Wścieklizna(?), tajemnicze rany po obudzeniu i sprzeczni ze sobą lekarze
: 29 sierpnia 2024, o 16:53
Hej wszystkim. Pisałam już wcześniej o mojej historii ze wścieklizną pod innymi postami ale ostatnio sprawy przybrały jeszcze gorszy bieg. Od początku, mam problem z zaburzeniami lękowymi, jednak przedewszystkim były to zawsze lęki społeczne i egzystencjalne. Miałam krotkie epizody derealizacji, zawsze byłam lękliwa w sytuacjach społecznych. Nawet jako dziecko odczuwałam ogromny strach - przed przedszkolem, potem szkołą. Później trochę to sie uspokoiło, ok 10 roku życia, lecz górę wzięły lęki egzystencjalne. Dużo myślałam o istnieniu boga, życiu po śmierci, nicości itd i zawsze wywolywało to u mnie ogromny lęk lecz nie byłam w stanie przestać. Po pewnym epizodzie derealizacji i natrętnych myśli solipsystycznych w wieku 14 latzaczęłam leczyć się psychiatrycznie - 2 lata brałam escitalopram. Miałam też jeden epizod na tle nerwowym w liceum kiedy nie mogłam jeść, bo się krztusiłam, ale po usunięciu czynnika stresowego (mama poszła na odwyk od alkoholu) to ustało. Jednak nigdy nie miałam obsesji na punkcie wścieklizny, zdawałam sobie z niej sprawę i odczuwałam racjonalny strach - w końcu w 100% śmiertelna choroba, więc nie robiłam głupot typu dotykanie dzikich zwierząt itd. Jednak jako dziecko, gdy jeszcze po jutubie latały częściej różne drastyczne filmy i nie miały żadnych blokad wiekowych widziałam przypadkiem (tzn kilknęłam z ciekawości) kilka filmików z nieszczęśnikami z Indii czy Afryki, zarażonych tym wirusem. Zapadło mi to poniekąd w pamięci, przez to że nie było dla nich już lekarstwa po wystąpieniu objawów i strasznie cierpieli. Po ekspozycji (ugryzieniu zadrapaniu) należy przyjąć szczepienie 4 dawkowe, jest to jedyny ratunek lecz musi stać się to przed objawami.
Ostatnio moje lęki uczepiły się chorób. Wszelkie groźne śmiertelne choroby wywołują u mnie lęk - tężec, zatrucie jadem kiełbasianym. Mój największy problem zaczął się niedawno - 9 sierpnia gdy zasnęłam z otwartymi na oścież oknami. Nie mam firanek, moskitier ani zasłon tylko żaluzje niestanowiące żadnej bariery. Obudziłam się ze świeża raną na łokciu, która nie wiem jak powstała. Śpię sama, bez zwierząt i bez dupereli w łóżku o które mogłabym się skaleczyć. Po kilku dniach zaczęłam odczuwać mrowienie i drętwienie w miejscu rany - jedyny objaw wścieklizny który pojawia się przed objawami klinicznymi (tymi co oznaczają że człowiek jest kaput). Żyję w miejscu gdzie jest bardzo dużo nietoperzy, wieczorem z własnego okna potrafię naliczyć 3 fruwające pod lampami na jednej małej uliczce.
Obawiam się że mógł wlecieć mi do pokoju, gdy spałam nietoperz, przez któreś z otwartych okien, po czym wylecieć. A ja mogłam mieć z nim kontakt np. przygniatając go przez sen ręką, zwłaszcza że przez ich małe rozmiary ugryzienie często nie wybudza ludzi ze snu.
O ile nietoperze maja problem wylecieć przez uchylone okna, to takie otwarte na oścież w ciemnym pokoju nie powinny sprawiać im problemu. Jednak nie będąc pewna czy to nie nerwica podsuwa mi te pomysły nie pojechałam na sor. Jednak uczucie drętwienia w miejscu rany nie ustało (nadal je cały czas odczuwam), więc zadzwoniłam do sanepidu. Pani w infolinii byla sceptyczna lecz poinformowała, żeby zaczerpnąć opinii w miejscowym oddziale zakaźnym. Jednak moja nerwica + sceptyczność pani z sanepidu plus to, że miałam jednak umówioną wizytę prywatnie u lekarza chorób zakaźnych przekonały mnie, że lepiej będzie pójść po pierwszą opinię nie na Izbę Przyjęć lecz do gabinetu w którym byłam umówiona. Tam lekarka dokładnie mnie o wszystko wypytała i powiedziała że 1) inkubacja wścieklizny to kwestia miesięcy 2)ona by mi dała szczepionkę, pomimo małego ryzyka, dla spokoju głowy, ale tylko szpitale zakaźne nimi dysponują - I mnie tam wysłała 3) mam się nie martwić mrownieniem na łokciu.
W szpitalu najpierw zostałam okrzyczana i wyśmiana przez pielęgniarkę, że czemu tak późno (14 dni po) się zgłaszam. Po czym zostałam przyjęta przez młodą, strasznie flegmatyczną lekarkę, która nawet nie chciała mnie wysłuchać, tylko sarkastycznie powiedziała, że po 2 tygodniach bym umierała (co jest sprzeczne z opinią poprzedniej doktor i wszystkim co czytałam sama o wściekliźnie - nawet zwierzęta domowe są pod obserwacją 14 dni by stwierdzić czy pogryziony człowiek ma być szczepiony!). I komu ja mam teraz wierzyć? Żałuję, że w ogóle poszłam na tą Izbę Przyjęć, bo poza paranoją ze wścieklizną mam też lęki społeczne i prawie dostałam ataku paniki, kiedy jedna po drugiej ze mnie drwiły i traktowaly jak intruza, pomimo że zostałam tam pokierowana przez sanepid i innego lekarza. Po wyjściu siedziałam w aucie pól godziny żeby się ogarnąć. Mam teraz mętlik w głowie, cały czas mi drętwieje skóra na łokciu, a jutro będzie 3 tygodnie od znalezienia tej rany i strasznie się boję że zachoruję, a do tego mam jechać za 2 tyg za granicę - do Egiptu. Czy to wgl możliwe, by nietoperz wleciał i wyleciał z pokoju sam? Zastanawiam się gdzie mogłabym jeszcze zadzwonić, żeby to wszystko stało bardziej przejrzyste- bo na razie tylko jestem bardziej zdezorientowana. Całymi dniami myślę o tym, nie jestem w stanie skupić się na rzeczach które normalnie mnie odprężały-muzyka, puzzle, szydełkowanie spacery. Nawet nie mam przyjemności z jedzenia bo jestem ciągle zestresowana i ciągle czuję to mrowienie w łokciu.
Ostatnio moje lęki uczepiły się chorób. Wszelkie groźne śmiertelne choroby wywołują u mnie lęk - tężec, zatrucie jadem kiełbasianym. Mój największy problem zaczął się niedawno - 9 sierpnia gdy zasnęłam z otwartymi na oścież oknami. Nie mam firanek, moskitier ani zasłon tylko żaluzje niestanowiące żadnej bariery. Obudziłam się ze świeża raną na łokciu, która nie wiem jak powstała. Śpię sama, bez zwierząt i bez dupereli w łóżku o które mogłabym się skaleczyć. Po kilku dniach zaczęłam odczuwać mrowienie i drętwienie w miejscu rany - jedyny objaw wścieklizny który pojawia się przed objawami klinicznymi (tymi co oznaczają że człowiek jest kaput). Żyję w miejscu gdzie jest bardzo dużo nietoperzy, wieczorem z własnego okna potrafię naliczyć 3 fruwające pod lampami na jednej małej uliczce.
Obawiam się że mógł wlecieć mi do pokoju, gdy spałam nietoperz, przez któreś z otwartych okien, po czym wylecieć. A ja mogłam mieć z nim kontakt np. przygniatając go przez sen ręką, zwłaszcza że przez ich małe rozmiary ugryzienie często nie wybudza ludzi ze snu.
O ile nietoperze maja problem wylecieć przez uchylone okna, to takie otwarte na oścież w ciemnym pokoju nie powinny sprawiać im problemu. Jednak nie będąc pewna czy to nie nerwica podsuwa mi te pomysły nie pojechałam na sor. Jednak uczucie drętwienia w miejscu rany nie ustało (nadal je cały czas odczuwam), więc zadzwoniłam do sanepidu. Pani w infolinii byla sceptyczna lecz poinformowała, żeby zaczerpnąć opinii w miejscowym oddziale zakaźnym. Jednak moja nerwica + sceptyczność pani z sanepidu plus to, że miałam jednak umówioną wizytę prywatnie u lekarza chorób zakaźnych przekonały mnie, że lepiej będzie pójść po pierwszą opinię nie na Izbę Przyjęć lecz do gabinetu w którym byłam umówiona. Tam lekarka dokładnie mnie o wszystko wypytała i powiedziała że 1) inkubacja wścieklizny to kwestia miesięcy 2)ona by mi dała szczepionkę, pomimo małego ryzyka, dla spokoju głowy, ale tylko szpitale zakaźne nimi dysponują - I mnie tam wysłała 3) mam się nie martwić mrownieniem na łokciu.
W szpitalu najpierw zostałam okrzyczana i wyśmiana przez pielęgniarkę, że czemu tak późno (14 dni po) się zgłaszam. Po czym zostałam przyjęta przez młodą, strasznie flegmatyczną lekarkę, która nawet nie chciała mnie wysłuchać, tylko sarkastycznie powiedziała, że po 2 tygodniach bym umierała (co jest sprzeczne z opinią poprzedniej doktor i wszystkim co czytałam sama o wściekliźnie - nawet zwierzęta domowe są pod obserwacją 14 dni by stwierdzić czy pogryziony człowiek ma być szczepiony!). I komu ja mam teraz wierzyć? Żałuję, że w ogóle poszłam na tą Izbę Przyjęć, bo poza paranoją ze wścieklizną mam też lęki społeczne i prawie dostałam ataku paniki, kiedy jedna po drugiej ze mnie drwiły i traktowaly jak intruza, pomimo że zostałam tam pokierowana przez sanepid i innego lekarza. Po wyjściu siedziałam w aucie pól godziny żeby się ogarnąć. Mam teraz mętlik w głowie, cały czas mi drętwieje skóra na łokciu, a jutro będzie 3 tygodnie od znalezienia tej rany i strasznie się boję że zachoruję, a do tego mam jechać za 2 tyg za granicę - do Egiptu. Czy to wgl możliwe, by nietoperz wleciał i wyleciał z pokoju sam? Zastanawiam się gdzie mogłabym jeszcze zadzwonić, żeby to wszystko stało bardziej przejrzyste- bo na razie tylko jestem bardziej zdezorientowana. Całymi dniami myślę o tym, nie jestem w stanie skupić się na rzeczach które normalnie mnie odprężały-muzyka, puzzle, szydełkowanie spacery. Nawet nie mam przyjemności z jedzenia bo jestem ciągle zestresowana i ciągle czuję to mrowienie w łokciu.