:)
: 12 lutego 2014, o 09:58
Forum przeglądam już od jakiegoś miesiąca, bardzo dużo mi ono dało - uspokoiło, natomiast wczoraj nastąpił zwrot akcji, więc postanowiłam napisać, żeby poniekąd się uspokoił.
Od początku...
Jestem A mam 22 lata, dwójkę wspaniałych dzieciaczków córkę - 5 latek, synka 8 m-cy. Męża - cywilnego , 1 Marca biorę z nim ślub kościelny.
Dużo by opisywać, pewnie zajęłoby mi to z miesiąc. W każdym razie istotnym czynnikiem jest to, że jestem dzieckiem adoptowanym. Miałam 3 m-ce kiedy zabrano mnie od matki, do adopcji trafiłam mając 6 m-cy. Do wspaniałej, kochającej rodziny. Niestety te 3 m-ce spędzone w domu dziecka prawdopodobnie spowodowały we mnie traumę - tak twierdzi mój terapeuta. Syndrom dziecka odrzuconego, Działania mające na celu chęć bycia odrzuconą przez otoczenie, zanim zrobią to inni, lęk przed tym odrzuceniem. Nerwicę prawdopodobnie miałam od zawsze. Darłam się, rzucałam przedmiotami, uczucie lęku nie było mi obce - natomiast żyłam z tym i było mi całkiem dobrze tzn nieświadomie poniekąd, wiedziałam że jest coś nie tak ale nie wgłębiałam się w to. Bodajże nerwica wegetatywna ? Do tego fobia społeczna, która uniemożliwiła mi chodzenie do szkoły, skończenie jej. Mając 17 lat zaszłam w ciążę, urodziła się córka, ja byłam zakochana - było cudownie. Do ok 6 m-ca życia. Wtedy zaczęły mnie denerwować choroby męża, kaszel, katar itp. Poszliśmy do psychiatry po 10 min rozmowy stwierdził boderline - teraz wiem, że nietrafnie, leki po których spałam nie pamiętam nazwy, pamiętam że brało się je razem z przeciwpadaczkowymi. Odsatwiłam je, bo spałam a musiałam zająć się dzieckiem. Żyłam w tych nerwach, wrzeszczałam na męża, prowokowałam kłótnie. Teraz wiem, że to było tylko sprawdzanie granic, na ile mogę sobie pozwolić, w końcu nie wytrzymał - uderzył mnie. No nie ważne. Przeprowadziliśmy się, zaczęłam szkolę zaocznie. Nie skończyłam jej - przez fobię społeczną. Po 4 latach pojawił się temat mojej pracy, Córka poszła do przedszkola a ja ciągle w domu, wykręcałam się, że ta praca nie pasuje, innych ofert nie ma - każda wymówka dobra. W końcu wymyśliłam - jakoś podświadomie, że zajdę w ciążę. Zaszłam, ciąża była cudowna, całkowicie się wkręciłam w oczekiwanie na synka, kompletowanie wyprawki, natomiast pojawiła się niechęć do córki - teraz wiem, że spowodowana nierozładowanymi emocjami. Problemy z teściową, brak przyjaciół itp - łatwo było mi się na niej wyżyć - mam ogromne poczucie winy z tego powodu. Urodził się synek, po terminie. Z 6 punktami. Ale szybko i bez bólu. Nie jest on łatwym dzieckiem jak córka, najpierw kolki, wstawianie w nocy.. zmęczenie. Później przeczytałam gdzieś o pewnej chorobie - stres bo doszukałam się u małego objawu, jeden lekarz, drugi lekarz. Powiedział, że ok. Po chwili zaczęłam się zagłębiać w dziecięce porażenie mózgowe - znalazłam objawy, wizyta u neurologa wykazała wzmożone napięcie mięśniowe i obniżone - czyli kosmetyka jak to mówi rehabilitantka, zrobiliśmy usg główki - wszystko ok, ale tydzień czekania na nie był wyjęty z życia.. stres ogromny przed gabinetem prawie zemdlalam. Coraz częściej pojawiało się u mnie uczucie napięcia, tego lęku że coś jest nie tak, ale nie przeszkadzało mi to jakoś - żyłam tym.
Po 1,5 mcy zmarł dziadek, no ok miał 90 lat, raka, nie był to szok, wręcz czekałam na to, żeby nie cierpiał. Ale cały dzień czytałam o jakiś przesądach pośmiertnych , i innych strasznych rzeczach. Moją fobią są duchy, przez obejrzany w dzieciństwie horror. Wieczorem atak paniki, wrażenie że wariuję, pojechałam z mężem na dyżur - relanium w tyłek i zasnęłam, o 2 obudził się syn, ja już nie mogłam zasnąć, kolejny atak paniki taki normalny, telepawki, zimne ręce - w sumie miałam tak wcześniej ale było to normalne - SOR - hydroksyzyna, przespałam dwa dni. Ale to uczucie przerażenia nie znikało, w zasadzie jeden atak paniki za drugim, zajmowałam się czymś - było lepiej. W sylwestra znowu masakra, zaczęłam się bać, że wariuje , pewnie znacie, straszne wizje, mąż z dwójką dzieci ja w psychiatryku jako warzywo - tak więc sylwka spędziłam w psychiatrycznej izbie przyjęć. Czasu nie było, więc padły pojęcia śmierć dziadka - lęk adaptacyjny, przejdzie po 2 tygodniach.. Nie przeszło. W tym czasie poszukiwania psychoterapeuty. Pierwsza wizyta - mieszane uczucia, każda kolejna lepiej. Lęk przed schizą, pan P nawet napisał mi kartkę, że jej nie mam. Wiecie jak to jest google - wikipedia, DD objawy nerwicy, zmęczenia , depresji a na czerwono nam mózg podkreśla schizę
no to się doszukujemy, analizujemy każde zachowanie, natrętne myśli, który były wcześniej ale niezauważalne, te myśli przed snem - bo skąd one się biorą, wypytywanie "słyszałeś to?" itp No ok, przeczytałam, żeby olewać, racjonalizować - pomagało, zaczęłam z tym coraz lepiej sobie radzić, ataki paniki opanowane "boję się, jest źle ale przejdzie, zawsze przechodzi" Wczoraj na wizycie wyrzuciłam z siebie wszystko, pan doktor powiedział, że schizy nie da się ukryć jakkolwiek bym się starała i nie umiala wyrazić myśli, schizy nie mam, ani żadnej choroby. No więc olewałam, cieszyłam się, pozytywne myśli dam radę - nawet dziękowałam nerwicy bo jakby nie patrzeć dzięki niej mam dzieci, będę lepsza jak wyzdrowieje i przede wszystkim to, że nie nakrzyczałam nawet na córcię od czasu pierwszego ataku. No ale przyszedł wieczór. Prowadzę bloga, jeżeli ktoś chce, chętnie podam. Stworzyłam sobie tożsamość - tzn osobę jaką bym chciała być, wiecie takie dowartościowywanie się, studiuję, pracuję z bogatego domu, inne imię i nazwisko ale generalnie zakupy, kosmetyki i dzieci - więc tylko informacje o mnie są błędne ale piszę jako ja. Wcześniej w chwilach kryzysy z mężam siadywałam na fotce też jako ta osoba - nie jest to rozdwojenie jaźni bo ja jestem świadoma tego, że to nie ja tylko sobie to stworzyłam i wiem w jakim celu. Poznałam takiego Gościa, imponowało mi to, że mu się podobam, że nie odpuszcza, nawkręcałam rożne bajeczki, żeby się dowartościować,raz się spotkałam, nawet byl jakiś buziak, no ale ja mam potrzebę podobania się facetom. Wczoraj okazało się, że gościu mnie zdemaskował, pojawił się ogromny lęk, wiecie takie gdybanie przyjedzie, porwie mnie zrobi coś - w sumie mam prawo się bać, bo nagle zaczął pisać do moich znajomych, wypytywać pisać dziwne smsy tzn zawsze tak pisał "kocham cię, chcę być z wami" - myślałam, że taki jego styl, nie zwracałam na to uwagi, nawet mi imponowało, że mam osobe która stale mnie dowartościowuje. No ale teraz znowu wkręcam sobie schizę, że wiecie schizofremicy boją się, że ktoś ich śledzi, ich lęk jest realny tak jak w wypadku tego mojego. Musiałam wziąć hydroksyzynę i co dalej z tym robić? Schizy nie mam, bo nadal się jej boję, no ale wiecie jak to jest, to doszukiwanie się.. Chcę rozpocząć tą metodę 1000 kroków, bo rzeczywiście działa np. olewanie, wyznaczanie sobie celów. Boję się, że gościu mi wparuje na ślub, zna datę i moje miejsce zamieszkania, mieszka 20 km ode mnie, więc jeżeli jest psycholem może taj zrobić... Wiem, że będę się bała wyjść z domu itp, ale to jest ta cienka granica, nawet nie wiem jak to opisać, że wkręcam sobie że ten lęk jest realny, więc to na pewno schiza... A już było tak dobrze, no.. Olewać dalej? Co robić? Dodam, że leki nie wchodzą w grę/
a) karmię synka piersią
b) chcę wyzdrowieć sama, bo taka prawda, że nawet biorąc wszystkie leki świata, nie pomogą mi jeżeli ja nie będę nad tym pracować..
Już mi lepiej, fajnie jest to z siebie wyrzucić.
Nie liczę, że ktoś dotrwał do końca, jeśli tak miło mi
Bo tak ogólnie to ja całkiem fajny człowiek jestem i niegłupi, ale pogubiony bardzo
Od początku...
Jestem A mam 22 lata, dwójkę wspaniałych dzieciaczków córkę - 5 latek, synka 8 m-cy. Męża - cywilnego , 1 Marca biorę z nim ślub kościelny.
Dużo by opisywać, pewnie zajęłoby mi to z miesiąc. W każdym razie istotnym czynnikiem jest to, że jestem dzieckiem adoptowanym. Miałam 3 m-ce kiedy zabrano mnie od matki, do adopcji trafiłam mając 6 m-cy. Do wspaniałej, kochającej rodziny. Niestety te 3 m-ce spędzone w domu dziecka prawdopodobnie spowodowały we mnie traumę - tak twierdzi mój terapeuta. Syndrom dziecka odrzuconego, Działania mające na celu chęć bycia odrzuconą przez otoczenie, zanim zrobią to inni, lęk przed tym odrzuceniem. Nerwicę prawdopodobnie miałam od zawsze. Darłam się, rzucałam przedmiotami, uczucie lęku nie było mi obce - natomiast żyłam z tym i było mi całkiem dobrze tzn nieświadomie poniekąd, wiedziałam że jest coś nie tak ale nie wgłębiałam się w to. Bodajże nerwica wegetatywna ? Do tego fobia społeczna, która uniemożliwiła mi chodzenie do szkoły, skończenie jej. Mając 17 lat zaszłam w ciążę, urodziła się córka, ja byłam zakochana - było cudownie. Do ok 6 m-ca życia. Wtedy zaczęły mnie denerwować choroby męża, kaszel, katar itp. Poszliśmy do psychiatry po 10 min rozmowy stwierdził boderline - teraz wiem, że nietrafnie, leki po których spałam nie pamiętam nazwy, pamiętam że brało się je razem z przeciwpadaczkowymi. Odsatwiłam je, bo spałam a musiałam zająć się dzieckiem. Żyłam w tych nerwach, wrzeszczałam na męża, prowokowałam kłótnie. Teraz wiem, że to było tylko sprawdzanie granic, na ile mogę sobie pozwolić, w końcu nie wytrzymał - uderzył mnie. No nie ważne. Przeprowadziliśmy się, zaczęłam szkolę zaocznie. Nie skończyłam jej - przez fobię społeczną. Po 4 latach pojawił się temat mojej pracy, Córka poszła do przedszkola a ja ciągle w domu, wykręcałam się, że ta praca nie pasuje, innych ofert nie ma - każda wymówka dobra. W końcu wymyśliłam - jakoś podświadomie, że zajdę w ciążę. Zaszłam, ciąża była cudowna, całkowicie się wkręciłam w oczekiwanie na synka, kompletowanie wyprawki, natomiast pojawiła się niechęć do córki - teraz wiem, że spowodowana nierozładowanymi emocjami. Problemy z teściową, brak przyjaciół itp - łatwo było mi się na niej wyżyć - mam ogromne poczucie winy z tego powodu. Urodził się synek, po terminie. Z 6 punktami. Ale szybko i bez bólu. Nie jest on łatwym dzieckiem jak córka, najpierw kolki, wstawianie w nocy.. zmęczenie. Później przeczytałam gdzieś o pewnej chorobie - stres bo doszukałam się u małego objawu, jeden lekarz, drugi lekarz. Powiedział, że ok. Po chwili zaczęłam się zagłębiać w dziecięce porażenie mózgowe - znalazłam objawy, wizyta u neurologa wykazała wzmożone napięcie mięśniowe i obniżone - czyli kosmetyka jak to mówi rehabilitantka, zrobiliśmy usg główki - wszystko ok, ale tydzień czekania na nie był wyjęty z życia.. stres ogromny przed gabinetem prawie zemdlalam. Coraz częściej pojawiało się u mnie uczucie napięcia, tego lęku że coś jest nie tak, ale nie przeszkadzało mi to jakoś - żyłam tym.
Po 1,5 mcy zmarł dziadek, no ok miał 90 lat, raka, nie był to szok, wręcz czekałam na to, żeby nie cierpiał. Ale cały dzień czytałam o jakiś przesądach pośmiertnych , i innych strasznych rzeczach. Moją fobią są duchy, przez obejrzany w dzieciństwie horror. Wieczorem atak paniki, wrażenie że wariuję, pojechałam z mężem na dyżur - relanium w tyłek i zasnęłam, o 2 obudził się syn, ja już nie mogłam zasnąć, kolejny atak paniki taki normalny, telepawki, zimne ręce - w sumie miałam tak wcześniej ale było to normalne - SOR - hydroksyzyna, przespałam dwa dni. Ale to uczucie przerażenia nie znikało, w zasadzie jeden atak paniki za drugim, zajmowałam się czymś - było lepiej. W sylwestra znowu masakra, zaczęłam się bać, że wariuje , pewnie znacie, straszne wizje, mąż z dwójką dzieci ja w psychiatryku jako warzywo - tak więc sylwka spędziłam w psychiatrycznej izbie przyjęć. Czasu nie było, więc padły pojęcia śmierć dziadka - lęk adaptacyjny, przejdzie po 2 tygodniach.. Nie przeszło. W tym czasie poszukiwania psychoterapeuty. Pierwsza wizyta - mieszane uczucia, każda kolejna lepiej. Lęk przed schizą, pan P nawet napisał mi kartkę, że jej nie mam. Wiecie jak to jest google - wikipedia, DD objawy nerwicy, zmęczenia , depresji a na czerwono nam mózg podkreśla schizę

a) karmię synka piersią
b) chcę wyzdrowieć sama, bo taka prawda, że nawet biorąc wszystkie leki świata, nie pomogą mi jeżeli ja nie będę nad tym pracować..
Już mi lepiej, fajnie jest to z siebie wyrzucić.
Nie liczę, że ktoś dotrwał do końca, jeśli tak miło mi

Bo tak ogólnie to ja całkiem fajny człowiek jestem i niegłupi, ale pogubiony bardzo
