Mocno somatyczne napady nerwicy a strach przed przyjmowaniem leków
: 21 listopada 2022, o 12:46
Hejka. Na zaburzenia lękowe choruje od dawna. Od około 6 lat miałam względny spokój, od września mam nawrót, po którym wylądowałam na sorze. Byłam w takim napięciu, że serce zaczęło mi świrować i na 2 holterach wyszła arytmia. Konsultacje u 5 kardiologów i dopiero jeden mądry wskazał nerwice jako główna przyczynę, bo inni chcieli mnie już wysyłać na zabieg. Zanim jednak trafiłam na lekarza, który mnie uspokoił i zasugerował przyjmowanie leków na zaburzenia lękowe, przeżyłam piekło.
Od ponad miesiąca jestem na zwolnieniu. Boje się wrócić do pracy, bo reaguje ciężko nawet na najmniejszy stres. Od razu szaleje mi pikawa i inne somaty. Przyjmuje betabloker na regulacje pulsu. Chodzę na psychoterapię, na akupunkturę. Stosuje różne ćwiczenia i techniki oddechowe i na stymulowanie nerwu błędnego. Odkąd jestem na zwolnieniu to żyje pod kloszem. Chodzę jedynie do sklepu, na akupunkturę i spacery w lesie. W trakcie diagnostyki kardiologicznej chodziłam do lekarzy, co było dla mnie potwornie stresujące. Serce się potykało, waliło jak szalone. Z automatu. Jak dostałam telefon, ze są moje wyniki drugiego holtera, to myślałam, że zejdę. A wcześniej serduszko już było prawie unormowane.
Moje lęki są mocno somatyczne, tzn. często atakuje mnie np. wysoki skok pulsu z nikąd niż typowo narastający napad paniki. Często mam zawroty głowy.
Przez ostatni tydzień było dużo lepiej, zaczęłam wychodzić na prostą, natomiast Kilka dni temu przyszli do mnie znajomi. Nie widziałam się z nimi od 2 miesięcy. Bałam się, że dostanę ataku przy nich. Że będę musiała się hamować z moimi objawami i je ukrywać. Mimo, że oni wiedza, ze mam problem. Ale starałam się tym nie przejmować, wzięłam hydroksyzyne przed ich przyjściem i było dobrze. W pewnym momencie podczas rozmowy poczułam to szarpnięcie w sercu i chyba mój mozg od razu uznał, że „ooo nie, znowu się zaczyna” i puls mi skoczył do 170. Nie chciał się uspokoić. Wzięłam dodatkowa dawkę betablokera, ale i tak zadzwoniliśmy po karetkę. Jak tylko wezwaliśmy to pogotowie, to puls zaczynał spadać, aż w końcu się unormowalo. Ratownicy zrobili EKG i zmierzyli cisnienie. Uznali, ze nie ma sensu jechać do szpitala (i racja). Na EKG wyszły chyba jakieś pojedyczne skurcze, ale ratownicy powiedzieli, ze to może być tez kwestia drgawek, bo bardzo się trzęsłam i ciężko było zrobić to ekg. Próbowali 2 razy.
Wszystko się wyciszyło i potem było już lepiej, ale byłam tak podminowana tym atakiem, bo taki skok pulsu nie zdarzył mi się od ponad miesiąca. Owszem, czułam dodatkowe skurcze, kolotania i inne esy floresy. Ale ten puls wysoki, że tak powiem z dupy, to mi się nie zdarzał od dłuższego czasu. Zauwazylam jednak, ze takie skoki mam najczęściej jak jestem w większym gronie, jak muszę rozmawiać, czuje wtedy jakaś presję, żeby czuć się dobrze. I efekt jest odwrotny.
Nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktu, nie jestem wstydliwa. A jednak trochę jakbym miała jakiś lęk społeczny.
Ostatnio czuje bardzo dużo presji zewsząd, mimo, że naprawdę mało żyje. Sama sobie gdzieś chyba te presję podświadomie narzucam.
No i doszłam do wniosku, że chyba jednak czas wziąć te leki. Psychiatra już dawno mi je przepisała, ale ciagle się bałam i myślałam, ze poradzę sobie bez. Ale jak tak ma wyglądać mój powrót do społeczeństwa z tymi skokami pulsu, to jak mam normalnie pracować i żyć? Boje się towarzyskich spotkan i okazji. Nawet jak oglądam tv i myśle sobie, ze byłabym w podobnych sytuacjach co ludzie na ekranie (zupełnie zwyczajnych kiedy ludzie np. pracują, spotykają się) to czuje ogromne napięcie i niepokój, ze na pewno czułabym się zle i serce mi będzie szaleć.
Bardzo się boje skutków ubocznych leków, tym bardziej, że napady paniki są coraz rzadsze i ostatnio czułam się już prawie dobrze. Tylko co z tego jak siedzę pod kloszem. Wyczytałam, ze leki te mogą działać proarytmicznie i przez to już w ogóle jestem przerażona. Kardiolog mnie uspokajał i mówił, ze to bezpieczny lek (escitalopram) i jeśli nie ogarne tych lęków to serce będzie dalej szaleć i nie uzyskam żadnej poprawy. Psychiatra tez mówiła, ze korzyści widzi więcej i mogłyby mi naprawdę pomoc, mimo, ze jest lekarzem antylekowym i mowila, ze jak się naprawdę czuje na siłach żeby spróbować bez leków, to mam tak zrobić. Minęło 1,5 miesiąca a ja nadal nie czuje się na siłach żeby w pełni wrócić do normalności.
okropnie się boje tych leków, ale czuje, że chyba bez nich nie dam rady. Boje się tez, ze nakręcę sobie nocebo.
Na terapii na razie rozgrzebuje stary syf, nie rozmawiam za bardzo o bieżących zmartwieniach. Zanim to zacznie przynosić rezultaty, to trochę czasu minie. A ja mam za sobą lata zaburzeń.
Czy są tu osoby, które czuły się dobrze po lekach? Wiem, ze to bardzo indywidualna sprawa, ale więcej jest informacji o negatywnych skutkach, mało kto dzieli się historiami, że leki mu naprawdę pomogły
Od ponad miesiąca jestem na zwolnieniu. Boje się wrócić do pracy, bo reaguje ciężko nawet na najmniejszy stres. Od razu szaleje mi pikawa i inne somaty. Przyjmuje betabloker na regulacje pulsu. Chodzę na psychoterapię, na akupunkturę. Stosuje różne ćwiczenia i techniki oddechowe i na stymulowanie nerwu błędnego. Odkąd jestem na zwolnieniu to żyje pod kloszem. Chodzę jedynie do sklepu, na akupunkturę i spacery w lesie. W trakcie diagnostyki kardiologicznej chodziłam do lekarzy, co było dla mnie potwornie stresujące. Serce się potykało, waliło jak szalone. Z automatu. Jak dostałam telefon, ze są moje wyniki drugiego holtera, to myślałam, że zejdę. A wcześniej serduszko już było prawie unormowane.
Moje lęki są mocno somatyczne, tzn. często atakuje mnie np. wysoki skok pulsu z nikąd niż typowo narastający napad paniki. Często mam zawroty głowy.
Przez ostatni tydzień było dużo lepiej, zaczęłam wychodzić na prostą, natomiast Kilka dni temu przyszli do mnie znajomi. Nie widziałam się z nimi od 2 miesięcy. Bałam się, że dostanę ataku przy nich. Że będę musiała się hamować z moimi objawami i je ukrywać. Mimo, że oni wiedza, ze mam problem. Ale starałam się tym nie przejmować, wzięłam hydroksyzyne przed ich przyjściem i było dobrze. W pewnym momencie podczas rozmowy poczułam to szarpnięcie w sercu i chyba mój mozg od razu uznał, że „ooo nie, znowu się zaczyna” i puls mi skoczył do 170. Nie chciał się uspokoić. Wzięłam dodatkowa dawkę betablokera, ale i tak zadzwoniliśmy po karetkę. Jak tylko wezwaliśmy to pogotowie, to puls zaczynał spadać, aż w końcu się unormowalo. Ratownicy zrobili EKG i zmierzyli cisnienie. Uznali, ze nie ma sensu jechać do szpitala (i racja). Na EKG wyszły chyba jakieś pojedyczne skurcze, ale ratownicy powiedzieli, ze to może być tez kwestia drgawek, bo bardzo się trzęsłam i ciężko było zrobić to ekg. Próbowali 2 razy.
Wszystko się wyciszyło i potem było już lepiej, ale byłam tak podminowana tym atakiem, bo taki skok pulsu nie zdarzył mi się od ponad miesiąca. Owszem, czułam dodatkowe skurcze, kolotania i inne esy floresy. Ale ten puls wysoki, że tak powiem z dupy, to mi się nie zdarzał od dłuższego czasu. Zauwazylam jednak, ze takie skoki mam najczęściej jak jestem w większym gronie, jak muszę rozmawiać, czuje wtedy jakaś presję, żeby czuć się dobrze. I efekt jest odwrotny.
Nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktu, nie jestem wstydliwa. A jednak trochę jakbym miała jakiś lęk społeczny.
Ostatnio czuje bardzo dużo presji zewsząd, mimo, że naprawdę mało żyje. Sama sobie gdzieś chyba te presję podświadomie narzucam.
No i doszłam do wniosku, że chyba jednak czas wziąć te leki. Psychiatra już dawno mi je przepisała, ale ciagle się bałam i myślałam, ze poradzę sobie bez. Ale jak tak ma wyglądać mój powrót do społeczeństwa z tymi skokami pulsu, to jak mam normalnie pracować i żyć? Boje się towarzyskich spotkan i okazji. Nawet jak oglądam tv i myśle sobie, ze byłabym w podobnych sytuacjach co ludzie na ekranie (zupełnie zwyczajnych kiedy ludzie np. pracują, spotykają się) to czuje ogromne napięcie i niepokój, ze na pewno czułabym się zle i serce mi będzie szaleć.
Bardzo się boje skutków ubocznych leków, tym bardziej, że napady paniki są coraz rzadsze i ostatnio czułam się już prawie dobrze. Tylko co z tego jak siedzę pod kloszem. Wyczytałam, ze leki te mogą działać proarytmicznie i przez to już w ogóle jestem przerażona. Kardiolog mnie uspokajał i mówił, ze to bezpieczny lek (escitalopram) i jeśli nie ogarne tych lęków to serce będzie dalej szaleć i nie uzyskam żadnej poprawy. Psychiatra tez mówiła, ze korzyści widzi więcej i mogłyby mi naprawdę pomoc, mimo, ze jest lekarzem antylekowym i mowila, ze jak się naprawdę czuje na siłach żeby spróbować bez leków, to mam tak zrobić. Minęło 1,5 miesiąca a ja nadal nie czuje się na siłach żeby w pełni wrócić do normalności.
okropnie się boje tych leków, ale czuje, że chyba bez nich nie dam rady. Boje się tez, ze nakręcę sobie nocebo.
Na terapii na razie rozgrzebuje stary syf, nie rozmawiam za bardzo o bieżących zmartwieniach. Zanim to zacznie przynosić rezultaty, to trochę czasu minie. A ja mam za sobą lata zaburzeń.
Czy są tu osoby, które czuły się dobrze po lekach? Wiem, ze to bardzo indywidualna sprawa, ale więcej jest informacji o negatywnych skutkach, mało kto dzieli się historiami, że leki mu naprawdę pomogły