Witam serdecznie:)
: 10 listopada 2013, o 23:11
Witam ciepło wszystkich. Już kiedyś posiadałam konto na podobnym portalu, ale parę lat temu, po wyleczeniu się z nerwicy ( ja mi się wydawało na dobre) zrezygnowałam z jego posiadania. Oczywiste wydawało się, że skoro nie choruję to nie chcę już więcej o tym myśleć, czytać, rozmawiać, ani mieć żadnej styczności z tym tematem.
Myślę, że to dobre miejsce' na wygadanie się'. Ludzie bagatelizują tę chorobę, więc ciężko jest z nimi rozmawiać...Tak naprawdę nikt kto nie doświadczył tego lęku, nie zdaje sobie sprawy jakie to piekło. Dlatego ja nie czuję się komfortowo rozmawiając o tym z ludźmi zdrowymi- słyszę wtedy z ich głosie niedowierzanie, czasem kpinę. Nawet ta jedna jedyna osoba- bliska memu sercu, która z całych sił stara się mi pomóc jest w obliczu takiej sytuacji bezsilna. Widzę jak mój partner stara się z całych sił poprawiać mi humor, rozweselać, rozpieszczać, ale kiedy z nim rozmawiam wyczuwam u niego pewną nieśmiałość? bezradność? lekkie zażenowanie? niezrozumienie?- naprawdę ciężko jest określić co. Tak więc pomimo najlepszych intencji, w moim przeświadczeniu tylko ja sama z pomocą lekarzy i ludzi, którzy przez to przeszli, jestem w stanie sobie pomóc.
I po tak długim wstępie opowiem swoją historię:
Na nerwicę zachorowałam w wieku lat 19, zaraz po maturze, po zapaleniu dopalacza. Wpadłam wtedy w histerię i straciłam przytomność. Po lekkim szoku zbagatelizowałam to. Po krótkim czasie zaczęły pojawiać się ataki paniki- na początku rzadkie, później przy nasileniu zaczęłam migrować po lekarzach .Dodam, że zaczynałam wtedy studia i codziennie musiałam jeździć pociągiem godzinę na uczelnię, więc był to koszmar. Ale w skrócie- dostałam Pramolan i było coraz lepiej. Zaczęłam brać go w listopadzie ( cały miesiąc chodziłam na zajęcia bez lekarstw! czyli jednak się da..). Już w marcu czułam się totalnie zdrowa, ale leki odstawiłam dopiero w..grudniu. Dodam że nie chodziłam na żadną terapię, po paru sesjach stwierdziłam, że to bzdura, a skoro leki działają, to po co? Z perspektywy czasu widzę jednak, że był to duży błąd.
Tak więc w grudniu 2011 roku odstawiłam leki. I byłam zdrowa.
W lipcu tego roku objawy zaczęły powracać. Zaczęło się od tego, że zemdlałam na upale, będąc pod wpływem marihuany na pusty zupełnie żołądek. Dodam, że od czasów liceum i feralnego dopalacza nie paliłam, zaczęłam dopiero w czerwcu tego roku. Tak więc zemdlałam...i za każdym kolejnym razem kiedy wychodziłam z domu czułam lekki niepokój. Był tak lekki, że nie zwracałam na niego uwagi. Przestałam palić, stwierdziłam, że miesiąc to trochę za długo.Na początku sierpnia pojechałam ze znajomymi nad jezioro. Stałam przy samochodzie, rozmawiałam z chłopakiem i nagle BUM! Dopadło mnie, spadło po prostu jak grom z jasnego nieba, znikąd...Zupełnie tego nie rozumiem! Po prawie dwóch latach spokojnego, szczęśliwego życia tak po prostu wróciło. I zaczęło nakręcanie się. Jeszcze przez parę tygodni korzystałam z wakacji, tłumiłam to w sobie i nikomu nie mówiłam, ale dzień przed wyjazdem na Chorwację, powiedziałam chłopakowi, że nie dam rady, że się boję, co się stanie jeśli nagle źle poczuję się w drodze itp. Od tamtego czasu przeprowadziłam się do rodziców, chłopaka wygnałam do pracy za granicę ( po miesiącu doszłam do wniosku, że nie chcę, żeby oglądał mnie w takim stanie). Pod koniec września trafiłam do lekarza. Ogromnym wyzwaniem było powiedzenie moim rodzicom o mojej chorobie. Łagodnie rzecz ujmując zostałam wyśmiana. Od tamtego czasu biorę Cital - teraz już w dawce 40 mg. Mogę powiedzieć, że jest poprawa- nie odczuwam ciągłego, duszącego lęku. Na pewno znacie to uczucie, które towarzyszy 24 godziny na dobę, kiedy nie możecie usiedzieć w miejscu, ściska was w środku i czujecie po prostu przerażenie w każdej sekundzie. Owszem to ustąpiło, ale odczuwam bardzo silne napady lęku kiedy muszę wyjść z domu. A zaznaczę, że wychodzę tylko do sklepu i do apteki, nie dalej niż 300 metrów od domu. Popełniłam tu ogromny błąd, zamiast tak jak poprzednio żyć dalej i jakoś sobie radzić, po prostu zaszyłam się w domu i siedzę tak już czwarty miesiąc. I właśnie dziś- po przeczytaniu historii Victora, postanowiłam, że dość tego. Nie chcę w irracjonalnym strachu siedzieć przez lata w zamknięciu.
Dodam, że wychodzę z domu i jeżdżę do lekarza autobusem- ale tylko po dawce xanaxu- 0,75 mg. Dla mnie to końska dawka, jako że ważę niespełna 50 kg. Po xanaxie czuję się cudownie- uśmiecham się jak wariat i czuję się naćpana. Ostatnio po powrocie od lekarza zdarzyło mi się nie trafić w drzwi i wpaść na ścianę, co po "wytrzeźwieniu" skłoniło mnie do refleksji, czy warto? Ale na szczęście biorę go tylko raz na 3, 4 tygodnie, co nie zmienia faktu, że trochę przeraża mnie jego działanie. Czasem w gorszych momentach myślę, że wolę być naćpana i uzależniona niż czuć lęk. Ale dziś powiedziałam sobie wystarczy, koniec tego kwilenia i użalania się nad sobą! Raz dałam radę, czyli da się:)
Moim pierwszym krokiem będzie wychodzenie na targ, do biblioteki, do sklepu, w obrębie mojej dzielnicy. Następny jaki planuję to jazda do lekarza bez "otumaniacza" w postaci xanaxu.
Dużo szczegółów mojej historii ominęłam, głownie ze względu na to, że wątpię, czy ktoś przeczyta nawet połowę z tego co już wypociłam. No i wątpię, żeby kogoś zainteresowały szczegóły moich napadów lęku- wielu z Was zapewne samemu tego doświadczyło, więc nie widzę sensu w opisywaniu każdego epizodu i objawów somatycznych.
Tym którzy dotrwali do końca bardzo dziękuję i trzymam kciuki za wszystkich walczących! Jak napisał Victor, nerwica nic nie jest w stanie nam zrobić, trzeba tylko pokonać granicę, a ja głęboko wierzę, że warto jest trochę pocierpieć, żeby doznać ulgi.
Myślę, że to dobre miejsce' na wygadanie się'. Ludzie bagatelizują tę chorobę, więc ciężko jest z nimi rozmawiać...Tak naprawdę nikt kto nie doświadczył tego lęku, nie zdaje sobie sprawy jakie to piekło. Dlatego ja nie czuję się komfortowo rozmawiając o tym z ludźmi zdrowymi- słyszę wtedy z ich głosie niedowierzanie, czasem kpinę. Nawet ta jedna jedyna osoba- bliska memu sercu, która z całych sił stara się mi pomóc jest w obliczu takiej sytuacji bezsilna. Widzę jak mój partner stara się z całych sił poprawiać mi humor, rozweselać, rozpieszczać, ale kiedy z nim rozmawiam wyczuwam u niego pewną nieśmiałość? bezradność? lekkie zażenowanie? niezrozumienie?- naprawdę ciężko jest określić co. Tak więc pomimo najlepszych intencji, w moim przeświadczeniu tylko ja sama z pomocą lekarzy i ludzi, którzy przez to przeszli, jestem w stanie sobie pomóc.
I po tak długim wstępie opowiem swoją historię:
Na nerwicę zachorowałam w wieku lat 19, zaraz po maturze, po zapaleniu dopalacza. Wpadłam wtedy w histerię i straciłam przytomność. Po lekkim szoku zbagatelizowałam to. Po krótkim czasie zaczęły pojawiać się ataki paniki- na początku rzadkie, później przy nasileniu zaczęłam migrować po lekarzach .Dodam, że zaczynałam wtedy studia i codziennie musiałam jeździć pociągiem godzinę na uczelnię, więc był to koszmar. Ale w skrócie- dostałam Pramolan i było coraz lepiej. Zaczęłam brać go w listopadzie ( cały miesiąc chodziłam na zajęcia bez lekarstw! czyli jednak się da..). Już w marcu czułam się totalnie zdrowa, ale leki odstawiłam dopiero w..grudniu. Dodam że nie chodziłam na żadną terapię, po paru sesjach stwierdziłam, że to bzdura, a skoro leki działają, to po co? Z perspektywy czasu widzę jednak, że był to duży błąd.
Tak więc w grudniu 2011 roku odstawiłam leki. I byłam zdrowa.
W lipcu tego roku objawy zaczęły powracać. Zaczęło się od tego, że zemdlałam na upale, będąc pod wpływem marihuany na pusty zupełnie żołądek. Dodam, że od czasów liceum i feralnego dopalacza nie paliłam, zaczęłam dopiero w czerwcu tego roku. Tak więc zemdlałam...i za każdym kolejnym razem kiedy wychodziłam z domu czułam lekki niepokój. Był tak lekki, że nie zwracałam na niego uwagi. Przestałam palić, stwierdziłam, że miesiąc to trochę za długo.Na początku sierpnia pojechałam ze znajomymi nad jezioro. Stałam przy samochodzie, rozmawiałam z chłopakiem i nagle BUM! Dopadło mnie, spadło po prostu jak grom z jasnego nieba, znikąd...Zupełnie tego nie rozumiem! Po prawie dwóch latach spokojnego, szczęśliwego życia tak po prostu wróciło. I zaczęło nakręcanie się. Jeszcze przez parę tygodni korzystałam z wakacji, tłumiłam to w sobie i nikomu nie mówiłam, ale dzień przed wyjazdem na Chorwację, powiedziałam chłopakowi, że nie dam rady, że się boję, co się stanie jeśli nagle źle poczuję się w drodze itp. Od tamtego czasu przeprowadziłam się do rodziców, chłopaka wygnałam do pracy za granicę ( po miesiącu doszłam do wniosku, że nie chcę, żeby oglądał mnie w takim stanie). Pod koniec września trafiłam do lekarza. Ogromnym wyzwaniem było powiedzenie moim rodzicom o mojej chorobie. Łagodnie rzecz ujmując zostałam wyśmiana. Od tamtego czasu biorę Cital - teraz już w dawce 40 mg. Mogę powiedzieć, że jest poprawa- nie odczuwam ciągłego, duszącego lęku. Na pewno znacie to uczucie, które towarzyszy 24 godziny na dobę, kiedy nie możecie usiedzieć w miejscu, ściska was w środku i czujecie po prostu przerażenie w każdej sekundzie. Owszem to ustąpiło, ale odczuwam bardzo silne napady lęku kiedy muszę wyjść z domu. A zaznaczę, że wychodzę tylko do sklepu i do apteki, nie dalej niż 300 metrów od domu. Popełniłam tu ogromny błąd, zamiast tak jak poprzednio żyć dalej i jakoś sobie radzić, po prostu zaszyłam się w domu i siedzę tak już czwarty miesiąc. I właśnie dziś- po przeczytaniu historii Victora, postanowiłam, że dość tego. Nie chcę w irracjonalnym strachu siedzieć przez lata w zamknięciu.
Dodam, że wychodzę z domu i jeżdżę do lekarza autobusem- ale tylko po dawce xanaxu- 0,75 mg. Dla mnie to końska dawka, jako że ważę niespełna 50 kg. Po xanaxie czuję się cudownie- uśmiecham się jak wariat i czuję się naćpana. Ostatnio po powrocie od lekarza zdarzyło mi się nie trafić w drzwi i wpaść na ścianę, co po "wytrzeźwieniu" skłoniło mnie do refleksji, czy warto? Ale na szczęście biorę go tylko raz na 3, 4 tygodnie, co nie zmienia faktu, że trochę przeraża mnie jego działanie. Czasem w gorszych momentach myślę, że wolę być naćpana i uzależniona niż czuć lęk. Ale dziś powiedziałam sobie wystarczy, koniec tego kwilenia i użalania się nad sobą! Raz dałam radę, czyli da się:)
Moim pierwszym krokiem będzie wychodzenie na targ, do biblioteki, do sklepu, w obrębie mojej dzielnicy. Następny jaki planuję to jazda do lekarza bez "otumaniacza" w postaci xanaxu.
Dużo szczegółów mojej historii ominęłam, głownie ze względu na to, że wątpię, czy ktoś przeczyta nawet połowę z tego co już wypociłam. No i wątpię, żeby kogoś zainteresowały szczegóły moich napadów lęku- wielu z Was zapewne samemu tego doświadczyło, więc nie widzę sensu w opisywaniu każdego epizodu i objawów somatycznych.
Tym którzy dotrwali do końca bardzo dziękuję i trzymam kciuki za wszystkich walczących! Jak napisał Victor, nerwica nic nie jest w stanie nam zrobić, trzeba tylko pokonać granicę, a ja głęboko wierzę, że warto jest trochę pocierpieć, żeby doznać ulgi.