Cześć wszystkim, to chyba początek mojej walki.
: 22 kwietnia 2014, o 00:56
Cześć, na imię mam Weronika, mam 25 lat i zaczęło się ze mną dziać coś bardzo niedobrego.
W dzieciństwie byłam uważana za osobę lękliwą, nieśmiałą i niezdecydowaną. Zawsze chciałam sprostać stawianym przede mną wymaganiom, zwłaszcza jeśli dotyczyło to moich rodziców. Potem było dorastanie, okres buntu, brak poczucia akceptacji, ale mówili, że z tego wyrosnę, że to taki wiek. I faktycznie, z wiekiem moje życie zaczęło się uspakajać. Mam wspaniałego męża, praca też była całkiem dobra. Generalnie było sporo wzlotów jak i upadków (w tym stany strachu przed ludźmi, przed wychodzeniem z domu, ale zawsze słyszałam, żebym nie panikowała, że to minie, że muszę wyjść i tak dalej), pewnie jak u większości z Was. I wszystko by toczyło się normalnie, gdyby nie wielkie KABOOM, które miało miejsce miesiąc temu (gdzie obecnie miałam całkiem spokojny epizod swojego życia).
W środku nocy zerwałam się z łóżka z krzykiem, że ktoś złapał mnie za gardło. Czułam jakby czyjaś dłoń zaciskała mi się na krtani, w przełyku miałam jakby wielką kluchę. Zaczął boleć mnie brzuch, zrobiło mi się gorąco, dostałam dreszczy, trzęsłam się jakby ktoś podłączył mnie do prądu. Doszła biegunka, zrobiło mi się słabo, mąż pomógł mi dojść do łazienki, bo sama nie byłam w stanie. Nie mogłam spokojnie mówić, byłam strasznie roztrzęsiona. Zaczęło boleć mnie w klatce piersiowej, w mostku, ciężko mi było oddychać, zaczęła drętwieć lewa ręka. I przyszło najgorsze, nieopisany, paniczny lęk, że jeśli usnę, to się już nie obudzę, że właśnie umieram, że umieram w TEJ właśnie chwili. Mężowi jakimś cudem udało się mnie uspokoić na tyle, że przestało mną telepać, ale do rana już nie zasnęłam, bo gdy tylko zamknęłam oczy to czułam, jakby ktoś chciał dosłownie wyrwać mnie z ciała. Następnego dnia i tak miałam wizytę u swojego lekarza, więc pomyślałam, że powiem mu o objawach, bo być może są związane z tabletkami hormonalnymi, które w tamtym czasie przyjmowałam (chociaż brałam je już prawie od roku i nic mi nigdy po nich nie było).
Ginekolog kiedy usłyszał o moich dolegliwościach kazał odstawić tabletki i w trybie natychmiastowym udać się na EKG, bo to może coś od serca być. No to polecieliśmy przerażeni do szpitala ze skierowaniem na EKG. Tam po długim oczekiwaniu, zrobili EKG, gazometrię, d-dimery - wyniki książkowe. Pani doktor na izbie przyjęć stwierdziła, że to pewnie niestrawność i odesłała mnie (ciągle przerażoną) do domu.
Kolejne dni, bóle w klatce piersiowej, trudności z oddychaniem, uczucie duszenia się i tak jakby w środku mi się wszystko trzęsło. Do tego natłok bardzo nieprzyjemnych myśli. Każdej nocy zasypiałam nad ranem ze zmęczenia, tak bardzo bałam się zasnąć, będąc przekonaną, że już się nie obudzę. Mierzenie ciśnienia po kilka razy dziennie, za każdym razem puls był coraz wyższy, pojawił się stan podgorączkowy, kaszel i coraz większe trudności w oddychaniu.
W końcu przyszedł czas na wizytę u lekarza rodzinnego. Pierwsza diagnoza - refluks. Dostałam leki, plus antybiotyk, bo pani doktor podejrzewała infekcję, no bo ten kaszel i stan podgorączkowy. Zero poprawy. Do spisu moich leków doszedł propranolol na uspokojenie serca, co też nie dało cudownych efektów i leki na rozszerzenie oskrzeli, po których czułam się, jakbym łykała żyletki. Zlecono badania, morfologia, mocz, tarczyca, próby wątrobowe, nerkowe, RTG płuc, kolejne EKG - wszystko wzorowo, poza d-dimerami, które podniosły się do poziomu 1800 przy normie do 500. Kolejna diagnoza - podejrzenie zatoru płucnego, skierowanie do szpitala. W tym momencie myślałam, że zwariuję, po prostu rozpłakałam się w tym gabinecie, lekarka musiała poprosić mojego męża do gabinetu, bo nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle.
Szpital, na izbie przyjęć pan doktor podszedł do mnie jakbym przyszła z katarem, w ogóle zastanawiał się czy mnie przyjąć. W końcu położono mnie na sali z samymi ciężko chorymi, starszymi osobami. 5 dni i 5 nie przespanych nocy, które tam spędziłam było koszmarem. Kolejne badania, kolejne EKG, cukier, krew, d-dimery. Wszystko było w normie, a ja ciągle czułam się jakbym zaraz miała odejść na tamten świat. W końcu mnie wypisali, a pielęgniarki zastanawiały się po co ja tam w ogóle byłam.
Kolejna wizyta u lekarza rodzinnego. Odetchnęła z ulgą, że to jednak nie zator (mnie jednak mimo wszystko nie było do śmiechu, ciągle podejrzewałam, że lekarze coś przeoczyli) i w końcu doszła do wniosku, że to pewnie na tle nerwowym. Dostałam Relanium, na noc, żebym mogła spać. Na pytanie jak długo mam je brać usłyszałam, że jeśli poczuję się lepiej, to mam odstawić. Żeby wziąć tą pierwszą tabletkę to też niezła przeprawa była. Ciągle i ciągle wertowałam ulotkę, cała masa działań ubocznych... aż mąż się poirytował i ulotkę mi zabrał, mówiąc, że tylko się nakręcam. I faktycznie, było trochę lepiej, ale ciągle gniecie mnie w klatce piersiowej, ciągle pobolewa serce, zdarza się napad kaszlu, czy duszności, czuję się jak jedna wielka jeżowa kulka.
W międzyczasie poczytałam trochę forum, doszłam do wniosku, że sama muszę coś z tym zrobić, bo moja pani doktor nawet mnie nie poinformowała, że jest coś takiego jak terapia, jak relaksacja. O tym dowiedziałam się tutaj z forum i na szkoleniu psychologicznym, które akurat miało miejsce podczas kursu, w którym biorę udział. Zapoznałam się z relaksacją Jacobsona, przyjemna, do momentu kiedy w trakcie dostałam uczucia, jakby ktoś dosłownie chciał mnie wycisnąć z mojego ciała, teraz jest znowu lęk, że coś mi się stanie w trakcie.
Ból jest, czasem większy, czasem mniejszy. Jest też ciągły strach, irracjonalna obawa, że coś się stanie mnie, że zemdleję jak będę szła ulicą (mimo, że omdleń nie miałam do tej pory), że coś się stanie mężowi jak tylko wyjdzie z domu. I w kółko i w kółko, nawet jeśli zajmę się krzyżówką, komputerem, szydełkiem, to ciągle wraca.
I tak oto jestem tutaj, przelewając swoje strachy i żale, z nadzieją, że chociaż trochę mi to pomoże. Przede mną druga noc bez Relanium.
I mam do Was jeszcze pytanie, czy aby udać się na terapię potrzebne jest mi skierowanie od lekarza? Czy to w ogóle jest przypadek nadający się pod terapię? Z sercem walącym jak po biegu maratońskim kończę ten przydługawy post. Spokojnej nocy.
W dzieciństwie byłam uważana za osobę lękliwą, nieśmiałą i niezdecydowaną. Zawsze chciałam sprostać stawianym przede mną wymaganiom, zwłaszcza jeśli dotyczyło to moich rodziców. Potem było dorastanie, okres buntu, brak poczucia akceptacji, ale mówili, że z tego wyrosnę, że to taki wiek. I faktycznie, z wiekiem moje życie zaczęło się uspakajać. Mam wspaniałego męża, praca też była całkiem dobra. Generalnie było sporo wzlotów jak i upadków (w tym stany strachu przed ludźmi, przed wychodzeniem z domu, ale zawsze słyszałam, żebym nie panikowała, że to minie, że muszę wyjść i tak dalej), pewnie jak u większości z Was. I wszystko by toczyło się normalnie, gdyby nie wielkie KABOOM, które miało miejsce miesiąc temu (gdzie obecnie miałam całkiem spokojny epizod swojego życia).
W środku nocy zerwałam się z łóżka z krzykiem, że ktoś złapał mnie za gardło. Czułam jakby czyjaś dłoń zaciskała mi się na krtani, w przełyku miałam jakby wielką kluchę. Zaczął boleć mnie brzuch, zrobiło mi się gorąco, dostałam dreszczy, trzęsłam się jakby ktoś podłączył mnie do prądu. Doszła biegunka, zrobiło mi się słabo, mąż pomógł mi dojść do łazienki, bo sama nie byłam w stanie. Nie mogłam spokojnie mówić, byłam strasznie roztrzęsiona. Zaczęło boleć mnie w klatce piersiowej, w mostku, ciężko mi było oddychać, zaczęła drętwieć lewa ręka. I przyszło najgorsze, nieopisany, paniczny lęk, że jeśli usnę, to się już nie obudzę, że właśnie umieram, że umieram w TEJ właśnie chwili. Mężowi jakimś cudem udało się mnie uspokoić na tyle, że przestało mną telepać, ale do rana już nie zasnęłam, bo gdy tylko zamknęłam oczy to czułam, jakby ktoś chciał dosłownie wyrwać mnie z ciała. Następnego dnia i tak miałam wizytę u swojego lekarza, więc pomyślałam, że powiem mu o objawach, bo być może są związane z tabletkami hormonalnymi, które w tamtym czasie przyjmowałam (chociaż brałam je już prawie od roku i nic mi nigdy po nich nie było).
Ginekolog kiedy usłyszał o moich dolegliwościach kazał odstawić tabletki i w trybie natychmiastowym udać się na EKG, bo to może coś od serca być. No to polecieliśmy przerażeni do szpitala ze skierowaniem na EKG. Tam po długim oczekiwaniu, zrobili EKG, gazometrię, d-dimery - wyniki książkowe. Pani doktor na izbie przyjęć stwierdziła, że to pewnie niestrawność i odesłała mnie (ciągle przerażoną) do domu.
Kolejne dni, bóle w klatce piersiowej, trudności z oddychaniem, uczucie duszenia się i tak jakby w środku mi się wszystko trzęsło. Do tego natłok bardzo nieprzyjemnych myśli. Każdej nocy zasypiałam nad ranem ze zmęczenia, tak bardzo bałam się zasnąć, będąc przekonaną, że już się nie obudzę. Mierzenie ciśnienia po kilka razy dziennie, za każdym razem puls był coraz wyższy, pojawił się stan podgorączkowy, kaszel i coraz większe trudności w oddychaniu.
W końcu przyszedł czas na wizytę u lekarza rodzinnego. Pierwsza diagnoza - refluks. Dostałam leki, plus antybiotyk, bo pani doktor podejrzewała infekcję, no bo ten kaszel i stan podgorączkowy. Zero poprawy. Do spisu moich leków doszedł propranolol na uspokojenie serca, co też nie dało cudownych efektów i leki na rozszerzenie oskrzeli, po których czułam się, jakbym łykała żyletki. Zlecono badania, morfologia, mocz, tarczyca, próby wątrobowe, nerkowe, RTG płuc, kolejne EKG - wszystko wzorowo, poza d-dimerami, które podniosły się do poziomu 1800 przy normie do 500. Kolejna diagnoza - podejrzenie zatoru płucnego, skierowanie do szpitala. W tym momencie myślałam, że zwariuję, po prostu rozpłakałam się w tym gabinecie, lekarka musiała poprosić mojego męża do gabinetu, bo nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle.
Szpital, na izbie przyjęć pan doktor podszedł do mnie jakbym przyszła z katarem, w ogóle zastanawiał się czy mnie przyjąć. W końcu położono mnie na sali z samymi ciężko chorymi, starszymi osobami. 5 dni i 5 nie przespanych nocy, które tam spędziłam było koszmarem. Kolejne badania, kolejne EKG, cukier, krew, d-dimery. Wszystko było w normie, a ja ciągle czułam się jakbym zaraz miała odejść na tamten świat. W końcu mnie wypisali, a pielęgniarki zastanawiały się po co ja tam w ogóle byłam.
Kolejna wizyta u lekarza rodzinnego. Odetchnęła z ulgą, że to jednak nie zator (mnie jednak mimo wszystko nie było do śmiechu, ciągle podejrzewałam, że lekarze coś przeoczyli) i w końcu doszła do wniosku, że to pewnie na tle nerwowym. Dostałam Relanium, na noc, żebym mogła spać. Na pytanie jak długo mam je brać usłyszałam, że jeśli poczuję się lepiej, to mam odstawić. Żeby wziąć tą pierwszą tabletkę to też niezła przeprawa była. Ciągle i ciągle wertowałam ulotkę, cała masa działań ubocznych... aż mąż się poirytował i ulotkę mi zabrał, mówiąc, że tylko się nakręcam. I faktycznie, było trochę lepiej, ale ciągle gniecie mnie w klatce piersiowej, ciągle pobolewa serce, zdarza się napad kaszlu, czy duszności, czuję się jak jedna wielka jeżowa kulka.
W międzyczasie poczytałam trochę forum, doszłam do wniosku, że sama muszę coś z tym zrobić, bo moja pani doktor nawet mnie nie poinformowała, że jest coś takiego jak terapia, jak relaksacja. O tym dowiedziałam się tutaj z forum i na szkoleniu psychologicznym, które akurat miało miejsce podczas kursu, w którym biorę udział. Zapoznałam się z relaksacją Jacobsona, przyjemna, do momentu kiedy w trakcie dostałam uczucia, jakby ktoś dosłownie chciał mnie wycisnąć z mojego ciała, teraz jest znowu lęk, że coś mi się stanie w trakcie.
Ból jest, czasem większy, czasem mniejszy. Jest też ciągły strach, irracjonalna obawa, że coś się stanie mnie, że zemdleję jak będę szła ulicą (mimo, że omdleń nie miałam do tej pory), że coś się stanie mężowi jak tylko wyjdzie z domu. I w kółko i w kółko, nawet jeśli zajmę się krzyżówką, komputerem, szydełkiem, to ciągle wraca.
I tak oto jestem tutaj, przelewając swoje strachy i żale, z nadzieją, że chociaż trochę mi to pomoże. Przede mną druga noc bez Relanium.
I mam do Was jeszcze pytanie, czy aby udać się na terapię potrzebne jest mi skierowanie od lekarza? Czy to w ogóle jest przypadek nadający się pod terapię? Z sercem walącym jak po biegu maratońskim kończę ten przydługawy post. Spokojnej nocy.