Moja historia:)
: 6 listopada 2014, o 08:17
Na początku chciałabym wszystkich powitać serdecznie:-)
Podczytuję forum (a w zasadzie artykuły) od soboty (tak, tak, 1.11:-P) i powiem szczerze, że całkiem sporo rozjaśniły mi w głowie. Zdecydowałam się na ich czytanie tylko i wyłącznie dlatego, że rady i generalnie wszystko, co jest tu pisane pokrywa się w 100% ze słowami mojej Pani psycholog, której ufam. Piszę o tym, ponieważ dzięki temu forum zrozumiałam, że ze stanami lękowymi można się rozprawić raz na zawsze i nieodwołalnie, w co do tej pory nie wierzyłam;-)
A dlaczego tutaj piszę? Bo mam trochę gorszy okres, a nie chcę swoich bliskich, psychologa itp. zamęczać tym, co się ze mną dzieje, bo ileż można o tym samym w kółko słuchać. Ponadto chciałabym powolutku opisywać, co tam się ze mną dzieje, w którą stronę zmierzam, poza tym mam pracę, w której mało się dzieje, a czymś konkretnym trzeba myśli zająć;-)
Więc tak... Moja historia podobno jest klasyczna...
Mam za sobą przeszłość w trudnym domu, z którego się ciężko wychodzi, moja rodzina została określona jako dysfunkcjonalna i z perspektywy czasu - chyba klasyka gatunku. Sama w domu przyjęłam rolę dziecka-bohatera, co oczywiście się na mnie później odbiło;-)
Problemy z zaburzeniami lękowymi zaczęły się... no własnie ciężko powiedzieć;-) Tak na pewno, na 100% to w marcu 2013 roku, ale że miałam bardzo dużo na głowie (tak w skrócie: 2 kierunki studiów, 2 prace, wyczynowe trenowanie sportu i przygotowywanie się do zawodów). Po drodze zdarzył się jakiś tam epizod depresyjny, gdzie po prsotu totalnie mi się nic nie chciało, robiłam wszystko, bo wiedziałam, że muszę i jak się walnę do łóżka, to już w nim zostanę. Z pomocą chłopaka i własną siłą wylazłam z tego. W zasadzie chciałam już wtedy skorzystać z porady psychologa, ale... nie miałam czasu. Potem były wakacje, złapałam trochę oddechu, ale to jeszcze nie było to. Po wyjeździe w październiku, kiedy to myślałam, że typowo odpocznę i wszystko będzie dobrze - wcale nie było, a do psychologa poszłam w listopadzie. Od pierwszej wizyty pani podejrzewała depresję i zaburzenia lękowe, ale ta depresja mi się nie zgadzała, lęki w sumie też, ja tylko myślałam, że mam za dużo stresu i sobie z nim nie radzę (co w zasadzie poniekąd było prawdą). Od początku naciskała na leki, ale nie chciałam...
Ostatecznie zdecydowałam się na nie w lutym, po dość mocnym ataku lęku (indukowanym najprawdopodobniej antybiotykiem, jak ktoś będzie chciał, to opiszę później, jak to było dokładniej). Najpierw Coaxil, który rozłożył mnie na łopatki, nikt nie uprzedzał, że może być gorzej... Później zmieniłam psychiatrę i przez 3 miesiące brałam Fluexemed, przez 2 tygodnie także sulpiryd i zoviren. No i niby wszystko ładnie pięknie, rozwiązałam swoje problemy życiowe (obroniłam dwie prace dyplomowe, prace dorywcze zamieniłam na stałą na 1 etacie, w związku się ułożyło). Stanęłam na nogi, w czerwcu odstawienie leków (z zaleceniami lekarza;-)).
Ale gdyby wszystko było dobrze, to by mnie tu nie było, prawda?
W sierpniu, jakieś 3 dni po dużej kłótni z chłopakiem, atak lęku - walące serducho, pocenie się, poczucie wariowania, mega wielki problem ze snem. Od razu Poszukałam terapeuty, typowo w nurcie poznawczo-behawioralnym i od sierpnia jestem pod jej opieką.
Ten atak został zażegnany, zaczęłyśmy pracę nad życiem, postanowiłam się wyprowadzić z domu. I kolejny atak. Tym razem uczucie niepokoju, znowu szybka konsultacja, pokazanie technik radzenia sobie z tym i miało być lepiej. Jednak znowu okoliczności życiowe spowodowały, że stres mnie nie omijał, a kazdy stres po jakimś czasie wychodził u mnie stanem lękowym, które stawały się coraz większe i większe. Moja Pani Psycholog powiedziała, że niestety idzie to w złym kierunku, ataki są zbyt często i zbyt nasilone. Konieczne są leki i tak, od początku października znowu biorę leki - tym razem Faxolet i Xanax doraźnie.
Jak jest teraz?
No właśnie od trzech tygodni generalnie jest źle, tzn. wiadomo, są dni lepsze i gorsze, ale tak jak od sierpnia do września było mniej więcej tak, że tydzień był zupełnie ok i tydzień gorszy, tak teraz od trzech tygodni mniej więcej są tylko epizody lepsze.
Czasem mam poczucie, że już nie wyrabiam i mam serdecznie dosyć, ale wiadomo, że wtedy sobie powtarzam, że będzie lepiej, że dam radę, tylko potrzebuję trochę czasu i że teraz jest źle, żeby później mogło być lepiej.
Wizyty u psychologa robią ogromną robotę, ale oprócz zaburzeń lękowych mam też inne rzeczy do poukładania.
Co się ze mną dzieje na chwilę obecną?
- od dwóch dni gorzej śpię (1 pobudka w nocy, ale zasypiam od razu i 1 nad ranem, ok. pół godziny przed budzikiem i nie mogę już zasnąć, śpię ok.6 godzin)
- i tutaj pojawia się trochę lęku, czy nie spwooduje wypadku samochodem po takiej gorszej nocy, na niewyspaniu itp. ale tłumacze sobie, że jasne, wypadek może zdarzyć się zawsze, a ja się skoncentruję na jeździe, żeby tego uniknąć. Robie tak, żeby nie rozwijać lęku przed prowadzeniem. Zaleta taka, że jeżdże ostrożniej i wolniej:-)
- serducho kołace z rana i czasem w trakcie dnia, ale akurat z objawami somatycznymi mam tak, że potrafię je olewać, raz, że łatwiej mi jakoś je olać, a dwa, że pomogły mi w tym dodatkowo artykuły na forum
- wkręcam sobie ChAD (od przedwczoraj)... (2 tygodnie temu schizofrenia:P), oczywiście co się dzieje? Przeczytałam jakiś artykuł w internecie, pomyślałam o objawach, przeczytałam, że czesto zdarzają się złe diagnozy, poanalizowałam swoje życie i bach... może mam ChAD. Wiem, że to typowe nakręcanie się, za każdym razem sobie mówię, że mam tylko zaburzenia lękowe, że gdybym miała ChAD, to bym się nad tym nie zastanawiała itd., trochę pomaga, ale niepokój gdzies tam jest. Na wizycie u psychologa i psychiatry o tym oczywiście wspomnę, ale po to, żeby pokazać moje podejście do tego i usłyszeć jeszcze wzmocnienie od specjalistów, bo wiadomo, że to uspokaja;-)
- i taki ogólny niepokój
Co robię, żeby było lepiej?
- zajmuję się czymś, odwracam myśli, czasem to wychodzi lepiej, czasem gorzej.
- staram się nie analizować, czy jest mi lepiej, czy gorzej, co się ze mną dzieje, ale ten aspekt idzie mi najgorzej
- nauczyłam się przerywać spiralkę lęku i walczyć z natrętnymi myślami, dużo pomogły tutaj znowu artykuły z forum. Tez wiadomo, że czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej, ale chcę próbować, bo są tylko dwie opcje: albo poradzę sobie sama, albo łyknę Xanax (a ten zawsze zdążę wziąć)
- i generalnie żyję normalnie.
- od dwóch dni uczę się relaksacji
- z każdego ataku lękowego staram się wyciągnąć coś pozytywnego, np. ostatni pokazał mi, że wokół mnie jest dużo osób, które życza mi dobrze i chcą pomóc.
Aktualnie mam problem taki, że rano budzę się nakręcona lękiem, wtedy muszę zapalić, uspokoić się chwilkę, ale dopiero po dojechaniu do pracy się jakoś uspokajam realnie, bo wiadomo, musze się zająć czymś konkretnym, przychodzą ludzie, jest z kim porozmawiać itp.
Co nie zmienia faktu, że chyba 3 dzień z rzędu z samego rana chciałam brać Xanax i dzwonić do psycholog, ale nie wezmę Xanaxu przed jazdą samochodem, potem jak jestem w pracy czymś się zajmuję i ten Xanax czy telefon do psychologa wcale nie sa potrzebne.
Dzisiaj może zadzwonię do Pani Psycholog, żeby przyspieszyć wizytę, bo męczę się strasznie jednak.
Pozdrawiam wszystkich:-) W razie pytań, wątpliwości - chętnie odpowiem:-)
Podczytuję forum (a w zasadzie artykuły) od soboty (tak, tak, 1.11:-P) i powiem szczerze, że całkiem sporo rozjaśniły mi w głowie. Zdecydowałam się na ich czytanie tylko i wyłącznie dlatego, że rady i generalnie wszystko, co jest tu pisane pokrywa się w 100% ze słowami mojej Pani psycholog, której ufam. Piszę o tym, ponieważ dzięki temu forum zrozumiałam, że ze stanami lękowymi można się rozprawić raz na zawsze i nieodwołalnie, w co do tej pory nie wierzyłam;-)
A dlaczego tutaj piszę? Bo mam trochę gorszy okres, a nie chcę swoich bliskich, psychologa itp. zamęczać tym, co się ze mną dzieje, bo ileż można o tym samym w kółko słuchać. Ponadto chciałabym powolutku opisywać, co tam się ze mną dzieje, w którą stronę zmierzam, poza tym mam pracę, w której mało się dzieje, a czymś konkretnym trzeba myśli zająć;-)
Więc tak... Moja historia podobno jest klasyczna...
Mam za sobą przeszłość w trudnym domu, z którego się ciężko wychodzi, moja rodzina została określona jako dysfunkcjonalna i z perspektywy czasu - chyba klasyka gatunku. Sama w domu przyjęłam rolę dziecka-bohatera, co oczywiście się na mnie później odbiło;-)
Problemy z zaburzeniami lękowymi zaczęły się... no własnie ciężko powiedzieć;-) Tak na pewno, na 100% to w marcu 2013 roku, ale że miałam bardzo dużo na głowie (tak w skrócie: 2 kierunki studiów, 2 prace, wyczynowe trenowanie sportu i przygotowywanie się do zawodów). Po drodze zdarzył się jakiś tam epizod depresyjny, gdzie po prsotu totalnie mi się nic nie chciało, robiłam wszystko, bo wiedziałam, że muszę i jak się walnę do łóżka, to już w nim zostanę. Z pomocą chłopaka i własną siłą wylazłam z tego. W zasadzie chciałam już wtedy skorzystać z porady psychologa, ale... nie miałam czasu. Potem były wakacje, złapałam trochę oddechu, ale to jeszcze nie było to. Po wyjeździe w październiku, kiedy to myślałam, że typowo odpocznę i wszystko będzie dobrze - wcale nie było, a do psychologa poszłam w listopadzie. Od pierwszej wizyty pani podejrzewała depresję i zaburzenia lękowe, ale ta depresja mi się nie zgadzała, lęki w sumie też, ja tylko myślałam, że mam za dużo stresu i sobie z nim nie radzę (co w zasadzie poniekąd było prawdą). Od początku naciskała na leki, ale nie chciałam...
Ostatecznie zdecydowałam się na nie w lutym, po dość mocnym ataku lęku (indukowanym najprawdopodobniej antybiotykiem, jak ktoś będzie chciał, to opiszę później, jak to było dokładniej). Najpierw Coaxil, który rozłożył mnie na łopatki, nikt nie uprzedzał, że może być gorzej... Później zmieniłam psychiatrę i przez 3 miesiące brałam Fluexemed, przez 2 tygodnie także sulpiryd i zoviren. No i niby wszystko ładnie pięknie, rozwiązałam swoje problemy życiowe (obroniłam dwie prace dyplomowe, prace dorywcze zamieniłam na stałą na 1 etacie, w związku się ułożyło). Stanęłam na nogi, w czerwcu odstawienie leków (z zaleceniami lekarza;-)).
Ale gdyby wszystko było dobrze, to by mnie tu nie było, prawda?
W sierpniu, jakieś 3 dni po dużej kłótni z chłopakiem, atak lęku - walące serducho, pocenie się, poczucie wariowania, mega wielki problem ze snem. Od razu Poszukałam terapeuty, typowo w nurcie poznawczo-behawioralnym i od sierpnia jestem pod jej opieką.
Ten atak został zażegnany, zaczęłyśmy pracę nad życiem, postanowiłam się wyprowadzić z domu. I kolejny atak. Tym razem uczucie niepokoju, znowu szybka konsultacja, pokazanie technik radzenia sobie z tym i miało być lepiej. Jednak znowu okoliczności życiowe spowodowały, że stres mnie nie omijał, a kazdy stres po jakimś czasie wychodził u mnie stanem lękowym, które stawały się coraz większe i większe. Moja Pani Psycholog powiedziała, że niestety idzie to w złym kierunku, ataki są zbyt często i zbyt nasilone. Konieczne są leki i tak, od początku października znowu biorę leki - tym razem Faxolet i Xanax doraźnie.
Jak jest teraz?
No właśnie od trzech tygodni generalnie jest źle, tzn. wiadomo, są dni lepsze i gorsze, ale tak jak od sierpnia do września było mniej więcej tak, że tydzień był zupełnie ok i tydzień gorszy, tak teraz od trzech tygodni mniej więcej są tylko epizody lepsze.
Czasem mam poczucie, że już nie wyrabiam i mam serdecznie dosyć, ale wiadomo, że wtedy sobie powtarzam, że będzie lepiej, że dam radę, tylko potrzebuję trochę czasu i że teraz jest źle, żeby później mogło być lepiej.
Wizyty u psychologa robią ogromną robotę, ale oprócz zaburzeń lękowych mam też inne rzeczy do poukładania.
Co się ze mną dzieje na chwilę obecną?
- od dwóch dni gorzej śpię (1 pobudka w nocy, ale zasypiam od razu i 1 nad ranem, ok. pół godziny przed budzikiem i nie mogę już zasnąć, śpię ok.6 godzin)
- i tutaj pojawia się trochę lęku, czy nie spwooduje wypadku samochodem po takiej gorszej nocy, na niewyspaniu itp. ale tłumacze sobie, że jasne, wypadek może zdarzyć się zawsze, a ja się skoncentruję na jeździe, żeby tego uniknąć. Robie tak, żeby nie rozwijać lęku przed prowadzeniem. Zaleta taka, że jeżdże ostrożniej i wolniej:-)
- serducho kołace z rana i czasem w trakcie dnia, ale akurat z objawami somatycznymi mam tak, że potrafię je olewać, raz, że łatwiej mi jakoś je olać, a dwa, że pomogły mi w tym dodatkowo artykuły na forum
- wkręcam sobie ChAD (od przedwczoraj)... (2 tygodnie temu schizofrenia:P), oczywiście co się dzieje? Przeczytałam jakiś artykuł w internecie, pomyślałam o objawach, przeczytałam, że czesto zdarzają się złe diagnozy, poanalizowałam swoje życie i bach... może mam ChAD. Wiem, że to typowe nakręcanie się, za każdym razem sobie mówię, że mam tylko zaburzenia lękowe, że gdybym miała ChAD, to bym się nad tym nie zastanawiała itd., trochę pomaga, ale niepokój gdzies tam jest. Na wizycie u psychologa i psychiatry o tym oczywiście wspomnę, ale po to, żeby pokazać moje podejście do tego i usłyszeć jeszcze wzmocnienie od specjalistów, bo wiadomo, że to uspokaja;-)
- i taki ogólny niepokój
Co robię, żeby było lepiej?
- zajmuję się czymś, odwracam myśli, czasem to wychodzi lepiej, czasem gorzej.
- staram się nie analizować, czy jest mi lepiej, czy gorzej, co się ze mną dzieje, ale ten aspekt idzie mi najgorzej
- nauczyłam się przerywać spiralkę lęku i walczyć z natrętnymi myślami, dużo pomogły tutaj znowu artykuły z forum. Tez wiadomo, że czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej, ale chcę próbować, bo są tylko dwie opcje: albo poradzę sobie sama, albo łyknę Xanax (a ten zawsze zdążę wziąć)
- i generalnie żyję normalnie.
- od dwóch dni uczę się relaksacji
- z każdego ataku lękowego staram się wyciągnąć coś pozytywnego, np. ostatni pokazał mi, że wokół mnie jest dużo osób, które życza mi dobrze i chcą pomóc.
Aktualnie mam problem taki, że rano budzę się nakręcona lękiem, wtedy muszę zapalić, uspokoić się chwilkę, ale dopiero po dojechaniu do pracy się jakoś uspokajam realnie, bo wiadomo, musze się zająć czymś konkretnym, przychodzą ludzie, jest z kim porozmawiać itp.
Co nie zmienia faktu, że chyba 3 dzień z rzędu z samego rana chciałam brać Xanax i dzwonić do psycholog, ale nie wezmę Xanaxu przed jazdą samochodem, potem jak jestem w pracy czymś się zajmuję i ten Xanax czy telefon do psychologa wcale nie sa potrzebne.
Dzisiaj może zadzwonię do Pani Psycholog, żeby przyspieszyć wizytę, bo męczę się strasznie jednak.
Pozdrawiam wszystkich:-) W razie pytań, wątpliwości - chętnie odpowiem:-)