Dać się poznać...
: 25 kwietnia 2023, o 23:31
Teraźniejszość.
Kolejny etap walki z samym sobą i z własnymi słabościami. Nie wiem, który to już raz powracam do świata ciemności, gdzie roztacza się większość mojego życia (życia?).
Fatalny start, fatalny bieg i choć mam już większość narzędzi, by uszczęśliwić siebie i innych, one nie działają. Powinienem być szczęśliwy, powinienem żyć... a dalej zmagam się z demonami, które dopadły mnie od roku ok. 1998, czyli pierwszego razu, gdy umarłem.
To już ponad 20 lat temu, a z perspektywy czasu, byłem szczęśliwszy niż teraz. Mój lęk ewoluował i prócz niego trawią mnie kolejne chimery, w postaci depresji (chyba średniej), lekkiej biegunowości nastroju i braku motywacji do życia, wysiłku i działania. Kolejne leki, nowe nadzieje i stare rozczarowania...
Mam żonę, trochę dzieci, a w tym syna i nie mam ochoty zasadzić drzewa, które miałoby mi sfinalizować istnienie, po wybudowaniu domu. Powinienem być szczęśliwy, czuję to, że powinienem, ale moja wina nie pozwala mi na ten luksus.
Co mnie trapi?
1. Stany lękowe, nerwica.
2. Depresja.
3. Wahania nastroju, taka mini choroba biegunowa, raz nie potrafię wstać z łóżka, a raz nie potrafię się w nim położyć.
4. Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne (natręctwo myśli)
Kłamstwo, w którym żyję, zaczyna mnie przerażać, gdzie na potrzeby potrzeb funkcjonowania, oszukuję całe swoje otoczenia, które odbiera mnie za pogodnego, dowcipnego człowieka z rozległą wiedzą psychologiczną, informatyczną i manualną (taka złota rączka). Jednak to wszystko mit, kreacja na potrzeby otoczenia i wstyd.... wstyd przyznania się do bycia słabym, chorym i niezdolnym do działania. Ten wstyd przed słabością, pozwala mnie odbierać jako silnego, którym się nie czuję.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem i Wy także się zmagacie z tymi podobnymi problemami, ale po 25 latach, mam pierwszy raz ochotę, by o tym napisać i nie mam pojęcia, jak zacząć. Gdzie był początek? Czy uwierzycie, że od samych narodzin? Czy uwierzycie, że od najmłodszych lat, spotkało mnie WSZYSTKO co najstraszniejsze? Wszystko, co może strasznego przeżyć dziecko, prócz gwałtu i zabójstwa? Gdzie przeszłość, która była tak straszna, że to niemożliwe, by zapracować na tak coś dobrego w teraźniejszości, a z którego nie jest dane mi się cieszyć? Próbowałem rozmawiać z żoną, która jest najwspanialszą osobą, jaką mogłem spotkać, ale najgorszą do słuchania i zrozumienia tego co przeżywam. Dużo bym dał, by móc porozmawiać z kimś szczerze, kto by zrozumiał, pokiwał głową i wypił kolejny łyk piwa, nie mówiąc nic... rozumiejąc. Jednak lęk przed światem mnie paraliżuje.
CDN...
Kolejny etap walki z samym sobą i z własnymi słabościami. Nie wiem, który to już raz powracam do świata ciemności, gdzie roztacza się większość mojego życia (życia?).
Fatalny start, fatalny bieg i choć mam już większość narzędzi, by uszczęśliwić siebie i innych, one nie działają. Powinienem być szczęśliwy, powinienem żyć... a dalej zmagam się z demonami, które dopadły mnie od roku ok. 1998, czyli pierwszego razu, gdy umarłem.
To już ponad 20 lat temu, a z perspektywy czasu, byłem szczęśliwszy niż teraz. Mój lęk ewoluował i prócz niego trawią mnie kolejne chimery, w postaci depresji (chyba średniej), lekkiej biegunowości nastroju i braku motywacji do życia, wysiłku i działania. Kolejne leki, nowe nadzieje i stare rozczarowania...
Mam żonę, trochę dzieci, a w tym syna i nie mam ochoty zasadzić drzewa, które miałoby mi sfinalizować istnienie, po wybudowaniu domu. Powinienem być szczęśliwy, czuję to, że powinienem, ale moja wina nie pozwala mi na ten luksus.
Co mnie trapi?
1. Stany lękowe, nerwica.
2. Depresja.
3. Wahania nastroju, taka mini choroba biegunowa, raz nie potrafię wstać z łóżka, a raz nie potrafię się w nim położyć.
4. Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne (natręctwo myśli)
Kłamstwo, w którym żyję, zaczyna mnie przerażać, gdzie na potrzeby potrzeb funkcjonowania, oszukuję całe swoje otoczenia, które odbiera mnie za pogodnego, dowcipnego człowieka z rozległą wiedzą psychologiczną, informatyczną i manualną (taka złota rączka). Jednak to wszystko mit, kreacja na potrzeby otoczenia i wstyd.... wstyd przyznania się do bycia słabym, chorym i niezdolnym do działania. Ten wstyd przed słabością, pozwala mnie odbierać jako silnego, którym się nie czuję.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem i Wy także się zmagacie z tymi podobnymi problemami, ale po 25 latach, mam pierwszy raz ochotę, by o tym napisać i nie mam pojęcia, jak zacząć. Gdzie był początek? Czy uwierzycie, że od samych narodzin? Czy uwierzycie, że od najmłodszych lat, spotkało mnie WSZYSTKO co najstraszniejsze? Wszystko, co może strasznego przeżyć dziecko, prócz gwałtu i zabójstwa? Gdzie przeszłość, która była tak straszna, że to niemożliwe, by zapracować na tak coś dobrego w teraźniejszości, a z którego nie jest dane mi się cieszyć? Próbowałem rozmawiać z żoną, która jest najwspanialszą osobą, jaką mogłem spotkać, ale najgorszą do słuchania i zrozumienia tego co przeżywam. Dużo bym dał, by móc porozmawiać z kimś szczerze, kto by zrozumiał, pokiwał głową i wypił kolejny łyk piwa, nie mówiąc nic... rozumiejąc. Jednak lęk przed światem mnie paraliżuje.
CDN...