Zaburzenia lękowe, nerwica - jak sobie poradzić???
: 4 kwietnia 2014, o 16:31
Witam jestem tu nowy chciałem się podzielić moją historią i spytać Was czy da się z tego wyjść?Mam wrażenie, że tylko reset mózgu pomógłby.
Odkąd pamiętam zawsze byłem zestresowanym gościem. Zawsze stres przeżywałem w szkole, na studiach i obecnie w pracy. Potrafiłem sobie z nim jakoś radzić tłumaczyć sobie itp. Dawałem radę. Niestety od około 1,5 roku męczy mnie "coś" co nie daje normalnie żyć, przeszkadza i codziennie o "tym" myślę i nawiązuje kiedy on się pojawi czy mi coś zrobi. Domyślacie się, że chodzi o lęk. Pierwsze symptomy pojawiały się około 2 lat temu, ale olewałem je i żyłem dalej. Pierwszy raz na drodze expresowej dwupasmowej jadąc nad morze poczułem strzał taki przez głowę, jechałem ponad 160-170 km/h, lekka panika i zjechanie na postój i dalej było ok łącznie z powrotem (był cięższe warunki atmosferyczne padało więc wolniej jechałem i musiałem się skupić). Po 2 miesiącach pojechałem w góry (sierpień 2012) cały czas leci autostrada, ciężkie warunki deszcz i też ok. Powrót to była masakra zaczęło mnie paraliżować, glut, strzał w głowę i ten szum klimy i auta mnie dobijał i wlokłem się 90-100. Moja narzeczona nie chciała mnie podmienić, a ja udawałem, że jest ok. Wróciłem wycieńczony. Zapomniałem o tym zwaliłem to na gorszy dzień. Jednocześnie ruszyły przygotowania do mojego ślubu który miał się odbyć w kwietniu 2013 r., zachorowała moja mama, siostra cioteczna i dwa razy nie groźnie miałem kolizje swoim kochanym autem na którym się pieściłem i bardzo przeżywałem, że będzie musiało iść do warsztatu(wiem, że to błahe). 22 września 2012 pojechałem na szkolenie 3 dniowe i tam się zaczął mój 1 dramat. Trochę się czułem spięty na tym szkoleniu. Ludzi już znałem z poprzednich szkoleń. Przy obiedzie siedział z nami taki kierownik "szycha", byłem tak spięty, że ledwo jadłem, zacząłem się bać, że się zakrztusze, uczucie spięcia paniki no i się zaczeło przy każdym posilku myśl nawracała i tak w kółko, zacząlem chodzić taki apatyczny po tym, zdołowany. Powrót ze szkolenia dramat, ja prowadziłem czułem blokade, usta zaciśniete i nerw ale jechałem. Jakoś dojechałem. Ciągnął mi się ten lęk jakiś czas z tym jedzeniem, wracałem do niego i czasami wracam, ale pokonałem. Autostrady i drogi dwupasmowe trochę pokonałem bo i 200 km/h pojechałem, ale dłuższe dystanse mam wrażenie, że nie dla mnie. Jak sam jezdziłbym to w ogóle masakra. Jak z kimś to jeszcze raźniej, ale tylko na krótkich dystansach. Podniosłem się jakoś, zacząłem chodzić do psychologa. Załamki były w międzyczasie robiły mi się usta zaciśnięte i byłem taki bez życia. Jak jeździłem rozwozić zaproszenia ślubne do ludzi to czułem spięcie, skrępowanie i chciałem stamtąd szybko uciekać. W lutym 2013 lęki nasiliły się, czułem się osłabiony, bez życia, przyszedł problem z ciśnieniem, pomiar wykazał 170/100, zacząłem kontrolować ciśnienie, bałem się, że dostane zawału, każdy pomiar to stres był. Dostałem hydroksyzyne w syropie. Wziąłem L-4 na 1,5 tygodnia, żeby dojść do siebie. Odbudowałem się i do ślubu dałem radę. Pomogła mi przyszła żona, znajomi. W miedzy czasie mama wyzdrowiała i siostra cioteczna też. Myślałem, że po ślubie lęki znikną. Tylko się wyciszyły, ale dalej siedziały w głowie. Ciśnienie dalej mierzyłem i się nakrecałem. Zmieniłem tryb życia schudłem przy wzroscie 180 ważyłem 80 (schudłem 8 kg), regularne bieganie i rower. Miałem zawsze problem z wagą tyłem chudłem i tak na zmianę. Wyniki wszystkie wymarzone. Poszedłem do kardiologa. Na pomiarze 160/100. Dostałem holtera EKG, Ciśnieniowego i Wysiłkowe. Echo serca ok. Na Holterze EKG średnia 53 i arytmia serce zwalnia i przyspiesza. Holter ciśnieniowy dzień 132/79, noc 106/68, całość dało średnią 130/79 i pani kazała mi tabletki na ciśnienie brać, nie wziąłem, nie mierze już ciśnienia i mam spokój. Wysiłkowe badania wyszły super. Zauważłem, że lęki nasilały mi się na kacu. Nowy rok się zaczął i nowy lęk chyba najgorszy. Zawsze miałem lęk wysokości i przestrzeni ale dawałem zawsze radę (wchodziłem na latarnię, latałem samolotem, byłem na 45 piętrze w drapaczu w Wawie), obecnie mam problem, żeby wejść do wieżowca na 6 piętro. Już na schodach oblewa mnie pot, zatyka w klatce i zaczynam się trząść. Na balkonie u siebie na 2 piętrze nie wypije kawy, bo mnie zatyka i paraliżuje. Zauważyłem, że miasto mnie przytłacza, wysokie budynki, nawet bloki 4 piętrowe. Ostatnio miałem problem w domku u znajomego, żeby zejść na dół z 1 piętra, bo schody mi nie odpowiadały, przyszła blokada i strach. Jakoś zszedłem. Do pracy idąc przez osiedle (pracuje 5 minut od domu) też mnie zatyka, blokuje, jakoś tam ide ale w głowie takie blokady, że zaraz upadne. Mam tak jak idę sam. Wole czasem przebiec ten odcinek, żeby lęk nie przyszedł. W międzyczasie zginął mój dobry znajomy w strasznym wypadku, no i moja żona zaszła w ciąże. Dopadł mnie kolejny kryzys. Tak się stresowałem jej pierwszym badaniem masakra gorzej jak ona.
Ostatnio również muszę usiąść w kościele, bo przy dłuższym staniu mój kręgosłup robi się napięty, a moje nogi zaczynają sie trząść, musze usiąść i wstać i jest ok.
Doszło do tego, że czasami boję się, że upadne itp., a jeżdze na rowerze 20-30 km regularnie i biegam 5-10 km. Na rowerze czasami ryzykuje i nic, a tu takie pierdoły i lęk.
Obecnie chodzę na psychoterapię i biorę Sedatif PC i Tonisol.
Nie chcę wchodzić w psychotropy, bo może tak dam radę, ale czasami już mi brak sił.
Może to być wszystko nieskładne, ale chciałem podzielić się z kimś kto ma podobne problemy.
co robić?
Pozdrawiam
Odkąd pamiętam zawsze byłem zestresowanym gościem. Zawsze stres przeżywałem w szkole, na studiach i obecnie w pracy. Potrafiłem sobie z nim jakoś radzić tłumaczyć sobie itp. Dawałem radę. Niestety od około 1,5 roku męczy mnie "coś" co nie daje normalnie żyć, przeszkadza i codziennie o "tym" myślę i nawiązuje kiedy on się pojawi czy mi coś zrobi. Domyślacie się, że chodzi o lęk. Pierwsze symptomy pojawiały się około 2 lat temu, ale olewałem je i żyłem dalej. Pierwszy raz na drodze expresowej dwupasmowej jadąc nad morze poczułem strzał taki przez głowę, jechałem ponad 160-170 km/h, lekka panika i zjechanie na postój i dalej było ok łącznie z powrotem (był cięższe warunki atmosferyczne padało więc wolniej jechałem i musiałem się skupić). Po 2 miesiącach pojechałem w góry (sierpień 2012) cały czas leci autostrada, ciężkie warunki deszcz i też ok. Powrót to była masakra zaczęło mnie paraliżować, glut, strzał w głowę i ten szum klimy i auta mnie dobijał i wlokłem się 90-100. Moja narzeczona nie chciała mnie podmienić, a ja udawałem, że jest ok. Wróciłem wycieńczony. Zapomniałem o tym zwaliłem to na gorszy dzień. Jednocześnie ruszyły przygotowania do mojego ślubu który miał się odbyć w kwietniu 2013 r., zachorowała moja mama, siostra cioteczna i dwa razy nie groźnie miałem kolizje swoim kochanym autem na którym się pieściłem i bardzo przeżywałem, że będzie musiało iść do warsztatu(wiem, że to błahe). 22 września 2012 pojechałem na szkolenie 3 dniowe i tam się zaczął mój 1 dramat. Trochę się czułem spięty na tym szkoleniu. Ludzi już znałem z poprzednich szkoleń. Przy obiedzie siedział z nami taki kierownik "szycha", byłem tak spięty, że ledwo jadłem, zacząłem się bać, że się zakrztusze, uczucie spięcia paniki no i się zaczeło przy każdym posilku myśl nawracała i tak w kółko, zacząlem chodzić taki apatyczny po tym, zdołowany. Powrót ze szkolenia dramat, ja prowadziłem czułem blokade, usta zaciśniete i nerw ale jechałem. Jakoś dojechałem. Ciągnął mi się ten lęk jakiś czas z tym jedzeniem, wracałem do niego i czasami wracam, ale pokonałem. Autostrady i drogi dwupasmowe trochę pokonałem bo i 200 km/h pojechałem, ale dłuższe dystanse mam wrażenie, że nie dla mnie. Jak sam jezdziłbym to w ogóle masakra. Jak z kimś to jeszcze raźniej, ale tylko na krótkich dystansach. Podniosłem się jakoś, zacząłem chodzić do psychologa. Załamki były w międzyczasie robiły mi się usta zaciśnięte i byłem taki bez życia. Jak jeździłem rozwozić zaproszenia ślubne do ludzi to czułem spięcie, skrępowanie i chciałem stamtąd szybko uciekać. W lutym 2013 lęki nasiliły się, czułem się osłabiony, bez życia, przyszedł problem z ciśnieniem, pomiar wykazał 170/100, zacząłem kontrolować ciśnienie, bałem się, że dostane zawału, każdy pomiar to stres był. Dostałem hydroksyzyne w syropie. Wziąłem L-4 na 1,5 tygodnia, żeby dojść do siebie. Odbudowałem się i do ślubu dałem radę. Pomogła mi przyszła żona, znajomi. W miedzy czasie mama wyzdrowiała i siostra cioteczna też. Myślałem, że po ślubie lęki znikną. Tylko się wyciszyły, ale dalej siedziały w głowie. Ciśnienie dalej mierzyłem i się nakrecałem. Zmieniłem tryb życia schudłem przy wzroscie 180 ważyłem 80 (schudłem 8 kg), regularne bieganie i rower. Miałem zawsze problem z wagą tyłem chudłem i tak na zmianę. Wyniki wszystkie wymarzone. Poszedłem do kardiologa. Na pomiarze 160/100. Dostałem holtera EKG, Ciśnieniowego i Wysiłkowe. Echo serca ok. Na Holterze EKG średnia 53 i arytmia serce zwalnia i przyspiesza. Holter ciśnieniowy dzień 132/79, noc 106/68, całość dało średnią 130/79 i pani kazała mi tabletki na ciśnienie brać, nie wziąłem, nie mierze już ciśnienia i mam spokój. Wysiłkowe badania wyszły super. Zauważłem, że lęki nasilały mi się na kacu. Nowy rok się zaczął i nowy lęk chyba najgorszy. Zawsze miałem lęk wysokości i przestrzeni ale dawałem zawsze radę (wchodziłem na latarnię, latałem samolotem, byłem na 45 piętrze w drapaczu w Wawie), obecnie mam problem, żeby wejść do wieżowca na 6 piętro. Już na schodach oblewa mnie pot, zatyka w klatce i zaczynam się trząść. Na balkonie u siebie na 2 piętrze nie wypije kawy, bo mnie zatyka i paraliżuje. Zauważyłem, że miasto mnie przytłacza, wysokie budynki, nawet bloki 4 piętrowe. Ostatnio miałem problem w domku u znajomego, żeby zejść na dół z 1 piętra, bo schody mi nie odpowiadały, przyszła blokada i strach. Jakoś zszedłem. Do pracy idąc przez osiedle (pracuje 5 minut od domu) też mnie zatyka, blokuje, jakoś tam ide ale w głowie takie blokady, że zaraz upadne. Mam tak jak idę sam. Wole czasem przebiec ten odcinek, żeby lęk nie przyszedł. W międzyczasie zginął mój dobry znajomy w strasznym wypadku, no i moja żona zaszła w ciąże. Dopadł mnie kolejny kryzys. Tak się stresowałem jej pierwszym badaniem masakra gorzej jak ona.
Ostatnio również muszę usiąść w kościele, bo przy dłuższym staniu mój kręgosłup robi się napięty, a moje nogi zaczynają sie trząść, musze usiąść i wstać i jest ok.
Doszło do tego, że czasami boję się, że upadne itp., a jeżdze na rowerze 20-30 km regularnie i biegam 5-10 km. Na rowerze czasami ryzykuje i nic, a tu takie pierdoły i lęk.
Obecnie chodzę na psychoterapię i biorę Sedatif PC i Tonisol.
Nie chcę wchodzić w psychotropy, bo może tak dam radę, ale czasami już mi brak sił.
Może to być wszystko nieskładne, ale chciałem podzielić się z kimś kto ma podobne problemy.
co robić?
Pozdrawiam