nerwica związana z sercem?
: 24 sierpnia 2014, o 10:37
Witajcie,
mój problem zaczął się w październiku 2013r. więc niecały rok temu. Dokładnie pamiętam ten dzień, ocieplałem drzewka w sadzie przed zimą i w pewnym momencie zakręciło mi się w głowie. Zignorowałem ten fakt, ale później zaczęło robić się gorzej. Zrobiło mi się słabo, ugięły mi się nogi i po skończonej pracy straciłem kontakt z rzeczywistością. Było mi słabo i miałem wrażenie, że za chwilę zemdleję. Ciocia, emerytowana pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie. Miałem 145/85. Wpadłem w panikę, bo nigdy nie miałem podwyższonego ciśnienia, a zawsze się tego bałem, bo widziałem jak ciocia z nim walczy od lat. Kolejne tygodnie były koszmarem, "mdlałem" prawie co drugi dzień, bywały momenty, że bez opierania się o ścianę nie mogłem przejść kilku metrów, zwalniałem się z pracy, ale w domu nie czułem się lepiej. Zacząłem budzić się w nocy, serce waliło mi jak oszalałe, dusiłem się, budziłem żonę i mówiłem jej, że chyba umieram. Jadłem czosnek, który zbijał mi na chwilę ciśnienie, siedziałem po dwie godziny w kuchni, w srodku nocy, żeby się uspokoić i wrócić do łóżka. Najprostsze czynności stały sie koszmarem, myśli nie pozwalały mi zacząć żadnej pracy, bo byłem przekonany, że po wysiłku tak skoczy mi ciśnienie, że zemdleję albo umrę. Zacząłem bać się zawału, wylewu. Szczyt strachu przyszedł w połowie stycznia kiedy (na serce!!!) zmarł nagle mój wujek. Umarł nad ranem, we śnie. Od tego momentu boje się panicznie nocy, szczególnie godzin między 4 a 7 rano. Budzę się sztywny, żebra mam tak mocno zaciśnięte, że trudno mi oddychać, wiruje mi w głowie, chce mi się pić i puls przyśpiesza. Muszę uspokajać się do godziny 12.00, 14.00 w południe. Po śmierci wujka poszedłem do kardiologa. Przed wizytą byłem bliski omdlenia ze strachu, roztoczyłem sobie wizję brania tabletek do końca życia i tego, że te tabletki zrujnują mi zdrowie. Że będę żył krócej, niż inni ludzie. Kardiolog okazał się bardzo mądrym człowiekiem, doświadczonym lekarzem. Badał mnie godzinę. EKG, echo serca, ciśnienie, puls, natlenienie krwi, nawet język oglądał. Przeprowadził wywiad na temat mojej pracy, życia etc. Zapytał nawet czy mieszkam w mojej miejscowości od dawna, czy jestem tu nowy. odpowiedziałem, że mieszkam tu od urodzenia. Po zakończonych badaniach odpowiedział mi, że jestem obdarzony wyjątkowy zdrowiem i mocnym sercem. Że jedyne czego mi potrzeba do dużo snu i urlop. Na koniec odpowiedział, żebym poczytał o nerwicy i zaczął żyć spokojnie. Byłem w szoku. Nerwica? Zdrowe serce? To dlaczego tak potwornie źle się czuję? Znamienne było to, że na początku wizyty moje ciśnienie b wynosiło 150/90 a po rozmowie, po godzinie, drugi pomiar był 120/80. Zmieniłem dietę, jem dużo warzyw, piję soki pomidorowe, jem orzechy itd. Odrzuciłem parówki, pasztety, alkohol, kawę, wszelkie mocno przetworzone jedzenie i słodycze. Nie palę. Żona mi mówi, że zamęczam ją już tym zdrowym jedzeniem
Ostatnio naszła mnie ochota na pączka, więc go zjadłem. Męczyło mnie to cały dzień, zacząłem sobie wyobrażać jak cukier niszczy mnie od środka, że po pączkach dostanę cukrzycy i nadciśnienia, czułem, że zrobiłem sobie coś bardzo złego. Po wizycie na kilka dni mi ulżyło, ale później znowu się zaczęło, skoki ciśnienia nie ustąpiły, w dodatku puls skakał mi do 110, co wywoływało niemal utratę przytomności. Chyba ze strachu, bo 110 to jeszcze nie koniec. Szczyt wszystkiego osiągnąłem w Boże Ciało. Obudziłem się po raz pierwszy od dawna o 7.00 rano (nie o 4,00), ale czułem się połamany jakbym miał grypę. Żony nie było w domu, byłem sam z dziećmi i przestraszyłem się, że jak się źle czuję to mogę je zaniedbać. To maluchy, 4 latka córka i 2 latka syn (wtedy miał 1,5roku). Postanowiłem poleżeć i pozwolić im chwilę porozrabiać, ale im dłużej leżałem tym było gorzej. Klatka piersiowa ścisnęła mi się mocno jak nigdy, zdrętwiały mi nogi i ręce, zacząłem "odpływać". Ciocia mieszka w tym samym budynku, więc zadzwoniłem, żeby przyszła do dzieci, bo chyba mam grypę. W rzeczywistości bałem się być sam, czułem, myślałem, że to koniec. Tak bardzo się bałem, że nie zmierzyłem sobie ciśnienia. Bałem się wyniku. Ciocia kiedy mnie zobaczyła od razu zadzwoniła na pogotowie, musiałem wyglądąć strasznie. Lekarze zmierzyli mi ciśnienie: 165/80 puls 137. Dostałem zastrzyki i zabrali mnie do szpitala, nie mogli mi zbić pulsu przez dwie godziny, dostałem osobny pokój i jakieś leki, kroplówkę. Po jakimś czasie poczułem się lepeij, spałem 3 godziny. kiedy się obudziłem po prostu się rozpłakałem. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłem tego powstrzymać. Później przyszedł lekarz i powiedział, że mam bardzo dobre wyniki, że jestem zdrowy, a cholesterol w wieku 39 lat na poziomie 175 w dzisiejszych czasach to sukces
. W wypisie napisał: "zaburzenia nerwicowe", nie przepisał leków, kazał odpoczywać. Od tamtego czasu ustąpiły mi skoki ciśnienia, mierzę się każdego dnia i jest ok. Czasem mam nawet 115/75, ale kiedy aparat pokazuje 126/81 zaczynam się denerwować i myślę o tym, nawet jeśli kolejny pomiar po 15 minutach pokazuje 120/80. Najgorsze są jednak inne rzeczy, wciąż nie mogę sobie poradzić ze snem, boję się zasypiania i śpię tak mocno napięty, że rano boli mnie wszystko, męczę się i nie mam na nic siły, kiedy abieram się do pracy serce zaczyna mi kołatać i coś mi mówi, że muszę się położyć i odpocząć. Zawroty głowy nie minęły, doszło za to kłucie serca i dziwne uczucie, że albo mi kołacze, albo bije nierówno. Dwa lata temu brałem córeczkę na rower i jeździłem z nią po 2 - 3 godziny, po górkach, nawet w upał. Było super, teraz przejechałem z nią 200 metrów i myślałem, że zemdleję. Ścisnęło mnie w żebrach, zaczęło coś dusić. Najgorsze jest jednak to co nazwałem "inną rzeczywistością". niezwykłe jest to, że mam to regularnie co drugi dzień. Zaczyna się nad ranem, ok 4 godziny. Oczywiście uciskiem w klatce, staram się wtedy myśleć o czymś innym i jakoś udaje mi się zasnąć, jest to jednak bardzo ciężki, męczący sen, w którym miewam tak realistyczne koszmary, że wydają się być prawdą. Na przykład, że ktoś wchodzi do pokoju siada na mnie, a ja nie mogę oddychać. Budzę się gwałtownie i przez chwilę zastanawiam się jak ten ktoś tu wszedł. Cały dzień później żyję jakby za szybą, nie mogę się skupić, wszystko jest jakieś nierealne, mam problem z koncentracją i rozumieniem tego co czytam, albo słyszę. Najgorzej jest rano i do południa, wieczorem zaczynam czuć się lepiej, zaczynam kontaktować i wracać do rzeczywistości, ale kłuje mnie serce, właściwie to kłuje mnie cały organizm, wszystko, a zanim zasnę, szarpie mną i kilka razy budzę się i trzęsę. Czasem pod koniec tego całodniowego napięcia chowam się gdzieś i wybucham płaczem, to nie jest normalne, że dorosły facet wybucha płaczem. Cały czas ciśnienie mam w normie, puls już na poziomie 80 uderzeń, o co więc chodzi? Co się ze mną dzieje? Wszyscy uważali mnie zawsze za bardzo spokojnego i cierpliwego człowieka, tymczasem ostatnio wybucham i wszystko mnie drażni. Krzyknąłem na dziecko co nigdy mi się nie zdarzyło! Nie zapomnę z jakim zaszokowaniem na mnie spojrzała, męczyło mnie to spojrzenie długo, dalej mnie męczy. Chcę być znowu w pełni sił, cieszyć się dziećmi i pracować bez przeszkód i kłucia w sercu, w płucach, bez kolek. Chcę zasypiać bez lęku i wysypiać się, ale ponad wszystko chcę pozbyć się tego stanu innej rzeczywistości. Patrzę na bliskich jak rozmawiają, śmieją się, żartują, są zdrowi, a ja jestem jak za szybą, jakbym patrzył na nich z innego pokoju, bywa, że nagle przestaje ich widzieć, robią mi się przed oczami plamy, takie jak od patrzenia w słońce, błyska mi w oczach i zaczyna piszczeć w uszach. Po czymś takim do końca dnia boli mnie głowa i nie mam na nic siły. Czy ja mam szansę z tego wyjść? Jak znowu normalnie postrzegać świat? Wybaczcie,że taki długi post napisałem, ale trudno to opisać w dwóch zdaniach. Po prostu chcę żyć normalnie, jak dawniej, przecież dwóch kardiologów powiedziało mi, że mam bardzo zdrowe serce. Dlaczego wciąż mnie kłuje i szarpie?
mój problem zaczął się w październiku 2013r. więc niecały rok temu. Dokładnie pamiętam ten dzień, ocieplałem drzewka w sadzie przed zimą i w pewnym momencie zakręciło mi się w głowie. Zignorowałem ten fakt, ale później zaczęło robić się gorzej. Zrobiło mi się słabo, ugięły mi się nogi i po skończonej pracy straciłem kontakt z rzeczywistością. Było mi słabo i miałem wrażenie, że za chwilę zemdleję. Ciocia, emerytowana pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie. Miałem 145/85. Wpadłem w panikę, bo nigdy nie miałem podwyższonego ciśnienia, a zawsze się tego bałem, bo widziałem jak ciocia z nim walczy od lat. Kolejne tygodnie były koszmarem, "mdlałem" prawie co drugi dzień, bywały momenty, że bez opierania się o ścianę nie mogłem przejść kilku metrów, zwalniałem się z pracy, ale w domu nie czułem się lepiej. Zacząłem budzić się w nocy, serce waliło mi jak oszalałe, dusiłem się, budziłem żonę i mówiłem jej, że chyba umieram. Jadłem czosnek, który zbijał mi na chwilę ciśnienie, siedziałem po dwie godziny w kuchni, w srodku nocy, żeby się uspokoić i wrócić do łóżka. Najprostsze czynności stały sie koszmarem, myśli nie pozwalały mi zacząć żadnej pracy, bo byłem przekonany, że po wysiłku tak skoczy mi ciśnienie, że zemdleję albo umrę. Zacząłem bać się zawału, wylewu. Szczyt strachu przyszedł w połowie stycznia kiedy (na serce!!!) zmarł nagle mój wujek. Umarł nad ranem, we śnie. Od tego momentu boje się panicznie nocy, szczególnie godzin między 4 a 7 rano. Budzę się sztywny, żebra mam tak mocno zaciśnięte, że trudno mi oddychać, wiruje mi w głowie, chce mi się pić i puls przyśpiesza. Muszę uspokajać się do godziny 12.00, 14.00 w południe. Po śmierci wujka poszedłem do kardiologa. Przed wizytą byłem bliski omdlenia ze strachu, roztoczyłem sobie wizję brania tabletek do końca życia i tego, że te tabletki zrujnują mi zdrowie. Że będę żył krócej, niż inni ludzie. Kardiolog okazał się bardzo mądrym człowiekiem, doświadczonym lekarzem. Badał mnie godzinę. EKG, echo serca, ciśnienie, puls, natlenienie krwi, nawet język oglądał. Przeprowadził wywiad na temat mojej pracy, życia etc. Zapytał nawet czy mieszkam w mojej miejscowości od dawna, czy jestem tu nowy. odpowiedziałem, że mieszkam tu od urodzenia. Po zakończonych badaniach odpowiedział mi, że jestem obdarzony wyjątkowy zdrowiem i mocnym sercem. Że jedyne czego mi potrzeba do dużo snu i urlop. Na koniec odpowiedział, żebym poczytał o nerwicy i zaczął żyć spokojnie. Byłem w szoku. Nerwica? Zdrowe serce? To dlaczego tak potwornie źle się czuję? Znamienne było to, że na początku wizyty moje ciśnienie b wynosiło 150/90 a po rozmowie, po godzinie, drugi pomiar był 120/80. Zmieniłem dietę, jem dużo warzyw, piję soki pomidorowe, jem orzechy itd. Odrzuciłem parówki, pasztety, alkohol, kawę, wszelkie mocno przetworzone jedzenie i słodycze. Nie palę. Żona mi mówi, że zamęczam ją już tym zdrowym jedzeniem

