Chciałabym podzielić się moją historią
: 6 sierpnia 2014, o 13:23
Witam wszystkich bardzo serdecznie,
Na forum jestem nowa, dopiero od niedawna udało mi się nazwać swoje objawy po imieniu - nerwica. Od jakiegoś czasu czuję potrzebę opowiedzenia mojej historii, wyrzucenia z siebie tego, co mnie dręczy i może, dzięki temu, choć niewielkiego oczyszczenia. Byłam już u dwóch psychologów, jednak żaden z nich mi nie pomógł. Pomyślałam, że może bardziej odnajdę się pośród osób, które przeszły lub przechodzą podobne stany. Moja historia nie jest szczególnie szczęśliwa, ale wiem jedno, WIERZĘ, że uda mi się poukładać życie i że pokonam nerwicę, w przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj
Od czego się zaczęło? W zasadzie już nie pamiętam. Wychował mnie samotnie ojciec - alkoholik. Wiem, że mnie bardzo kocha, ale sam jest i zawsze był osobą zagubioną w życiu, więc jak mógłby dać oparcie komuś innemu? Odkąd pamiętam, co około rok-dwa lata miał (ma?) epizody z piciem, zazwyczaj tydzień-dwa, jedyny najdłuższy trwał pół roku. Miałam wtedy 11 lat. Jako dziecko nie do końca rozumiałam co się dzieje, kiedy ojciec pił był dla mnie bardzo miły, kupował prezenty, zabierał na pizzę, lody, itd., wiedziałam jednak, że coś jest nie tak, rozumiałam, że tatuś zachowuje się dziwnie i przede wszystkim, że absolutnie nie mogę nikomu o tym powiedzieć, bo zabiorą mnie do sierocińca. W trakcie tych epizodów, żyłam w panicznym lęku, który pomału zaczął mnie ogarniać również, kiedy tata nie pił. Czasami nagle zaczynałam się bać, że ktoś dowie się, że tata pije i mnie zabierze, albo że tata umrze i mnie zabiorą - lęk przed sierocińcem był największym lękiem mojego dzieciństwa i nachodził mnie aż do skończenia 18 lat (zapomniałam dodać, że nie mam żadnej innej rodziny poza ojcem).
Dość szybko, bo w wieku 16 lat znalazłam chłopaka, z którym byłam ponad 8 lat. Może gdyby nie on, moje życie potoczyłoby się inaczej. Nasz związek był książkowo wręcz toksyczny. Chłopak był nieuleczalnym egoistą i egocentrykiem, on był najważniejszy, cały świat musiał kręcić się dookoła niego. Kiedy wracał do domu ze szkoły, a później pracy, nigdy nie wiedziałam, jaki dzisiaj będzie miał humor - kiedy miał zły humor oczywiście musiałam się dostosować, wysłuchać jego żali i być odpowiednio smutna, broń boże nie wolno mi było wtedy mieć dobrego humoru, bo od razu była kłótnia. Przy czym humor potrafił zmieniać mu się kilka razy w ciągu godziny i do tej huśtawki musiałam się dostosowywać. Tak samo było z jego światopoglądem, potrafił kilka razy w roku zmieniać pogląd na przeróżne kwestie polityczne, czy społeczne - argumentem zawsze było "bo wtedy myślałem tak, a teraz wiem, że jest inaczej".
Do tego wszystkiego chłopak był osobą, która z jednej strony uważa się za kogoś, kto wie wszystko najlepiej i jest we wszystkim najlepszy, z drugiej strony jednak ma wewnętrznie niskie poczucie wartości, które musi podnosić kosztem kogoś innego - w tym przypadku mnie. Bardzo często słyszałam, że jestem nic nie warta, że nic sobą nie reprezentuję, że mam za mało znajomych, że nie chodzę po klubach i przeze mnie on "gnuśnieje" (tak jakbym mu broniła chodzić z jego znajomymi gdziekolwiek chce). Kiedy poszłam na studia, musiałam miesiącami znosić tyrady, że wybrałam zły kierunek i że powinnam iść na studia zaoczne i pracować (chociaż miałam dochód, rentę rodzinną wysokości wtedy ponad minimalnej pensji). Kiedy po studiach nie mogłam znaleźć pracy, słyszałam znowu, że jestem nikim i nigdy sobie nie dam rady w życiu. I do tego miałam złe zainteresowania, bo "nic z nich nie wynikało".
I tak żyłam 8 lat w poczuciu niepewności, stłamszenia psychicznego, z coraz gorszym poczuciem wartości. Wpadłam w depresję i miesiącami leżałam całe dnie w łóżku i przysypiałam, potrafiłam wstać o 17 (chłopak wracał z pracy więc wstawałam, żeby nie widział że całe dnie śpię), snuć się bez sensu do 23 i iść spać. Zaczęłam mieć różne lęki, np. mam bardzo uwrażliwione pachy i wmówiłam sobie, że mam chłoniaka i umrę. Przez zupełny brak ruchu porobiły mi się pajączki na nogach i zaczęłam żyć w lęku, że mam zakrzepicę, praktycznie w każdej chwili czekałam na zawał...bóle głowy? - tętniak. I tak dalej...
Dlaczego z nim nie zerwałam wcześniej? Bo mimo wszystko przywiązałam się do niego. Mając w życiu tylko ojca, bardzo, za bardzo, chciałam mieć jeszcze kogoś bliskiego i panicznie bałam się, że jeśli stracę jego, to nie znajdę nikogo lepszego. Rzadko, ale jednak, bywały też miłe chwile (zazwyczaj jak czegoś chciał), zdarzało mu się przepraszać i mówić, że będzie dobrze, a ja, nawet kiedy przestałam w to wierzyć, to dalej kurczowo trzymałam się tego związku. Nie wiem, co było punktem przełomowym, któraś z kolei zdrada może? Wiem tylko, że pewnego dnia powiedziałam dość. Zdradziłam go (czego żałuję do dzisiaj, nie ze względu na niego, ale na siebie), powiedziałam mu o tym, a potem zerwałam.
Zamieszkałam z powrotem z tatą i zaczęłam pomału układać swoje życie. Schudłam 14kg, zaczęłam szukać pracy i innego chłopaka. Źle się czułam sama, jednak tym razem podeszłam do wszystkiego z większą ostrożnością, a przede wszystkim, dzięki wieloletniej przyjaciółce, która zawsze mnie wspierała, uwierzyłam, że jednak może czekać mnie coś dobrego. Było to dużo łatwiejsze, bez toksycznego byłego nad głową
W końcu znalazłam najwspanialszego faceta na świecie i pierwszy raz poznałam, co to znaczy, kiedy ktoś kocha drugiego człowieka takiego, jaki jest, a nie goni za jakimś swoim wyobrażeniem drugiej osoby. Jesteśmy już razem ponad rok, planujemy pomału wspólne zamieszkanie. Z jego wsparciem udało mi się znaleźć pracę i moje życie w końcu zaczęło się układać. Oczywiście, dalej stresuję się tatą, który siedzi teraz na rencie, całe dnie w domu i nie potrafi niczego zrobić ze swoim życiem (chociaż nie pije już kilka lat), a ja nie potrafię mu pomóc. Ale moje życie wygląda teraz o wiele, wiele lepiej niż jeszcze 2 lata temu i wierzę, że w końcu jestem na drodze do happy endu.
Ale...bo nie pisałabym na forum o nerwicy, gdyby nie było "ale"...przez wszystkie przeżycia i pomimo kawałka szczęścia, które udało mi się odnaleźć, pozostałam kłębkiem nerwów. Nie mam silnych napadów lękowych typowych dla nerwicy, przez co bardzo długo nie byłam pewna, co mi dolega. Jednak dalej potrafię wmówić sobie, że za chwilę umrę (temat przewodni zakrzepica, albo tętniak, w każdym razie wszystko co kończy się zawałem serca), boję się zasypiać, że już się nie obudzę. Stresuję się pracą, że mnie zwolnią, że szef wymyśli mi do zrobienia coś, z czym nie dam sobie rady. Boję się, że chłopak będzie miał mnie dość i ze mną zerwie...Nawet kiedy nic się nie dzieje, cały czas czuję ucisk w brzuchu i klatce piersiowej i takie nieokreślone poczucie lęku i zagrożenia. Od jakiegoś czasu mam różne objawy fizyczne, przyśpieszone tętno, koło 100 nawet, kiedy odpoczywam, czasem uczucie kołatania serca, czasem zawroty głowy, bardzo częste bóle głowy, nocne poty. Czasem przez jakąś zupełną głupotę wybucham histerycznym płaczem (i niestety zdarza mi się to przy chłopaku). Poszłam do lekarza, gdzie dostałam zlecenie na badania tarczycy - jeszcze ich nie zrobiłam, ale jestem prawie pewna, że wynik będzie dobry.
W końcu odważyłam się przyznać przed sobą, że mam nerwicę. Jestem na tym forum, ponieważ chcę ją pokonać i, jeśli mi się uda, pomóc również innym. Bo wiem, jak straszne jest paniczne uczucie, że za chwilę umrę, że wszyscy ludzie wokół się na mnie patrzą, że świat wokół jest dziwny, nieprzyjazny i obcy, że za chwilę stanie się coś strasznego. Przeszłam długą drogę, żeby ułożyć sobie życie i nie pozwolę, żeby nerwica zniszczyła wszystko, co zbudowałam.
Jeśli ktoś jeszcze dotrwał do tego momentu, dziękuję, że chciało się Wam przeczytać moje wynurzenia
Jeśli ktoś chce wyrazić swoją opinię, czy w jakikolwiek sposób skomentować mój post, również nie mam nic przeciwko.
Pierwszy raz uporządkowałam wszystko czarno na białym, przed innymi osobami i...czuję się trochę lepiej
Na forum jestem nowa, dopiero od niedawna udało mi się nazwać swoje objawy po imieniu - nerwica. Od jakiegoś czasu czuję potrzebę opowiedzenia mojej historii, wyrzucenia z siebie tego, co mnie dręczy i może, dzięki temu, choć niewielkiego oczyszczenia. Byłam już u dwóch psychologów, jednak żaden z nich mi nie pomógł. Pomyślałam, że może bardziej odnajdę się pośród osób, które przeszły lub przechodzą podobne stany. Moja historia nie jest szczególnie szczęśliwa, ale wiem jedno, WIERZĘ, że uda mi się poukładać życie i że pokonam nerwicę, w przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj

Od czego się zaczęło? W zasadzie już nie pamiętam. Wychował mnie samotnie ojciec - alkoholik. Wiem, że mnie bardzo kocha, ale sam jest i zawsze był osobą zagubioną w życiu, więc jak mógłby dać oparcie komuś innemu? Odkąd pamiętam, co około rok-dwa lata miał (ma?) epizody z piciem, zazwyczaj tydzień-dwa, jedyny najdłuższy trwał pół roku. Miałam wtedy 11 lat. Jako dziecko nie do końca rozumiałam co się dzieje, kiedy ojciec pił był dla mnie bardzo miły, kupował prezenty, zabierał na pizzę, lody, itd., wiedziałam jednak, że coś jest nie tak, rozumiałam, że tatuś zachowuje się dziwnie i przede wszystkim, że absolutnie nie mogę nikomu o tym powiedzieć, bo zabiorą mnie do sierocińca. W trakcie tych epizodów, żyłam w panicznym lęku, który pomału zaczął mnie ogarniać również, kiedy tata nie pił. Czasami nagle zaczynałam się bać, że ktoś dowie się, że tata pije i mnie zabierze, albo że tata umrze i mnie zabiorą - lęk przed sierocińcem był największym lękiem mojego dzieciństwa i nachodził mnie aż do skończenia 18 lat (zapomniałam dodać, że nie mam żadnej innej rodziny poza ojcem).
Dość szybko, bo w wieku 16 lat znalazłam chłopaka, z którym byłam ponad 8 lat. Może gdyby nie on, moje życie potoczyłoby się inaczej. Nasz związek był książkowo wręcz toksyczny. Chłopak był nieuleczalnym egoistą i egocentrykiem, on był najważniejszy, cały świat musiał kręcić się dookoła niego. Kiedy wracał do domu ze szkoły, a później pracy, nigdy nie wiedziałam, jaki dzisiaj będzie miał humor - kiedy miał zły humor oczywiście musiałam się dostosować, wysłuchać jego żali i być odpowiednio smutna, broń boże nie wolno mi było wtedy mieć dobrego humoru, bo od razu była kłótnia. Przy czym humor potrafił zmieniać mu się kilka razy w ciągu godziny i do tej huśtawki musiałam się dostosowywać. Tak samo było z jego światopoglądem, potrafił kilka razy w roku zmieniać pogląd na przeróżne kwestie polityczne, czy społeczne - argumentem zawsze było "bo wtedy myślałem tak, a teraz wiem, że jest inaczej".
Do tego wszystkiego chłopak był osobą, która z jednej strony uważa się za kogoś, kto wie wszystko najlepiej i jest we wszystkim najlepszy, z drugiej strony jednak ma wewnętrznie niskie poczucie wartości, które musi podnosić kosztem kogoś innego - w tym przypadku mnie. Bardzo często słyszałam, że jestem nic nie warta, że nic sobą nie reprezentuję, że mam za mało znajomych, że nie chodzę po klubach i przeze mnie on "gnuśnieje" (tak jakbym mu broniła chodzić z jego znajomymi gdziekolwiek chce). Kiedy poszłam na studia, musiałam miesiącami znosić tyrady, że wybrałam zły kierunek i że powinnam iść na studia zaoczne i pracować (chociaż miałam dochód, rentę rodzinną wysokości wtedy ponad minimalnej pensji). Kiedy po studiach nie mogłam znaleźć pracy, słyszałam znowu, że jestem nikim i nigdy sobie nie dam rady w życiu. I do tego miałam złe zainteresowania, bo "nic z nich nie wynikało".
I tak żyłam 8 lat w poczuciu niepewności, stłamszenia psychicznego, z coraz gorszym poczuciem wartości. Wpadłam w depresję i miesiącami leżałam całe dnie w łóżku i przysypiałam, potrafiłam wstać o 17 (chłopak wracał z pracy więc wstawałam, żeby nie widział że całe dnie śpię), snuć się bez sensu do 23 i iść spać. Zaczęłam mieć różne lęki, np. mam bardzo uwrażliwione pachy i wmówiłam sobie, że mam chłoniaka i umrę. Przez zupełny brak ruchu porobiły mi się pajączki na nogach i zaczęłam żyć w lęku, że mam zakrzepicę, praktycznie w każdej chwili czekałam na zawał...bóle głowy? - tętniak. I tak dalej...
Dlaczego z nim nie zerwałam wcześniej? Bo mimo wszystko przywiązałam się do niego. Mając w życiu tylko ojca, bardzo, za bardzo, chciałam mieć jeszcze kogoś bliskiego i panicznie bałam się, że jeśli stracę jego, to nie znajdę nikogo lepszego. Rzadko, ale jednak, bywały też miłe chwile (zazwyczaj jak czegoś chciał), zdarzało mu się przepraszać i mówić, że będzie dobrze, a ja, nawet kiedy przestałam w to wierzyć, to dalej kurczowo trzymałam się tego związku. Nie wiem, co było punktem przełomowym, któraś z kolei zdrada może? Wiem tylko, że pewnego dnia powiedziałam dość. Zdradziłam go (czego żałuję do dzisiaj, nie ze względu na niego, ale na siebie), powiedziałam mu o tym, a potem zerwałam.
Zamieszkałam z powrotem z tatą i zaczęłam pomału układać swoje życie. Schudłam 14kg, zaczęłam szukać pracy i innego chłopaka. Źle się czułam sama, jednak tym razem podeszłam do wszystkiego z większą ostrożnością, a przede wszystkim, dzięki wieloletniej przyjaciółce, która zawsze mnie wspierała, uwierzyłam, że jednak może czekać mnie coś dobrego. Było to dużo łatwiejsze, bez toksycznego byłego nad głową

Ale...bo nie pisałabym na forum o nerwicy, gdyby nie było "ale"...przez wszystkie przeżycia i pomimo kawałka szczęścia, które udało mi się odnaleźć, pozostałam kłębkiem nerwów. Nie mam silnych napadów lękowych typowych dla nerwicy, przez co bardzo długo nie byłam pewna, co mi dolega. Jednak dalej potrafię wmówić sobie, że za chwilę umrę (temat przewodni zakrzepica, albo tętniak, w każdym razie wszystko co kończy się zawałem serca), boję się zasypiać, że już się nie obudzę. Stresuję się pracą, że mnie zwolnią, że szef wymyśli mi do zrobienia coś, z czym nie dam sobie rady. Boję się, że chłopak będzie miał mnie dość i ze mną zerwie...Nawet kiedy nic się nie dzieje, cały czas czuję ucisk w brzuchu i klatce piersiowej i takie nieokreślone poczucie lęku i zagrożenia. Od jakiegoś czasu mam różne objawy fizyczne, przyśpieszone tętno, koło 100 nawet, kiedy odpoczywam, czasem uczucie kołatania serca, czasem zawroty głowy, bardzo częste bóle głowy, nocne poty. Czasem przez jakąś zupełną głupotę wybucham histerycznym płaczem (i niestety zdarza mi się to przy chłopaku). Poszłam do lekarza, gdzie dostałam zlecenie na badania tarczycy - jeszcze ich nie zrobiłam, ale jestem prawie pewna, że wynik będzie dobry.
W końcu odważyłam się przyznać przed sobą, że mam nerwicę. Jestem na tym forum, ponieważ chcę ją pokonać i, jeśli mi się uda, pomóc również innym. Bo wiem, jak straszne jest paniczne uczucie, że za chwilę umrę, że wszyscy ludzie wokół się na mnie patrzą, że świat wokół jest dziwny, nieprzyjazny i obcy, że za chwilę stanie się coś strasznego. Przeszłam długą drogę, żeby ułożyć sobie życie i nie pozwolę, żeby nerwica zniszczyła wszystko, co zbudowałam.
Jeśli ktoś jeszcze dotrwał do tego momentu, dziękuję, że chciało się Wam przeczytać moje wynurzenia

Pierwszy raz uporządkowałam wszystko czarno na białym, przed innymi osobami i...czuję się trochę lepiej
