Mam to już ponad dwa lata, pomóżcie.
: 26 sierpnia 2014, o 01:38
Cześć. Mam 21 lat. Z dd, towarzyszącym zaburzeniom lękowym zmagam się już 2,5 roku. Są okresy lepsze i gorsze, ale to ciągle wraca, dlatego postanowiłem podzielić się problemem z kimś, kto przeżył to samo co ja. Bo te przeżycia, jak sądzę, zmieniły życie każdego z nas i nie tylko zepsuły nam życie, ale myślę, że sporo nauczyły o psychice człowieka i, jak to się mówi w himalaizmie, "drugiej stronie lustra". Ale refleksje zostawię na koniec, najpierw chciałbym opowiedzieć o problemie.
Od dziecka byłem człowiekiem nadwrażliwym. Jednak prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy wyjechałem z mojego małego miasteczka do większego (250 tys. mieszkańców), aby uczyć się tam w liceum. Byłem zdolnym (chociaż bardzo leniwym) uczniem i chciałem po prostu uczyć się w lepszej szkole oraz poznać ciekawe osoby, na moim poziomie intelektualnym (ze swoimi humanistycznymi zapędami czułem się samotny w moim miasteczku). Szkoła szybko mnie zawiodła, okazało się że nie spełnia moich oczekiwań. Miałem spore trudności z kontaktami z rówieśnikami. Nie to, że byłem jakimś odludkiem, wręcz przeciwnie, ale nie potrafiłem stworzyć stałej i głębszej relacji. W obcowaniu z ludźmi miałem takie dziwne poczucie, jakbym robił coś wbrew sobie, nazwałem to na własne potrzeby "poczuciem samogwałtu". I chociaż mieszkałem (najpierw w internacie, potem na stancji) z przyjacielem, z którym przez 9 lat chodziłem wcześniej do klasy, to czułem się bardzo samotny. Byłem wtedy bardzo zafascynowany sztuką, filozofią, literaturą - nikt nie spełniał moich oczekiwań, nie miałem z kim podzielić się tym, co było dla mnie najważniejsze. Poza tym chyba straciłem poczucie bezpieczeństwa (mieszkając poza domem), byłem spięty, zacząłem mieć problemy ze snem. Krótko mówiąc byłem bardzo nieszczęśliwy i ciągle rozmyślałem o śmierci, byłem nią przerażony, okropnie się bałem.
W trzeciej klasie zacząłem mieć problemy z hipochondrią, miałem po prostu obsesję na punkcie własnego zdrowia (wymyślałem sobie raki krtani i inne rzeczy, byłem pewny rychłej śmierci). I chyba wykrakałem, bo podczas meczu piłkarskiego odbiłem głową bardzo mocny strzał (do tego piłka była namoknięta, więc o wiele cięższa). Zamroczyło mnie, nie straciłem przytomności, ale byłem nieobecny, chociaż mecz (jakieś 10 minut) dokończyłem. Przyszedłem do domu i położyłem się spać. Nie bardzo pamiętam tamte dni, ale kolejnych kilka dni nie chodziłem do szkoły (wyszedłem tylko na angielski), spacerowałem tylko po mieście (ciągle zamroczony). Miałem światłowstręt i otępienie i chyba początki derealizacji. Po trzech dniach poszedłem do lekarza, ten skierował mnie do szpitala z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. I tam przeżyłem traume. To oczekiwanie na wynik badania (a w szpitalu patrzyli na mnie jak na kretyna, nikt się mną nie interesował), kiedy doktor powiedział mi wieczorem, że mam jakieś zmiany w głowie, ale porozmawia ze mną nazajutrz. Rano z tego szpitala po prostu uciekłem, nie czekając na wypis. (okazało się, że w tomografii wyszedł jakiś drobny zanik tkanki podkorowo korowej, który mógł być poszerzeniem strefy podpajęczynówkowej czy coś takiego) Ciągle byłem zamroczony. Po kilku dniach wróciłem do siebie i chyba niecałe dwa tygodnie po urazie zagrałem w piłkę, co spowodowało nawrót otępienia, niewyraźne widzenie i ból i mrowienie głowy. Ten stan utrzymywał się przez następne dni. Ale w końcu przeszło. Zdałem maturę i znowu poszedłem grać w piłkę. Dolegliwości wróciły.
I wtedy zaczęły się wakacje. Najgorsze wakacje w moim życiu, podczas których ciągle byłem otępiony, zamroczony, miałem światłowstręt, czułem się nieswojo, czułem że z głową coś nie tak. Miałem problemy z poczuciem czasu i zaczęły się poważne problemy z tożsamością. Ale kolejni neurolodzy mówili najpierw że mogło coś tam się ruszyć w mózgu, potem że to problem psychiczny, dawali jakieś leki na metabolizm w mózgu. A mój stan psychiczny z dnia na dzień był coraz gorszy aż do dnia rozpoczęcia studiów w Krakowie. Wtedy zrobiło mi się słabo na rozpoczęciu. Zaczął się prawdziwy koszmar. Po prostu obłęd. Studiowałem dwa miesiące, a nic nie pamiętam z tamtych dni. Postanowiłem przerwać studia. Oprócz stałych dolegliwości, miałem silne myśli samobójcze, czułem pustkę i miałem bardzo silne dd. Zrobiłem rezonans magnetyczny, bo miałem obsesję na punkcie urazu głowy. Wynik był dobry. Trafiłem na psychoterapię, gdzie pierwsze dwa miesiące poświęciliśmy na przekonanie mnie, że to nie uraz jest winny temu wszystkiemu, że nic się nie stało. Ale ta myśl ciągle wracała i wraca. Przepracowałem masę problemów na psychoterapii, którą będę kontynuował. Mimo to mam olbrzymie problemy z hipersomnią, która utrudnia życie i mnie wykańcza do granic możliwości. I ciągły lęk o ten uraz głowy.
Tym bardziej, że wystarczy, że podskoczę, podciągnę się na drążku czy przejadę kawałek na rowerze pojawiają się dolegliwości jak świeżo po tym uderzeniu piłką. I utrzymują się max. tydzień, co mnie okropnie dobija, więc dochodzi do tego dd. I chociaż dzisiaj jestem już po zaliczonym pierwszym roku studiów, gdzie świetnie sobie radzę, jestem jednym z lepszych studentów i odnoszę sukcesy, to ciągle mam z tym problem. Ale mimo że tendencja jest wznosząca, to wciąż boje się, że po prostu uszkodziłem sobie coś w mózgu. A NAJBARDZIEJ SIĘ BOJĘ, ŻE TO WINA NIEWYLECZONEGO WSTRZĄŚNIENIA MÓZGU. Miałem też zrobione EEG, które wyszło w porządku. Ale wciąż mam jakiś lęk i realne somatyczne poczucie, że w głowie w środku coś jest nie tak, że coś jest poprzestawiane, że mózg nie pracuje tak, jak powinien. To we mnie siedzi, jakby w głowie siedziała jakaś sprężyna, którą cały czas podświadomie czuję. Mam też sny, które polegają na tym, że uprawiam sport, ale jestem w jakiś sposób ułomny i nie mogę tego robić dobrze, że jestem kaleką. I denerwuje mnie pani psycholog, która mówi, że wygaduje głupoty, że to żaden uraz i w ogóle nie reaguje na moją sygnalizację, że to dla mnie poważny problem.
Błagam was, pomóżcie mi. Czy to może być wina nerwicy, te odczucia? Czy rzeczywiście mogło mi się coś stać? Doradźcie co powinienem zrobić. Czy może dodatkowe badania? Bo mam dość chodzenia po neurologach (do których są gigantyczne kolejki albo duże ceny), którzy mówią, że nie mogą pomóc i że wszystko jest ok. A może znacie jakiegoś neurologa w Krakowie, który mógłby mi pomóc i nie zlekceważyłby problemu?
Przepraszam za to długie opowiadanie, ale to po prostu wynik bezradności i lęku, że moje życie już nigdy nie wróci do normy, że ten lęk będzie mi zawsze towarzyszył i paraliżował.
Od dziecka byłem człowiekiem nadwrażliwym. Jednak prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy wyjechałem z mojego małego miasteczka do większego (250 tys. mieszkańców), aby uczyć się tam w liceum. Byłem zdolnym (chociaż bardzo leniwym) uczniem i chciałem po prostu uczyć się w lepszej szkole oraz poznać ciekawe osoby, na moim poziomie intelektualnym (ze swoimi humanistycznymi zapędami czułem się samotny w moim miasteczku). Szkoła szybko mnie zawiodła, okazało się że nie spełnia moich oczekiwań. Miałem spore trudności z kontaktami z rówieśnikami. Nie to, że byłem jakimś odludkiem, wręcz przeciwnie, ale nie potrafiłem stworzyć stałej i głębszej relacji. W obcowaniu z ludźmi miałem takie dziwne poczucie, jakbym robił coś wbrew sobie, nazwałem to na własne potrzeby "poczuciem samogwałtu". I chociaż mieszkałem (najpierw w internacie, potem na stancji) z przyjacielem, z którym przez 9 lat chodziłem wcześniej do klasy, to czułem się bardzo samotny. Byłem wtedy bardzo zafascynowany sztuką, filozofią, literaturą - nikt nie spełniał moich oczekiwań, nie miałem z kim podzielić się tym, co było dla mnie najważniejsze. Poza tym chyba straciłem poczucie bezpieczeństwa (mieszkając poza domem), byłem spięty, zacząłem mieć problemy ze snem. Krótko mówiąc byłem bardzo nieszczęśliwy i ciągle rozmyślałem o śmierci, byłem nią przerażony, okropnie się bałem.
W trzeciej klasie zacząłem mieć problemy z hipochondrią, miałem po prostu obsesję na punkcie własnego zdrowia (wymyślałem sobie raki krtani i inne rzeczy, byłem pewny rychłej śmierci). I chyba wykrakałem, bo podczas meczu piłkarskiego odbiłem głową bardzo mocny strzał (do tego piłka była namoknięta, więc o wiele cięższa). Zamroczyło mnie, nie straciłem przytomności, ale byłem nieobecny, chociaż mecz (jakieś 10 minut) dokończyłem. Przyszedłem do domu i położyłem się spać. Nie bardzo pamiętam tamte dni, ale kolejnych kilka dni nie chodziłem do szkoły (wyszedłem tylko na angielski), spacerowałem tylko po mieście (ciągle zamroczony). Miałem światłowstręt i otępienie i chyba początki derealizacji. Po trzech dniach poszedłem do lekarza, ten skierował mnie do szpitala z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. I tam przeżyłem traume. To oczekiwanie na wynik badania (a w szpitalu patrzyli na mnie jak na kretyna, nikt się mną nie interesował), kiedy doktor powiedział mi wieczorem, że mam jakieś zmiany w głowie, ale porozmawia ze mną nazajutrz. Rano z tego szpitala po prostu uciekłem, nie czekając na wypis. (okazało się, że w tomografii wyszedł jakiś drobny zanik tkanki podkorowo korowej, który mógł być poszerzeniem strefy podpajęczynówkowej czy coś takiego) Ciągle byłem zamroczony. Po kilku dniach wróciłem do siebie i chyba niecałe dwa tygodnie po urazie zagrałem w piłkę, co spowodowało nawrót otępienia, niewyraźne widzenie i ból i mrowienie głowy. Ten stan utrzymywał się przez następne dni. Ale w końcu przeszło. Zdałem maturę i znowu poszedłem grać w piłkę. Dolegliwości wróciły.
I wtedy zaczęły się wakacje. Najgorsze wakacje w moim życiu, podczas których ciągle byłem otępiony, zamroczony, miałem światłowstręt, czułem się nieswojo, czułem że z głową coś nie tak. Miałem problemy z poczuciem czasu i zaczęły się poważne problemy z tożsamością. Ale kolejni neurolodzy mówili najpierw że mogło coś tam się ruszyć w mózgu, potem że to problem psychiczny, dawali jakieś leki na metabolizm w mózgu. A mój stan psychiczny z dnia na dzień był coraz gorszy aż do dnia rozpoczęcia studiów w Krakowie. Wtedy zrobiło mi się słabo na rozpoczęciu. Zaczął się prawdziwy koszmar. Po prostu obłęd. Studiowałem dwa miesiące, a nic nie pamiętam z tamtych dni. Postanowiłem przerwać studia. Oprócz stałych dolegliwości, miałem silne myśli samobójcze, czułem pustkę i miałem bardzo silne dd. Zrobiłem rezonans magnetyczny, bo miałem obsesję na punkcie urazu głowy. Wynik był dobry. Trafiłem na psychoterapię, gdzie pierwsze dwa miesiące poświęciliśmy na przekonanie mnie, że to nie uraz jest winny temu wszystkiemu, że nic się nie stało. Ale ta myśl ciągle wracała i wraca. Przepracowałem masę problemów na psychoterapii, którą będę kontynuował. Mimo to mam olbrzymie problemy z hipersomnią, która utrudnia życie i mnie wykańcza do granic możliwości. I ciągły lęk o ten uraz głowy.
Tym bardziej, że wystarczy, że podskoczę, podciągnę się na drążku czy przejadę kawałek na rowerze pojawiają się dolegliwości jak świeżo po tym uderzeniu piłką. I utrzymują się max. tydzień, co mnie okropnie dobija, więc dochodzi do tego dd. I chociaż dzisiaj jestem już po zaliczonym pierwszym roku studiów, gdzie świetnie sobie radzę, jestem jednym z lepszych studentów i odnoszę sukcesy, to ciągle mam z tym problem. Ale mimo że tendencja jest wznosząca, to wciąż boje się, że po prostu uszkodziłem sobie coś w mózgu. A NAJBARDZIEJ SIĘ BOJĘ, ŻE TO WINA NIEWYLECZONEGO WSTRZĄŚNIENIA MÓZGU. Miałem też zrobione EEG, które wyszło w porządku. Ale wciąż mam jakiś lęk i realne somatyczne poczucie, że w głowie w środku coś jest nie tak, że coś jest poprzestawiane, że mózg nie pracuje tak, jak powinien. To we mnie siedzi, jakby w głowie siedziała jakaś sprężyna, którą cały czas podświadomie czuję. Mam też sny, które polegają na tym, że uprawiam sport, ale jestem w jakiś sposób ułomny i nie mogę tego robić dobrze, że jestem kaleką. I denerwuje mnie pani psycholog, która mówi, że wygaduje głupoty, że to żaden uraz i w ogóle nie reaguje na moją sygnalizację, że to dla mnie poważny problem.
Błagam was, pomóżcie mi. Czy to może być wina nerwicy, te odczucia? Czy rzeczywiście mogło mi się coś stać? Doradźcie co powinienem zrobić. Czy może dodatkowe badania? Bo mam dość chodzenia po neurologach (do których są gigantyczne kolejki albo duże ceny), którzy mówią, że nie mogą pomóc i że wszystko jest ok. A może znacie jakiegoś neurologa w Krakowie, który mógłby mi pomóc i nie zlekceważyłby problemu?
Przepraszam za to długie opowiadanie, ale to po prostu wynik bezradności i lęku, że moje życie już nigdy nie wróci do normy, że ten lęk będzie mi zawsze towarzyszył i paraliżował.