać, użalanie się nad własnym losem. Przecież wszyscy dookoła są tak szczęśliwi,
a mi zawsze coś musi być. To jeden z dziesiątek tysięcy takich przykładów. Bo dlaczego spuchł mi węzeł a lekarz
nie stwierdził żadnej infekcji? Nawet nie zagłębił się w to, dlaczego tak się stało. Szukam na własną rękę.
Dzień pogrzebu babci, stypa. Diagnoza: biegunka. Atak paniki, latania co chwilę do łazienki i skurczowe bóle brzucha.
Pozornie przeszło, zaraz z powrotem biegiem do łazienki. Atak paniki. Coś mi jest. Poważnego.
Pojechałam na nocną opiekę zdrowotną. Leki przeciwbiegunkowe i tyle. Uczucie bezsensu i lęku które mnie wtedy
ogarnęło sprawiło, że nic więcej się nie liczyło, poza moimi dolegliwościami, które sama ze stresu wywołałam.
Kiedy się uspokajam, zajmuje sobie czas- to mija, ale na pozornie krótko. Kiedy rozboli mnie kolano
( a problemy z nimi mam od około 6lat) wszystko staję się szare, wszystkiego się odechciewa.
Czemu każdy potrafi być szczęśliwy a ja ciągle narzekam marudzę że mnie coś boli. Ból powoduje uczucie lęku,
gdy przestaje boleć,kłuć itp.dopiero wtedy staję się spokojniejsza. Mam dość. Walczę z tym, na ogół sama,
przecież to siedzi w mojej głowie. Czasami się udaję. Czasami jest gorzej. Nie ma dnia w którym czułabym się idealnie.
Dzień w dzień, jakiś chwilowy tępy ból głowy i diagnoza, zakłucie w brzuchu, wkręcanie chorób i sprawdzanie nieprawidłowych
wyników które robiłam miesiąc temu, a rzekomo nic mi nie jest. A ja nie jestem tego taka pewna. Potrafię być wesoła, gdy
nie jestem sama. Zapominam o wszystkim złym, bywa że przy odpowiedniej osobie cudem nawet przez 2 dni nic mi nie było.
Gdy jest mi źle, rozmawiam. Wprost rozmawiam z ludźmi mi najbliższymi. Jakoś mija z dnia na dzień. I boję się nawet tego,
że te moje , ”wkręcanie” przyprawi mnie o coś złego. Że będę słabsza a tym samym podatniejsza na choroby. Nie chcę tego.
Nie wiem w czym tkwi problem skoro pozornie wiem o co chodzi, a nie potrafię sobie z tym poradzić. Boję się o ŻYCIE.
Nie oglądam wiadomości, mówią w nich przeważnie o samych złych rzeczach… wszędzie wojny, wypadki, nekrologii.
Przytłacza mnie to, jeszcze nie daj Boże wymyślę sobie nową chorobę. A one lubią wracać, po kilka razy więc po co mi
jeszcze jedna więcej wymyślona choroba? A co jeśli nią nie jest? Jeśli rzeczywiście coś jest nie tak? I koło się zamyka.
A ja wypycham pierś w przód i mówię DAM RADĘ, jestem SILNA. Ale wraca jak bumerang.
Tak naprawdę ani trochę sobie z tym nie radzę. Co robić?

Ada