Wewnętrzna porażka
: 3 grudnia 2022, o 15:25
Chciałabym choć w jednym poście teraz wyrzucić, wszystko, co złe jest teraz w mojej głowie.
Będzie to bardzo depresyjny post, nikt nie musi na niego odpowiadać, ale chce się przyznać w końcu, że wewnętrznie czuję porażkę.
Od kilku lat staram się wychodzić z zaburzeń lękowych. Jest na pewno lepiej, choć sama nie wiem. Nie czuję teraz tego.
Próbowałam poprawiać moje życie w każdym obszarze, ale jak w tym stanie patrzę na moje życie, to jest ono pasmem nieszczęść.
Ostatni rok był dla mnie naprawdę bardzo trudny. Nie dostałam się na studia, musiałam znosić bardzo ciężką sytuację w domu z moją mamą, która bardzo źle działała na mnie psychicznie. Często uciekałam z domu, spałam u kogoś innego i tak ostatkiem sił próbowałam dostać się na studia, do innego miasta, bo tylko w tym widziałam ratunek dla siebie. Była to dla mnie jedyna droga ucieczki od wszystkiego.
W międzyczasie poznałam chłopaka, bardzo Go kocham, ale coraz bardziej czuję, że nie zasługuje na niego.
Dostałam się na studia, wyprowadziłam się z rodzinnego miasta i wszystko powinno być w porządku. Niestety, moja psychika po ostatnim roku stresów, lęku i wielu różnych złych sytuacji, chęci zakończenia tego wszystkiego nie podołała teraz. Przerósł mnie nadmiar materiału na studiach, mieszkania samemu, odległość od bliskich mi osób, pierwszy poważny związek z chłopakiem. Wszystko nałożyło się na siebie w jednym momencie, a ja nie potrafię tego ogarnąć. Zaburzenie się nasiliło - w sumie dlaczego miałoby nie? Powoli zawalam studia, czuję, że nie wyrobię się do sesji, nie dam rady, a tyle pieniędzy na to poszło, pracy i przygotowań. Zawiodę wszystkich wokół, mamę, inne bliskie osoby, siebie, bo czuję, że to nie na moje siły. Czuję się przegrana, bo nie potrafię zmierzyć z tym wszystkim. Cierpi na tym mój związek bardzo. Mam naprawdę kochanego chłopaka, cudowną osobą, która w końcu pokazała mi, że można mnie pokochać, a ja nie potrafię się mu odwdzięczyć? Czemu jestem taka popsuta, że nie mogę dać mu miłości? Czuję, że Go kocham całym sercem, ale czuję wielką blokadę. Widzę, jak bardzo on się stara dla mnie, a ja nie umiem wykrzesać z siebie nic. Czuję się bardzo źle z tym. Ostatecznie pewnie mnie zostawi, bo kto by chciał być z tak nieporadną kobietą jak ja? Która nie umie o siebie zadbać mieszkając samej, ogaranąć studiów, i być w końcu samodzielną. Czuję się jakbym była jego dzieckiem, którym musi się opiekować. To jest duże poniżenie, a jednocześnie nie potrafię tego zmienić. Czuję za sobą wstyd, że ma taką dziewczynę i musi z nią być.
Od znajomych też coraz bardziej się odwracam. Nie chcę, żeby widzieli, że nie daje rady z życiem. Przecież każdy na swój sposób daje radę, ale ja nie. Zawsze coś jest ze mną nie tak.
Co do studiów. Czuję, że się poddałam. Po nerwicowych wątpliwościach, czy to to, czy nie to, to już nie ma znaczenia. Nie zdołam nadrobić tylu rzeczy, a studia są naprawdę wymagające (w sumie jak każde) i drugiej szansy, żeby tu być nie będzie. Nie zasługuje, żeby tu być. Jestem nieporadna, za mało inteligentna, za mało rzeczy wiem, żeby tu się utrzymać i to się potwierdza. Wiem, że nie zdam tej sesji, od początku źle podeszłam do tych studiów, nie dałam rady. Wiem, że po niezdanej sesji, mogę zapisać się do szkoły policealnej, żeby mieć rentę i nie wracać do domu, zapisać się na maturę, żeby ją poprawić i próbować innego kierunku, ale ja nie widzę siebie w niczym innym niż w grafice (bo taki kierunek obrałam). Ale skoro nawet w grafice nie jestem na tyle kompetentna, by podołać jej na studiach, to na innych studiach też sobie nie poradzę. Czuję, że nic nie umiem. Ci, którzy mi mówili, że jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaje, mieli rację.
Nie widzę w tym momencie dla siebie przyszłości. Nie zdam sesji, nie mam studiów, kolejny rok w plecy. Na innych sobie nie poradzę, zostanę bez chłopaka, nie będę miała jak się utrzymywać, jeszcze w tych czasach, bo nic nie potrafię. Czuję, że jestem wstydem dla całej rodziny.
Chciałabym zniknąć. Tak po prostu zniknąć stąd. Może faktycznie nie nadaję się do życia? Nie chce jednak tego zostawiać. Kocham mojego chłopaka, kocham moich braci, moich przyjaciół. Kocham tyle rzeczy w życiu, a czuję, że dla mnie wszystko jest już skończone. Wszystko odchodzi ode mnie, a ja nie potrafię tego pozbierać. Inni ludzie mogą, a ja nie. Nie potrafię.
Bardzo nienawidzę siebie teraz za to jak o tym wszystkim myślę. Poniosłam porażkę, bo prezentowałam się tutaj na forum jako kompletnie inna osoba.
Ona nadal gdzieś we mnie jest, ale teraz za dużo jest we mnie ciemności.
To jest cała moja zła strona, która reprezentuje wszystko, czego się robić nie powinno, jak się nie powinno myśleć.
Sama nie wiem, czego chcę pisząc to. Tyle osób już mi radziło w obecnej sytuacji, ale czuję się za głupia, żeby podjąć działanie, albo nie chcę go podjąć, bo się boję.
Chciałabym, żeby ktoś przyznał mi rację, że jestem beznadziejna i, że wszystko już przegrałam. Tak po prostu, że to koniec, że źle się odburzałam, że źle wszystko rozumiem, że zepsułam wszystko swoim podejściem.
Wybacz Michale i Katjo oraz innych ludzi, za ten post, bo wiem, że widzieliście kiedyś coś więcej we mnie.
To jest ta zła strona mnie. Wiem, że jest dobra, która była pokazywana tu na forum i poza nim, ale nie teraz. Teraz czuję się tylką tą złą.
Będzie to bardzo depresyjny post, nikt nie musi na niego odpowiadać, ale chce się przyznać w końcu, że wewnętrznie czuję porażkę.
Od kilku lat staram się wychodzić z zaburzeń lękowych. Jest na pewno lepiej, choć sama nie wiem. Nie czuję teraz tego.
Próbowałam poprawiać moje życie w każdym obszarze, ale jak w tym stanie patrzę na moje życie, to jest ono pasmem nieszczęść.
Ostatni rok był dla mnie naprawdę bardzo trudny. Nie dostałam się na studia, musiałam znosić bardzo ciężką sytuację w domu z moją mamą, która bardzo źle działała na mnie psychicznie. Często uciekałam z domu, spałam u kogoś innego i tak ostatkiem sił próbowałam dostać się na studia, do innego miasta, bo tylko w tym widziałam ratunek dla siebie. Była to dla mnie jedyna droga ucieczki od wszystkiego.
W międzyczasie poznałam chłopaka, bardzo Go kocham, ale coraz bardziej czuję, że nie zasługuje na niego.
Dostałam się na studia, wyprowadziłam się z rodzinnego miasta i wszystko powinno być w porządku. Niestety, moja psychika po ostatnim roku stresów, lęku i wielu różnych złych sytuacji, chęci zakończenia tego wszystkiego nie podołała teraz. Przerósł mnie nadmiar materiału na studiach, mieszkania samemu, odległość od bliskich mi osób, pierwszy poważny związek z chłopakiem. Wszystko nałożyło się na siebie w jednym momencie, a ja nie potrafię tego ogarnąć. Zaburzenie się nasiliło - w sumie dlaczego miałoby nie? Powoli zawalam studia, czuję, że nie wyrobię się do sesji, nie dam rady, a tyle pieniędzy na to poszło, pracy i przygotowań. Zawiodę wszystkich wokół, mamę, inne bliskie osoby, siebie, bo czuję, że to nie na moje siły. Czuję się przegrana, bo nie potrafię zmierzyć z tym wszystkim. Cierpi na tym mój związek bardzo. Mam naprawdę kochanego chłopaka, cudowną osobą, która w końcu pokazała mi, że można mnie pokochać, a ja nie potrafię się mu odwdzięczyć? Czemu jestem taka popsuta, że nie mogę dać mu miłości? Czuję, że Go kocham całym sercem, ale czuję wielką blokadę. Widzę, jak bardzo on się stara dla mnie, a ja nie umiem wykrzesać z siebie nic. Czuję się bardzo źle z tym. Ostatecznie pewnie mnie zostawi, bo kto by chciał być z tak nieporadną kobietą jak ja? Która nie umie o siebie zadbać mieszkając samej, ogaranąć studiów, i być w końcu samodzielną. Czuję się jakbym była jego dzieckiem, którym musi się opiekować. To jest duże poniżenie, a jednocześnie nie potrafię tego zmienić. Czuję za sobą wstyd, że ma taką dziewczynę i musi z nią być.
Od znajomych też coraz bardziej się odwracam. Nie chcę, żeby widzieli, że nie daje rady z życiem. Przecież każdy na swój sposób daje radę, ale ja nie. Zawsze coś jest ze mną nie tak.
Co do studiów. Czuję, że się poddałam. Po nerwicowych wątpliwościach, czy to to, czy nie to, to już nie ma znaczenia. Nie zdołam nadrobić tylu rzeczy, a studia są naprawdę wymagające (w sumie jak każde) i drugiej szansy, żeby tu być nie będzie. Nie zasługuje, żeby tu być. Jestem nieporadna, za mało inteligentna, za mało rzeczy wiem, żeby tu się utrzymać i to się potwierdza. Wiem, że nie zdam tej sesji, od początku źle podeszłam do tych studiów, nie dałam rady. Wiem, że po niezdanej sesji, mogę zapisać się do szkoły policealnej, żeby mieć rentę i nie wracać do domu, zapisać się na maturę, żeby ją poprawić i próbować innego kierunku, ale ja nie widzę siebie w niczym innym niż w grafice (bo taki kierunek obrałam). Ale skoro nawet w grafice nie jestem na tyle kompetentna, by podołać jej na studiach, to na innych studiach też sobie nie poradzę. Czuję, że nic nie umiem. Ci, którzy mi mówili, że jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaje, mieli rację.
Nie widzę w tym momencie dla siebie przyszłości. Nie zdam sesji, nie mam studiów, kolejny rok w plecy. Na innych sobie nie poradzę, zostanę bez chłopaka, nie będę miała jak się utrzymywać, jeszcze w tych czasach, bo nic nie potrafię. Czuję, że jestem wstydem dla całej rodziny.
Chciałabym zniknąć. Tak po prostu zniknąć stąd. Może faktycznie nie nadaję się do życia? Nie chce jednak tego zostawiać. Kocham mojego chłopaka, kocham moich braci, moich przyjaciół. Kocham tyle rzeczy w życiu, a czuję, że dla mnie wszystko jest już skończone. Wszystko odchodzi ode mnie, a ja nie potrafię tego pozbierać. Inni ludzie mogą, a ja nie. Nie potrafię.
Bardzo nienawidzę siebie teraz za to jak o tym wszystkim myślę. Poniosłam porażkę, bo prezentowałam się tutaj na forum jako kompletnie inna osoba.
Ona nadal gdzieś we mnie jest, ale teraz za dużo jest we mnie ciemności.
To jest cała moja zła strona, która reprezentuje wszystko, czego się robić nie powinno, jak się nie powinno myśleć.
Sama nie wiem, czego chcę pisząc to. Tyle osób już mi radziło w obecnej sytuacji, ale czuję się za głupia, żeby podjąć działanie, albo nie chcę go podjąć, bo się boję.
Chciałabym, żeby ktoś przyznał mi rację, że jestem beznadziejna i, że wszystko już przegrałam. Tak po prostu, że to koniec, że źle się odburzałam, że źle wszystko rozumiem, że zepsułam wszystko swoim podejściem.
Wybacz Michale i Katjo oraz innych ludzi, za ten post, bo wiem, że widzieliście kiedyś coś więcej we mnie.
To jest ta zła strona mnie. Wiem, że jest dobra, która była pokazywana tu na forum i poza nim, ale nie teraz. Teraz czuję się tylką tą złą.