Strach przed przyszłością / szkołą + 'atak paniki'
: 26 września 2013, o 20:43
Witam wszystkich. Nie mam pojęcia czy umieściłam ten temat w odpowiednim dziale, więc z góry przepraszam.
Mam 17 lat, w tym roku będę zdawać maturę i do tej pory uczyłam się bardzo dobrze. Same 5 i 4, jeździłam na różne konkursy, czasami wychodziło gorzej, czasami lepiej. Główną motywacją dla mnie było to, że pochodzę z lekko patologicznej rodziny. Ojciec zostawił mnie i mamę gdy miałam chyba z 6 lat i od tamtego czasu widziałam go może 2, 3 razy. Nasza sytuacja finansowa moja i mamy aż taka zła nie było, ale nie przelewało się, nie mogliśmy także liczyć na żadną pomoc rodziny (cioć, wujków) gdyż mieszkali na drugim końcu Polski. Mama często pracowała całe dnie, a potem w weekendy odstresowywała się imprezując. Jakoś pod koniec podstawówki zaczęło się jej krzyczenie na mnie, że nic nie potrafię, że jestem beznadziejna, że mogę tylko marzyć o wyrwaniu się z tego małego miasteczka i studiach. Że jak głupia uczę się i nic z tego nie będę mieć. Na początku spływało to po mnie, czerpałam z tego motywację - że jeszcze kiedyś jej pokażę. Mimo tego przepłakałam wiele, wiele godzin. Zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało, gdyby ojciec nas nie zostawił. Lub gdybym urodziła się w innej rodzinie. Nienawidziłam matki i często miałam autentyczną ochotę ją zabić. By przestała na mnie krzyczeć, by przestała traktować mnie jak gówno które niczego nigdy nie osiągnie.
I tak czas płynął aż do liceum. Dostałam się do jednego z najlepszych, jeżeli nie do najlepszego, liceum w Poznaniu. Trochę czasu zajmuje mi dojeżdżanie ale strasznie czerpię radość z uczenia. A raczej czerpałam. Od dwóch miesięcy matka spotyka się z jakimś facetem - przesiaduje on cały czas u nas w domu i tak zaczęło się wspólne upokarzanie mnie. Śmianie się ze mnie, głupie uwagi typu 'lepiej zbieraj na operacje plastyczną, bo cię nawet żaden desperata nie weźmie' itp, itd.
Dwa tygodnie temu jednak złamałam się. Wróciłam po ciężkim dniu ze szkoły, naprawdę ciężkim, a w domu mama wita mnie z informacją, że jej chłopak się do nas wprowadza. Wkurzyłam się lekko, zapytałam ją jak mam się uczyć w takim razie skoro razem z mamą robią cały czas awantury i przeraźliwy hałas. Mama się tylko zaśmiała i powiedziała że powinnam skończyć z marzeniami o studiach bo nawet gdybym się dostała to nie miałabym za co płacić. A ten jej chłopak dodał tylko, że powinnam znaleźć jakąś pracę na kasie i pomagać im w opłatach, albo wylecę.
Wtedy, a przynajmniej tak mi się wydaje, dostałam ataku paniki. Czytałam dużo na ten temat w internecie i nie jestem pewna, bo żadnych objawów somatycznych nie miałam. Pobiegłam do pokoju i zaczęło się piekło. Rzuciłam się na łóżko i dostałam drgawek, a śmiechy z pokoju obok tylko potęgowały to uczucie, jakbym miała zaraz umrzeć. Czułam się naprawdę fatalnie, zgrzytały mi zęby, miałam takie uczucie jakbym zaraz miała zwymiotować wszystkie swoje wnętrzności (przepraszam za graficzny opis). Miałam ochotę wziąć nóż i pozabijać ich wszystkich, pozabijać aż przestaną się ze mnie śmiać. Jednak potem zaczęłam mieć myśli, których najbardziej się boję - zaczęłam myśleć, że może faktycznie moja mama ma racje. Może nic nigdy nie osiągnę, może tylko żyłam marzeniami. Miałam ochotę po prostu się zabić, bo w jednej chwili zawaliło się wszystko w co wierzyłam od podstawówki. Nawet myślałam kiedy i jak to zrobić.
Od tamtego dnia strasznie boję się chodzić do szkoły, boję się że dostanę kolejny 'atak paniki' w szkole, że tam też będą się ze mnie śmiać. Do tego to wszystko przełożyło się na moje oceny. Zamiast uczyć się to płaczę i powątpiewam w sens tego wszystkiego. Straciłam cały zapał do nauki, czuję, że to nie ma sensu. Nawet nauczyciele zdążyli już zauważyć, że moje oceny się pogorszyły. Boję się przyszłości, że nie zdam matury, że słowa mojej matki się ziszczą i nic nie osiągnę. A jednocześnie nie potrafię się już uczyć. Nie potrafię wyjaśnić czemu.
Najgorsze jest chyba to, że przedwczoraj gdy były czytane wyniki sprawdzianu przez nauczycielkę z którego dostałam jedynkę (moja pierwsza w liceum) czułam się tak jakbym znowu miała dostać atak. Zaczęło mnie mdlić, straciłam kontakt z rzeczywistością - niby słyszałam co inni tam mówią, ale mój mózg tego nie przetwarzał. Miałam straszną ochotę się rozpłakać, ale powstrzymałam się. Od wtorku nie chodzę do szkoły, przeraźliwie boję się że dostanę ataku, boję się chodzić do szkoły bo boję się że będzie kartkówka a ja nic nie będę wiedzieć, boję się że będzie sprawdzian, o którym zapomniałam.
Nie wiem już co robić. Czuję się jakby całe moje życie legło w gruzach. Ma ktoś podobne doświadczenia? Czy można wybrać się do psychologa samemu, bez wiedzy czy obecności rodziców?
Przepraszam za tak długi post... ale musiałam w końcu to gdzieś 'wyrzucić'.
Mam 17 lat, w tym roku będę zdawać maturę i do tej pory uczyłam się bardzo dobrze. Same 5 i 4, jeździłam na różne konkursy, czasami wychodziło gorzej, czasami lepiej. Główną motywacją dla mnie było to, że pochodzę z lekko patologicznej rodziny. Ojciec zostawił mnie i mamę gdy miałam chyba z 6 lat i od tamtego czasu widziałam go może 2, 3 razy. Nasza sytuacja finansowa moja i mamy aż taka zła nie było, ale nie przelewało się, nie mogliśmy także liczyć na żadną pomoc rodziny (cioć, wujków) gdyż mieszkali na drugim końcu Polski. Mama często pracowała całe dnie, a potem w weekendy odstresowywała się imprezując. Jakoś pod koniec podstawówki zaczęło się jej krzyczenie na mnie, że nic nie potrafię, że jestem beznadziejna, że mogę tylko marzyć o wyrwaniu się z tego małego miasteczka i studiach. Że jak głupia uczę się i nic z tego nie będę mieć. Na początku spływało to po mnie, czerpałam z tego motywację - że jeszcze kiedyś jej pokażę. Mimo tego przepłakałam wiele, wiele godzin. Zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało, gdyby ojciec nas nie zostawił. Lub gdybym urodziła się w innej rodzinie. Nienawidziłam matki i często miałam autentyczną ochotę ją zabić. By przestała na mnie krzyczeć, by przestała traktować mnie jak gówno które niczego nigdy nie osiągnie.
I tak czas płynął aż do liceum. Dostałam się do jednego z najlepszych, jeżeli nie do najlepszego, liceum w Poznaniu. Trochę czasu zajmuje mi dojeżdżanie ale strasznie czerpię radość z uczenia. A raczej czerpałam. Od dwóch miesięcy matka spotyka się z jakimś facetem - przesiaduje on cały czas u nas w domu i tak zaczęło się wspólne upokarzanie mnie. Śmianie się ze mnie, głupie uwagi typu 'lepiej zbieraj na operacje plastyczną, bo cię nawet żaden desperata nie weźmie' itp, itd.
Dwa tygodnie temu jednak złamałam się. Wróciłam po ciężkim dniu ze szkoły, naprawdę ciężkim, a w domu mama wita mnie z informacją, że jej chłopak się do nas wprowadza. Wkurzyłam się lekko, zapytałam ją jak mam się uczyć w takim razie skoro razem z mamą robią cały czas awantury i przeraźliwy hałas. Mama się tylko zaśmiała i powiedziała że powinnam skończyć z marzeniami o studiach bo nawet gdybym się dostała to nie miałabym za co płacić. A ten jej chłopak dodał tylko, że powinnam znaleźć jakąś pracę na kasie i pomagać im w opłatach, albo wylecę.
Wtedy, a przynajmniej tak mi się wydaje, dostałam ataku paniki. Czytałam dużo na ten temat w internecie i nie jestem pewna, bo żadnych objawów somatycznych nie miałam. Pobiegłam do pokoju i zaczęło się piekło. Rzuciłam się na łóżko i dostałam drgawek, a śmiechy z pokoju obok tylko potęgowały to uczucie, jakbym miała zaraz umrzeć. Czułam się naprawdę fatalnie, zgrzytały mi zęby, miałam takie uczucie jakbym zaraz miała zwymiotować wszystkie swoje wnętrzności (przepraszam za graficzny opis). Miałam ochotę wziąć nóż i pozabijać ich wszystkich, pozabijać aż przestaną się ze mnie śmiać. Jednak potem zaczęłam mieć myśli, których najbardziej się boję - zaczęłam myśleć, że może faktycznie moja mama ma racje. Może nic nigdy nie osiągnę, może tylko żyłam marzeniami. Miałam ochotę po prostu się zabić, bo w jednej chwili zawaliło się wszystko w co wierzyłam od podstawówki. Nawet myślałam kiedy i jak to zrobić.
Od tamtego dnia strasznie boję się chodzić do szkoły, boję się że dostanę kolejny 'atak paniki' w szkole, że tam też będą się ze mnie śmiać. Do tego to wszystko przełożyło się na moje oceny. Zamiast uczyć się to płaczę i powątpiewam w sens tego wszystkiego. Straciłam cały zapał do nauki, czuję, że to nie ma sensu. Nawet nauczyciele zdążyli już zauważyć, że moje oceny się pogorszyły. Boję się przyszłości, że nie zdam matury, że słowa mojej matki się ziszczą i nic nie osiągnę. A jednocześnie nie potrafię się już uczyć. Nie potrafię wyjaśnić czemu.
Najgorsze jest chyba to, że przedwczoraj gdy były czytane wyniki sprawdzianu przez nauczycielkę z którego dostałam jedynkę (moja pierwsza w liceum) czułam się tak jakbym znowu miała dostać atak. Zaczęło mnie mdlić, straciłam kontakt z rzeczywistością - niby słyszałam co inni tam mówią, ale mój mózg tego nie przetwarzał. Miałam straszną ochotę się rozpłakać, ale powstrzymałam się. Od wtorku nie chodzę do szkoły, przeraźliwie boję się że dostanę ataku, boję się chodzić do szkoły bo boję się że będzie kartkówka a ja nic nie będę wiedzieć, boję się że będzie sprawdzian, o którym zapomniałam.
Nie wiem już co robić. Czuję się jakby całe moje życie legło w gruzach. Ma ktoś podobne doświadczenia? Czy można wybrać się do psychologa samemu, bez wiedzy czy obecności rodziców?
Przepraszam za tak długi post... ale musiałam w końcu to gdzieś 'wyrzucić'.