Moja historia
: 4 października 2014, o 14:41
Witam wszystkich! Piszę na tym forum po raz pierwszy, chociaż powinnam to już dawno zrobić, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale
Zapowiadam, że trochę się rozpiszę, mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę, i że ktoś to przeczyta. Choruję na nerwicę lękową (prawdopodobnie, bo nie chcę iść do psychiatry, nie chcę się prosić o skierowanie i nie chcę potem brać leków) ale moim głownym objawem jest wkręcanie sobie chorób, strach przed śmiercią, rakiem i ogólnie innymi śmiertelnymi chorobami. Mam 21 lat, a moja historia zaczęła się już w dzieciństwie. Zawsze gdy mnie coś stresowało, lub się czegoś bałam wymiotowałam. Potem przyszły kłopoty rodzinne, rodzice się kłócili, potem zachorował dziadek, a że mieszkaliśmy razem z dziadkami moje życie legło z gruzach. Dziadek chodził po nocach, przewracał się,babcia była wyczerpana, mam też, zreszta wszyscy byli, z człowiekiem z alzheimerem nie ma lekko, ale ja jako 9 letnia dziewczynka miałam ciężko, ciężko mi było to zrozumieć, mimo, że dużo ze mna o tym rozmawiano. Gdy dziadek zmarł, zachorował ktoś z najbliższej rodziny na padaczkę, kolejny stres, ujezdzanie po szpitalach, widzialam te napady, to było straszne. Miałam wtedy może z 11 lat. Rodzice zestresowani. Następnie zachorowała moja babcia - powtórka z rozrywki po dziadku, tylko było jeszcze gorzej i dłużej to trwało. W między czasie gdy babcia była chora, pojechaliśmy do mojego wujka, który siedząc naprzeciwko mnie na krześle, nagle się osunął i zmarł...Pamiętam reanimacje, bieganine, rozpacz całej rodziny. Temten okres wspominam jako koszmar, to był mój okres dojrzewania. Chętnie wtedy wychodziłąm z domu, opuściłam się w nauce, wdałam się w złe towarzystwo, sięgaliśmy po alkohol, chociaż aż tak zle nie było, bo bałam się o mamę więc pilnowałam by zdać z klasy do klasy, i by niczego nie poznała po mnie. Gdy babcia zmarła, wszystko się unormowało. Żyłam normalnie, ta cisza, spokój, w końcu mogłam się uczyć, podciągnęłam oceny tak, że wszyscy byli w szoku. Z trójek wyszłam na piątki. Zawsze mieli mnie za głupią i leniwą, skończyłam w szkołę z wyróżnieniem
poszłam do dobrego liceum, poznałam super chłopaka z którym jestem do dziś, wyjeżdżałam na wakacje za granice, imprezowałam, cieszyłam się życiem, uprawiałam sporty, miałam dużo znajomych, chociaż nie da się ukryć, zawsze ta nerwica we mnie gdzieś drzemała, już wtedy wmawiałam sobie różne choroby, miewałam czarne scenariusze w głowie, ale kto by się wtedy tym przejmował! Życie towarzyskie, zabawa to było najważniejsze i wszystko bagatelizowałam. Do czasu gdy po mojej 18 zachorowałam na anginę, czułam się fatalnie, ale juz po tygodniu wróciłam osłabiona do szkoly i nagle na korytarzu poczułam się dziwnie.. taka odrealniona, jakbym była w klatce, zaczał mnie boleć brzuch, poleciałam na toaletę, miałam straszne mdłości, uderzenia goraca i takie uczucie "UCIEKAJ DO DOMU!" i tak też zrobiłam, miałam nawrot anginy, lezalam 3 tygodnie w domu. Niby nic takiego, ale ten lęk był straszny, myślałam, że umieram, że zemdleję lub dostanę drgawek. Wróciłam do domu i cała się trzęsłam. To początek mojej choroby. Oczywiście, odrealnienie już wiem czym było, te lęki przed lękami. Bałam się wychodzić z domu, nie miałam siły nic robić, byłam apatyczna najchętniej siedziałabym w domu, chyba nawet popadłam w depresje bo nic mnie wtedy nie cieszyło, nie miałam celu w zyciu, byleby tylko odbebnic spotkanie ze znajomymi isc do domu sie polozyc. W tamtym czasie zaczęłam stosować antykoncepcję którą znosiłam fatalnie. I po jakims czasie odstawiłam, i zaczełam mieć okropne problemy z żołądkiem. Zdiagnozowano u mnie refluks, zaczelam się leczyć, od tamtego czasu postanowiłam walczyć ze soba. Czytałam fora, poradniki, krzepiące wiadomości ludzi którzy wyszli z nerwicy. I tak, z dnia na dzień było coraz lepiej. Oczywiście nadal nie było dobrze ale jakoś żyłam. Wychodziłam z ludzmi, wmawiałam sobie podczas ataków "nie umrzesz, juz tak nie raz mialas, bedzie dobrze tylko to przeczekaj". I tak moje leki sie zmniejszaly, byly coraz mniejsze. Aż przyszedł sylwester i to był ten dzien wielkiego przelomu! Imprezowalismy, bawilam sie super, zapomnialam o wszystkim. I zaczęłam żyć
Zdałam maturę, dostałąm się na wymarzone studia, pojechałam na wakacje z przyjaciolmi, wyleczylam zoladek. Było bardzo dobrze! Jednak ta poprawa nie trwala wiecznie. Trwało to 1,5 roku... Czułam się tak pewnie, że postanowilam znow powrocic do antykoncepcji. I... zaczeło się :/ Budziłam się codziennie z lękami i zlana potem "a co jak znow bede sie tak czuć jak wtedy?!". Postanowilam to przeczekać, 1 miesiac... 2... i juz zdecydowalam ze rezygnuje... jak wrocę z wakacji. W dniu wyjazdu na wakacje poczulam okropny lęk, serce waliło jak młot, mdłości, ból brzucha, gorąco, ale teraz zamiast uczucia "uciekaj!" czułam taką słabość, że myślałam, że nie dojdę do drugiego pokoju. Wkręcałam sobie, że co jak bedzie jakis wypadek zginę, umrę, albo znów mnie będzie tak boleć głowa jak wtedy gdy bralam tabletki?! Lęk minął, bo trzeba było iść na samolot, nie miałam siły znieść lekkiej torby po schodach, byłam tak wyczerpana, nogi z waty... Na wakacjach było ok. Po powrocie też, zaczęłam wakacyjną pracę. Znów poczułam się pewnie, więc postanowiłam brać tabletki jeszcze miesiąc. No i to była najgorsza decyzja mojego życia. Budziłam się w nocy ze strasznym ssaniem w żoładku, zlana potem, zdenerwowana. Miałam okropne mdłości. Poszłam do lekarza, mimo, że objawy były mi już znane. Lekarka powiedziała, że to najprawdopodobniej wrzody dwunastnicy lub zapalenie i refluks znów. Zrobilam test na helicobacter pylori ktory wyszedl pozytywny. Po tym lekarka zapisala mi konska dawke silnych antybiotykow. Po przeczytaniu uletek...oniemialam. Ale Miałam wolne wiec chcialam sie wyleczyć. To było okropne, nie mialam siły się ruszyć, ciagle wkrecalam sobie ze dostanę drgawek, mialam mdlosci, bylam oslabiona, i niestety po 5 dniach musialam odsatwic antybiotyki gdyz dostalam alergi. Jeszcze kilka tyg po kuracji czulam sie fatalnie. Bylam oslabiona, krecilo m isie w glowie. Ale tabletki juz odstawilam. Od tamtego czasu minely jakies 3 tygodnie. Jest o wiele lepiej, ale jeszcze nie jest dobrze. Wmawiałam sobie i zylam w przekonaniu, że to rak zoladka, ze moze chloniak zoladka, albo jeszcze cos gorszego o czym nie wiem. Miewam straszne wybuchy goraca i zimna naprzemian. Miewam temperaturę dochodzącą do 37,1, niby nic, ale wpadłam w paranoje. Termometr mam pod reka non stop i co jakiś czas mierzę sobie temperaturę. Prawie zawsze jest w normie ale czasem gdy dojda do 37 dopada mnie mysl ze to jakas powazna choroba. Czasem dopada mnie takie uczucie słabości, że nie mam sily i mysle ze upadnę. Czuję wewnętrzne rozdygotanie, nogi mi drza i rece. Najchętniej cały czas leżałabym w łóżku i spała. Mam też mdłości, mimo, że jeszcze zazywam leki blokujace wydzielanie kwasow. Boje sie wyjsc z domu, bo zawsze gdy chce wyjsc cos mnie dopada. A to mnie zaczyna bolec brzuch, a to znow to uczucie slabosci i lęk. Mimo,że teraz wiem jak sobie z nimi radzić, nadal nie przechodzą, i czasem ulegam i nadal sobie wmawiam :/ najbardziej niepokoi mnie ta temperatura, znów ją zmierzyłam i znów wynosi 37, podczas gdy rano pokazalo mi 35,8. Nie wiem, czy to wina termometru, ale gdy dotykam kogos innego, czuję, że jest on trochę chlodniejszy ode mnie. Wrocilam na studia, kolezanki wycigaja mnie z domu, tak bardzo chcialabym wyjsc z nimi, bawic sie normalnie.. ale nie mogę. Ciągle coś mi jest. Już nawet najblizsi maja mnie dość. Mama nawet nie chce mnie sluchac. Wspiera mnie chlopak, ale tez widze ze czasem ma juz tego po dziurki w nosie. Mam też przyjaciolke, ktora przezywa dokladnie to samo co ja, i nawzajem się wspieramy, wyzywamy i staramy podniesc na duchu. Ona ma lepsza odmianę, bo nie boi się wychodzić, i wychodzi, mimo, że lęki ja nachodzą prawie codziennie. Wczoraj wyszlismy na lody, z mojej inicjatywy, bardzo chcialam gdzies isc. Gdy juz doszlismy na miejsce, zrobilo m isie strasznie niedobrze, kupilam loda ale go nie zjadlam. Nie moglam nawet o nim mysleć. Gdy wrocilam do domu, wszystko minęło. Staram sobie nie wmawiac, ze jak wyjde cos mi bedzie, tylko ze bedzie fajnie i na pewno bede sie dobrze bawic ale to nic nie daje! Bo zawsze się coś pojawi. Na pewno nie ulatwia mi sytuacji, moja ogromna wiedza medyczna. Dziś jest taka ładna pogoda, tak bym chciala wyjsc gdzies, ale boje się. Wiem, że te moje objawy mogą byc wynikiem odstawienia tabletek antykoncepcyjnych, ale na plan wysuwa się czarna myśl... to na pewno rak. Nigdy w rodzinie nie mialam przypadku raka, wiec prawdopodobienstwo jest znikome, tymbardziej, że prowadze zdrowy tryb zycia i jem zdrowo. Chcę już czuć się dobrze, chcę żyć jak inni ludzie w moim wieku, nie przejmuja sie niczym, imprezują, bawia sie i ciesza sie zyciem ale nie mogę. To jest silniejsze ode mnie 



