Strona 1 z 1

Moja historia - o życiu z nerwicą, zostaniu matką, emigracji.

: 31 października 2024, o 12:33
autor: Koala
Hej wszystkim!
Fajnie w końcu zalogować się na forum po tylu latach czytania. Przyznam, że Zaburzeni, czytanie historii innych itd utrzymało mnie przy życiu w mojej przeprawie z nerwicą. Ale od początku.
Myślę że nerwice miałam całe życie. Początkowo szkolną, nie zdiagnozowaną, która objawiała się bólami brzucha i głowy przed każdym pójściem do szkoły. Moja mama wariowała i martwiła się że coś mi jest. Chodziłam do prywatnego neurologa, miałam tomografie i inne badania. Wszystko okej.
Później bo raz lepiej raz gorzej ale mam wrażenie że dla mnie stan chociaż lekkiego napięcia był normalnym stanem funkcjonowania od zawsze. Rzadko miałam "chill".
Nerwica uderzyła okropnie silnie na studiach. Wzięłam na siebie za dużo (nadambicja i perfekcjonizm): studiowałam (chciałam mieć stypendium naukowe bo z kasą było średnio, więc uczyłam się bardzo dużo), dorabiałam, robiłam praktyki. W końcu- pękłam. Poszłam do kina z chłopakiem i dostałam pierwszego full on ataku paniki. Wyszłam z sali kinowej będąc pewna że umieram. Nie mogłam oddychać, serce wyskakiwał z klatki, czułam jakby coś zimnego rozlewalo mi się pp głowie. Byłam pewna że mam wylew. Skończyłam w szpitalu na noc. Wypuścili mnie kolejnego dnia mówiąc, że wszystko jest ok (wciąż brak diagnozy). Od tego czasu była równia pochyla - ciągle ataki paniki, mnóstwo somatów, doszedł lęk przed wychodzeniem z domu, nie mogłam jeść bo ciągle wymiotowałam. To był koszmar. Wariowałam i szukałam w internecie powodów tych symptomów. W końcu zaczęłam czytać o nerwicy. Trafiłam do terapeuty. I dostałam diagnozę, i zaczęłam powolny proces wychodzenia z piekła. Trwało to bardzo długo. Nie będę wchodzić w szczegóły. Całe otoczenie , wszysyko mnie przytłaczało. Nie widziałam dla siebie przyszłości, nie czułam że bedę w stanie znaleźć pracę. Po studiach stwierdziłam że chce wyjechać z kraju (nawet nie wiem czy musiałam, wydawało mi się chyba że gdzie indziej będzie łatwiej, może lżej). Wybraliśmy UK. Wcale nie było łatwo ale jakoś skupiałam się na zadaniowości , stworzenia życia od nowa, znalezieniu pracy. Miałam lepsze i gorsze momenty ale jakoś ciągnęłam do przodu. Zaczęła spełniać marzenia, dużo podróżować (wcześniej nigdy nie było na to poniedzy) .
W pewnym momencie pojawiły się dyskusje o dziecku. Ja byłam bardzo podzielona w środku czy chce czy nie chce. Chyba czułam, że mogę tego nie udźwignąć.
W końcu się zdecydowaliśmy. I to spodowdalo totalny Nawrot- w UK wizyty u położnej są na minimalnym poziomie, nikt nie robi regularnych usg itd. Z Polski dochodziły mnie bombardowania - "jak to nie masz tego ?" "A co jeśli? Jak mogą tak olewać?" . Wpadłam w ciągła panikę że coś jest z dzieckiem nie tak. Zrobiłam dwa osobne prywatne prześwietlenia - nie uspokoiło mnie. Panika. I tak męczyłam się całą ciążę. A później zafiksowałam się na tym, że pewnie moje nerwy nieodwrotnie zaszkodzą dziecku. Zaczęłam kolejna terapię która może trochę pomagała, ale niewiele. Przyszedł poród- okazał się długi, traumatyczny, skończyłam mając dwóch lekarz i 3 położne na sali próbujące pomóc. COVID szalał więc zostałam sama w szpitalu - mąż musiał wrócić. Byłam wykończona, nie miałam pomocy. I miałam bardzo płaczące niemowlę u boku. Później nie było łatwiej. Młoda płakała cały czas, miała refluks, byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Dodatkowo nie mieliśmy nikogo na miejscu kto mógłby pomóc. Z Polski kolejne rady "jak to pediatra jej nie widział" , "ja bym to sprawdziła" "ona wydaje się patrzeć częściej w lewo... może jakiś skrzywienie? Powinnaś zobaczyć fizjoterapeutę.". A ja wariowalam, płakałam. Czułam się bezradna, zagubiona i samotna w tym jak się czuje.
Po 9 miesiącach wracałam do pracy. Kolejny koszmar - porównania z Polską. Poczucie winy bo wszyscy nie mogli uwierzyć, że miałam tak mało macierzyńskiego, I takie biedne małe dziecko idzie do żłobka. A ja miałam wyrzuty sumienia, że młoda idzie, ale yez... wyrzuty sumienia, że wcale sama nie płacze z tego powodu. Przeciwnie. Poczułam ulgę że będę mogła złapać oddech. I to mnie też zabijało. "Jestem złą matką, powinnam płakać i rozpaczać".
Praca pomogła trochę złapać oddech (bardzo trochę, bo wciąż byłam na granicy). I wtedy uderzyła hipochondria. Przez całą ciążę martwiłam się o zdrowie dziecka, później straszono mnie chorobami i tym że w Anglii niczego nie zdiagnozują, a w PL dziecko miałoby już tyle wizyt i kontroli. Mój focus był na dziecku i żałobie po okropnym czasie ciąży i porodu. Że miałam się cieszyć, a nie cieszyłam, że miał być najpieknieszy czas a ja to zawaliłam. Po powrocie do pracy nerwy przeszły na obawy o moje zdrowie. Miałam dużo dolegliwości fizycznych: krwawiące dziąsła, bóle zębów - 4 dentystów, nikt nie widział nic złego na prześwietleniach. W końcu okazało się że bruksizm), palpitacje serca do takiego poziomu że nawet nie wiedziałam że taki jest możliwy. Znowu lekarz, zlecenie EKG (6 miesięcy czekania więc poszłam prywatnie - wyniki dobre). Ale byłam pewna że mam ciężko chorobę serca. Cierpnięcia nóg i rąk - badania krwi: cukru, tarczycy, elektrolitów, anemii. Wszystko w normie. Silne ataki bólów brzucha (miałam je już wcześniej, ale tym razem wkręciłam sie w raka). Znowu przychodnia - przetestowali na wrzody - czysto. Nie ma wskazań do gastroskopii. Zrobiłam prywatnie - nic nie wyszło. Później miałam sine stopy cały czas. Zgłosiłam się do lekarza z tym, że krążenie słabe (olali mnie 😊).
Miałam dość dwa razy i próbowałam leków. I to był koszmar. Na początku wjechał Sertalin. Wymiotowałam jak kot. Zaburzenia równowagi. Totalne zamuła, lęki jeszcze większe. Nie czułam że mogę się zająć małym dzieckiem w takim stanie. Winiłam siebie - "nikt nie ma takich efektów ubocznych tylko ty, pewnie sobie wkręcasz". Spróbowałam jeszcze raz po miesiącu i znowu nie dałam rady. Jakoś pół roku temu jak miałam dość umierania na nowego raka co miesiąc, poprosiłam o inne leki - dali mi Prozac. Wytrwałam 7 tygodni i to było jedne z najgorszych 7 tygodni w moim życiu. Rodzice musieli przyjechać żeby nam pomóc. Najpierw żołądek - przetrwałam. Później zawroty i bóle głowy plus odrealnienie. Brałam dalej. Następnie miałam taki wzrost nerwów że byłam na ciągłym poziomie ataku paniki (a tych nie miałam od ponad10 lat!) Aż weszło totalne zobojętnienie i bezsenosc. I to ostatnie to był koszmar bo w pewnym momencie nie spałam ... ponad 4 doby !! Wróciłam do lekarza, chcieli mi przypisać tabletki na sen, żeby zwalczyć ten efekt uboczny. Ale ja pomyślałam- hola hola - nie czuje się dobrze, nie śpię , to chyba nie najlepszy pomysł leczyć leki innymi lekami? Odstawiłam.
Teraz zaczynam powoli łapać oddech ale mam nowe wkręty- rak mózgu albo stwardnienie rozsiane. Od 2 miesiecy mam cierpnięcie i drętwieje mi lewą stopa. Dodatkowo miałam epizody bólow głowy- jeden taki jak migrena że rano zwymiotowałam. , miałam też cały jeden tydzień bólu głowy. Teraz one przeszły ale mam codziennie uczucie pulsowania w lewej skroni. Jakby ktoś naciskał mi na lewą skroń palcem. To trochę bol , trochę uciskanie. To, plus dretwienie lewej nogi znowu mnie dołuje. Myślę o tomografii. Oczywiście kontaktowałam się z rodzinnym , I stwierdzili ze na chwilę obecną nie ma podstaw to dalszych badań.
Dodatkową moją wkrętą jest ostatnio okropny żal z powodu decyzji że wyjechałam z kraju. Słucham ciągle o tym jak super jest w Polsce pod względem finansowym, zarobki równają się już z UK. Dostęp do wszystkich badań (to jest chore ale tak - zazdroszczę , że w Polsce z każdą przypadłością kierują od razu na badanie! Wszyscy się na wszystko badają, leczą). Więc teraz znowu pojawiły się lęki nad złymi decyzjami życiowymi, ale też czuje ze nie mam wewnętrznej siły na budowanie wszystkiego od nowa (w UK mamy dom, kredyt, prace - ja robiłam dodatkowe studia i pracuje w zawodzie). W Polsce musielibyśmy budować wszystko od nowa. Czuje dosłownie że wszystko co robię jest złe i dodatkowo cały czas żałuję czasu który tracę na nerwice. Muszę przyznać że zaczęłam brać ashwagande (wczesniej próbowałam inne ziołowe - np CBD przez ponad roku, ale nic tak nie dzialalo!). Mam wrażenie że ona pomaga mi ! Czuje się dużo bardziej spokojna, jakby kortyzol trochę się wyłączył. Myśli przychodzą dalej ale nie wywołują ściskania wszystkich mięśni w momencie.

Nie wiem czy komukolwiek będzie się chciało przeczytać te wypociny. I właściwie nie wiem czego oczekuje, ale fajnie było się wygadać, może spytać- też ktoś tak ma? Może sprawdzić moje obecne somaty? A może jest ktoś kto nawiguje życie z nerwicą za granicą i chciałbym pogadać osobno?

Pozdrawiam o życzę spokoju wszystkim 😁