Opętanie
: 12 grudnia 2014, o 20:31
Witam,
początkowo nie chciałam publikować mojej historii na forum ogólnym (opisałam to jednej osobie na pw, za wysłuchanie dziękuję), bo wstydziłam się jej, a poza tym czytałam historie, które tu były publikowane i wszystko to już naprawdę było, więc nie chciałam powielać... I wszystkie rady, których bym się mogła spodziewać, też były. Ale postanowiłam, że mimo wszystko napiszę, jak to u mnie było, bo znów mi się zbiera na "atak", a tak to może jakoś mi ulży. Gdyż już się tak źle z tym wszystkim czuję, że głowa mała.
Jak sam temat wskazuje, ja mam myśli związane z opętaniem
co dziwniejsze, nie pochodzę z rodziny szczególnie religijnej, sama też nigdy nie byłam religijna, a czytałam, że to najczęściej dotyka osoby religijne i z religijnego środowiska.
Składa się to z dwóch etapów.
Pierwszy, około 2 lata temu- byłam ateistką, ale chciałam się nawrócić, bo życie bez wiary wydawało mi się naprawdę puste i jałowe. Postanowiłam się pomodlić o dar wiary, myśląc, że jeśli Bóg jest, to może mi udzieli tego daru, jak nie to nie. No i przeżegnałam się, zaczęłam modlitwę, a tu nagle spadł na mnie taki niewypowiedziany strach, coś niesamowitego! Taki lęk przepotężny, że natychmiast mam przestać myśleć o Bogu, nawróceniu itp. bo inaczej umrę i nawet Jezus nie zdoła mi pomóc... Przestraszyłam się i natychmiast zaczęłam odsuwać od siebie wszelkie religijne myśli bojąc się, by "Atak" nie wrócił... Nie wracałam już do tematu wiary, modlitwy itp. i stopniowo zapomniałam o tym incydencie. Żyłam sobie spokojnie dalej, jakby nigdy nic.
DRUGI etap- niedawno, mniej więcej miesiąc temu czy nawet mniej... Znów poczułam potrzebę serca, by się pomodlić. Zabrałam się do dzieła jakby nigdy nic i... znowu! Objawy, jakie miałam: potężny lęk, wewnętrzny, BARDZO SILNY nakaz, że mam natychmiast przestać się modlić, inaczej umrę i nawet Jezus nie zdoła mi pomóc, że jestem w mocy ZŁEGO, że nie pozwoli on na to, bym mu się wydarła, jeśli chcę jeszcze spokojnie pożyć, to mam się z tym pogodzić, że jestem w jego mocy i zapomnieć o Bogu. Inaczej będę mieć przesrane. Zaznaczam, że to nie było w formie halucynacji czy też omamów słuchowych itp, tylko to była po prostu silna myśl, która mi się pojawiła znienacka w umyśle jakby telepatyczny przekaz. I zaczęło mi serce walić, mięśnie zdrętwiałe (zwłaszcza mrowienie mięśni szczęki), drżałam cała jak osika i nie mogłam tego opanować przez chwilę, lodowate i mokre dłonie, mdłości. Mama widziała, że coś się ze mną dzieje nie tak, że blada jestem, trzęsę się i te dłonie lodowate, to jej powiedziałam, że to zatrucie... Byłam przerażona, bo nie wiedziałam, co mi jest i dlaczego, najgorsze, że przypomniałam sobie o tym epizodzie sprzed dwóch lat i przeraziłam się nie na żarty, że to naprawdę TO...
W końcu jakoś się pozbierałam, atak minął, wróciło mi trzeźwe myślenie i czym prędzej skierowałam się do psychiatry. Opisałam moje objawy somatyczne, ale nie wspomniałam nic o tym, że obawiam się opętania. Dostałam receptę na leki, ale najgorsze było to, że bałam się, że może psychiatra wystawił błędną diagnozę, bo przecież nie znał moich rozterek duchowych.. Najgorsze było to poczucie, że nikt i nic mi nie pomoże, ani Bóg, ani egzorcysta, ani psychiatra, panicznie bałam się następnych ataków, więc unikałam wszystkiego, co mogło je wywołać (modlitwa, symbole religijne itp.) skierowywałam uwagę na wszystko, byle o tym nie myśleć. Poczułam się troszkę lepiej i już się sama z siebie śmiałam, że narobiłam rabanu o nic, a tu niestety ataki zaczęły powracać
na razie kończę tę wypowiedź, może później coś jeszcze dodam lub nie 
początkowo nie chciałam publikować mojej historii na forum ogólnym (opisałam to jednej osobie na pw, za wysłuchanie dziękuję), bo wstydziłam się jej, a poza tym czytałam historie, które tu były publikowane i wszystko to już naprawdę było, więc nie chciałam powielać... I wszystkie rady, których bym się mogła spodziewać, też były. Ale postanowiłam, że mimo wszystko napiszę, jak to u mnie było, bo znów mi się zbiera na "atak", a tak to może jakoś mi ulży. Gdyż już się tak źle z tym wszystkim czuję, że głowa mała.
Jak sam temat wskazuje, ja mam myśli związane z opętaniem

Składa się to z dwóch etapów.
Pierwszy, około 2 lata temu- byłam ateistką, ale chciałam się nawrócić, bo życie bez wiary wydawało mi się naprawdę puste i jałowe. Postanowiłam się pomodlić o dar wiary, myśląc, że jeśli Bóg jest, to może mi udzieli tego daru, jak nie to nie. No i przeżegnałam się, zaczęłam modlitwę, a tu nagle spadł na mnie taki niewypowiedziany strach, coś niesamowitego! Taki lęk przepotężny, że natychmiast mam przestać myśleć o Bogu, nawróceniu itp. bo inaczej umrę i nawet Jezus nie zdoła mi pomóc... Przestraszyłam się i natychmiast zaczęłam odsuwać od siebie wszelkie religijne myśli bojąc się, by "Atak" nie wrócił... Nie wracałam już do tematu wiary, modlitwy itp. i stopniowo zapomniałam o tym incydencie. Żyłam sobie spokojnie dalej, jakby nigdy nic.
DRUGI etap- niedawno, mniej więcej miesiąc temu czy nawet mniej... Znów poczułam potrzebę serca, by się pomodlić. Zabrałam się do dzieła jakby nigdy nic i... znowu! Objawy, jakie miałam: potężny lęk, wewnętrzny, BARDZO SILNY nakaz, że mam natychmiast przestać się modlić, inaczej umrę i nawet Jezus nie zdoła mi pomóc, że jestem w mocy ZŁEGO, że nie pozwoli on na to, bym mu się wydarła, jeśli chcę jeszcze spokojnie pożyć, to mam się z tym pogodzić, że jestem w jego mocy i zapomnieć o Bogu. Inaczej będę mieć przesrane. Zaznaczam, że to nie było w formie halucynacji czy też omamów słuchowych itp, tylko to była po prostu silna myśl, która mi się pojawiła znienacka w umyśle jakby telepatyczny przekaz. I zaczęło mi serce walić, mięśnie zdrętwiałe (zwłaszcza mrowienie mięśni szczęki), drżałam cała jak osika i nie mogłam tego opanować przez chwilę, lodowate i mokre dłonie, mdłości. Mama widziała, że coś się ze mną dzieje nie tak, że blada jestem, trzęsę się i te dłonie lodowate, to jej powiedziałam, że to zatrucie... Byłam przerażona, bo nie wiedziałam, co mi jest i dlaczego, najgorsze, że przypomniałam sobie o tym epizodzie sprzed dwóch lat i przeraziłam się nie na żarty, że to naprawdę TO...
W końcu jakoś się pozbierałam, atak minął, wróciło mi trzeźwe myślenie i czym prędzej skierowałam się do psychiatry. Opisałam moje objawy somatyczne, ale nie wspomniałam nic o tym, że obawiam się opętania. Dostałam receptę na leki, ale najgorsze było to, że bałam się, że może psychiatra wystawił błędną diagnozę, bo przecież nie znał moich rozterek duchowych.. Najgorsze było to poczucie, że nikt i nic mi nie pomoże, ani Bóg, ani egzorcysta, ani psychiatra, panicznie bałam się następnych ataków, więc unikałam wszystkiego, co mogło je wywołać (modlitwa, symbole religijne itp.) skierowywałam uwagę na wszystko, byle o tym nie myśleć. Poczułam się troszkę lepiej i już się sama z siebie śmiałam, że narobiłam rabanu o nic, a tu niestety ataki zaczęły powracać

