Proszę pomóżcie-ROCD
: 18 listopada 2021, o 08:12
Witam,
Nie wiem czy ktokolwiek przeczyta moją chaotyczną wypowiedź, ale mam nadzieję, że znajdzie się chociaż jedna osoba, która może w jakiś sposób wskaże mi drogę ku odburzeniu (chociaż sama nie wiem co mi jest). Otóż nie będę może opisywać wszystkiego, bo już wcześniej tu pisałam co mnie nęka. W skrócie: przechodziłam dawno temu hocd oraz rocd na tamten czas, nie wiedziałam z czym się zmagam, nigdy nie było to "leczone" I przeszło przez wypełnienie czasu innymi sprawami. Te doświadczenia, wzmocniły moja pewność co do uczuć do mojego ówczesnego chłopaka (teraz męża).
Mój lęk polega na tym, że bardzo boję się, że zakocham się albo kocham kogoś innego- jakkolwiek dziwnie to brzmi. Ten lęk przez lata jest wyciszony, nie dręczył mnie, bardziej wywoływał we mnie pewien dystans do różnych osób. Szczególnie mężczyzn, którzy podobali mi się wizualnie. Zawsze jak "wchodzilam" W nowe miejsca, miałam gdzieś z tyłu głowy, że obawiam się, że będzie tam mężczyzna, który bardziej spodoba mi się niż mój mąż. Dlatego jak jakiś na horyzoncie się pojawial to starałam się go unikać szerokim łukiem.
Męczę się z tym intensywnie od ponad półtora roku, a myślę, że ogólny lęk przed zakochaniem się w kimś innym trwa odkąd zaczęłam w ogóle być z mężem w związku i się bardzo zakochałam.
Jestem z mezem już 12 lat, nigdy nie miałam innego mężczyzny, wiem, że go kocham, ale... (I tutaj uśmiecham się sama do siebie, bo wiem, że każdy rocdwiec tak zaczyna swój wywód).
Dzisiaj poziom mojego lęku sięgnął apogeum- poraz kolejny. Wcześniejsze takie ataki miałam jakieś 8 miesięcy temu. Nie śpię od godziny 4 , bo obudziło mnie wspomnienie, które potwierdzałoby, że kocham innego. Co czuje? Lęk, bardzo duży lęk, niepokój, przeświadczenie, że tak jest. Bardzo szybko bije mi serce i akceptacja tej myśli tylko wzbudza jeszcze większy niepokój i przeświadczenie, że to prawda. Zalewa mnie wtedy fala gorąca i chce mi się płakać.
Kiedyś, dokładnie 6 lat temu, będąc w związku pisałam sobie z innym gościem. Bardzo mi się to podobało, bo do mnie kręcił. Ja, zakompleksiona, szybko to złapałam i pisałam z nim dosyć długo. (Około 5 miesięcy). Nie chce drążyć czemu to robiłam, wytłumaczyłam sobie to na poziomie logicznym, czemu z nim pisałam. Miałam nawet szanse być z tym gościem, bo tak się we mnie wkrecił, ale ja nie chciałam, bo jakkolwiek pusto to teraz zabrzmi kochałam mojego ówczesnego chlopaka (teraz męża). Uznałam te pisanie z nim, za jakiś sposób dowartościowania, miałam do tego dystans, wiedziałam doskonale, że z tym chłopakiem nie zrobię nic więcej, nie pociągał mnie wizualnie, sam fakt, że z kimś sobie pisze dodawał mi skrzydel. Za każdym razem jak otrzymywalam od niego wiadomość byłam podekscytowana. Fantazjowalam o nim w kategoriach, że jest jakaś impreza, on też jest na tej imprezie a ja mogę się wystroić, a on mnie podziwia i patrzy, albo że jestem w jakimś miejscu z nim sam na sam a on wyznaje, że jest we mnie szaleńczo zakochany, a ja na to, że przykro mi ale kocham swojego chłopaka" -takie fantazje o nim dawały mi satysfakcję. Byłam tak pewna swoich uczuć do mojego chłopaka i tego dystansu, który sobie wypracowalam, po wcześniejszych zaburzeniach, że postanowiłam właśnie zrobić sobie "taki skok w bok" (Dla jasności nigdy nie zdradzilam meza).Dla urozmaicenia rutyny w związku. Błagam, nie oceniajcie mnie, nic mnie nie usprawiedliwia. Potrzebowałam jakichś nowych wrażeń, bo też mój związek był w dołku.
Ten chłopak (z którym pisałam) zawsze gdzieś był w moim zyciu-zaczal być z moja koleżanka i szalenie mi się to podobało. Że jest gdzieś blisko, a ja mogę podkrecac atmosferę. Wiem, jestem zła osoba... Zrobiłam parę głupich rzeczy. Jakieś 2 lata temu odnowilam sobie o nim fantazje- znowu zaczęłam sobie wyobrażać, że gdzieś go tam spotykam a on, że dalej mu się podobam, a ja że go odpycham, bo kocham męża. Nie mogłam się powstrzymać od tych fantazji, nawet zaprosiłam ich na sylwestra (zeby moc się odwalic) a jak napisali, że nie przyjadą czułam złość i rozczarowanie. Ale to nie koniec głupich pomysłów, zawsze jak byłam gdzieś w fajnym miejscu od razu chciałam wrzucić jakaś fotkę na instagram, żeby właśnie ten kolega zobaczył. Jaka jestem fajna, że jestem taka ładna, że spędzam tak ciekawie czas... Zawsze jak byłam w jakimś super miejscu miałam taką myśl, że "oo super by było, gdyby ten kolega z dziewczyną tu był, zobaczyłby, że jestem taka piękna, że tak fajnie spędzam tu czas i jestem taka mega super osoba, w dodatku żeby najlepiej do mnie jeszcze wzdychal-taka myśl pojawiała się i znikała, nie bałam się jej
...ale to nie koniec mojej obsesji... m.in. zaplanowałam wspólny wyjazd, tylko po to, żeby kuć w oczy tamtego. Oczywiście ja dalej miałam do tego dystans, czułam satysfakcję, że się komuś podobam. Przed tym wyjazdem zaczęłam się niepokoić czemu to robię, że może coś jednak do niego czuje, szybko jednak zamiatałam te myśli.
Mój wybuch zaburzenia miał miejsce właśnie podczas fantazji. Fantazja wskoczyła na lewel wyższy, bo wyobrażałam sobie właśnie, że jesteśmy gdzieś nad morzem -w czwórkę, a ten kolega szuka sposobu żeby z mną porozmawiać (ja oczywiście wyobrażałam sobie w co jestem ubrana, jak wyglądam, że jestem piękna itd) . W końcu znajduje ten sposób jak jesteśmy sami i mówi mi, że dalej mu się podobam i zostawi swoją dziewczynę dla mnie... Ja natomiast dalej uskrzydlona, ale podtrzymuje, że nigdy nie zostawię męża, bo za bardzo go kocham i niestety nic z tego nie będzie. On natomiast w tej fantazji błaga o pocałunek ,ja godzę się na to i go całuje. On jeszcze bardziej podkrecony, a ja dumna, że taki pocałunek w ogóle na mnie działa, bo kocham męża. No i właśnie. Zaczęło się. Pomyślałam, a co by było gdyby mi się ten pocałunek spodobał? Trachnelo mnie w jednej sekundzie. Nie muszę tłumaczyć co się potem działo. Przerażenie, potok natretnych myśli, lek, że kocham tamtego mężczyznę. Czy dobrze mi tak? Pewnie tak, mogłam nie fantazjowac o innym, ani z nim pisać te 6 lat temu, ani nie aranzowac wspólnych spotkań.
Obudziły się wspomnienia, non stop je walkuje, analizuje, dlaczego pomyślałam tak, albo czemu czułam tak... Nieważne jak logicznie sobie wytłumaczę wtedy swoje zachowanie i te fantazje i nawet emocje... "Przerobie temat" I tak wraca do mnie obawa, że na pewno się oszukuje, próbuje wszystko zamieściłem pod dywan, a prawda jest taka, że kocham tamtego. Że próbuje się usprawiedliwić, że boję się przyznać że kocham innego. Nie potrafię tego przyznać, bo wiem, że umarłabym bez męża. Nie potrafię się przyznać "tak kocham tamtego" Jak to robię popadam w jakieś spazmy strachu, niepokoju, leku. Jak nie walkuje tematu, jak nie cofam się myślami w czasie, co wtedy czułam jak z nim pisałam to boję się, że coś przeoczylam i wtedy się w nim zakochalam.Oczywiście cały czas mam stan niepokoju, że coś jest nie tak, że coś dręczy. Nie umiem sobie z tym poradzić. Ciągle wspomnienia z tamtego okresu życia przypominają mi się na potwierdzenie tego, że w tamten czas go kochałam. A jak zadaje sobie pytanie jakie miałam objawy zakochania, to nie potrafię tego wskazać. Nie było między mną a tym kolega takich objawów z mojej strony. Fantazje kręciły się wokół tego, że on jest bardzo zakochany, ja mam dystans i satysfakcję z tego, że ktoś za mną biega. Przyznaje, że zastanawiałam się czasem, co by było, gdyby nie było mojego męża, czy coś byłoby więcej, ale to były raczej takie myśli całkiem naturalne i nie tylko tyczyly się tej danej osoby. Nie raz miałam jakieś myśli o jakimś przystojnym aktorze czy piosenkarzu. Nie brałam tego na poważnie. Teraz jestem w okropnym stanie i nie wiem jak sobie poradzić z lękiem. Mam jakieś wspomnienie, które teoretycznie mogło by potwierdzic to, że faktycznie coś poczułam do tego gościa. Kiedy te wspomnienie wpada wywołuje w najlepszym wypadku niepokój, obawę, w najgorszym-jak dzisiaj w nocy nad ranem ogromny strach. Nie mogłam się uspokic. Ja nie miałam takich leków nawet przed matura i innymi egzaminami. Nie wiem jak sobie z tym radzić, jak zaakceptować. Jak w tym stanie akceptować, że moge kochać innego? Dla mnie jest to bardzo przerażające, bo ja nie chce kochać tamtego człowieka. Nie muszę chyba pisać, że panicznie się go boję od półtora roku ucielam kontakt z tymi ludźmi, zablokowałam ich na wszystkich możliwych portalach, żeby ich nie widzieć. Kazde spojrzenie na gościa powodowało,że bardzo się bałam i czułam jak fala gorąca na mnie schodzi. Wiem, dużo ludzi mówi, że najlepiej się eksponować, ale ja się bardzo boję, że wtedy dojdzie do mnie, że go kocham i nie kocham męża. Wiem, wiem, że to co pisze, to typowa nerwica, ktoś powie, jak można się bać, że kogoś kochasz. Jak się kocha, to się tego nie boi i gdybyś kochała tego gościa, już dawno-jak miałaś okazję bys z nim była i tu wchodzi logika, ale ona w ogóle na mnie nie działa. Bo przychodzi mi myśl, a moze ty sie zakochałaś bez tych wszystkich objawów... Może. Po prostu trachnela cię miłość na zawsze, jedna jedyna...? Odpowiadam sobie, że jak można kogoś kochać bez uczucia troski o niego, bez tęsknoty, bez braku checi zbliżenia do tej osoby, bez braku chęci kontaktu fizycznego-zarowno takiego normalnego jak i seksualnego. Do mojej głowy nie dochodzą te argument, dalej wmawia mi, że można kochać bez tego wszystkiego. Dziś obudził mnie ten lek że wspomnieniem, że te 6 lat temu był sylwester i, że ja tak chciałam, żeby ten kolega przyjechał do mnie i do mojego chłopaka (wtedy) z ta koleżanka i że ja tam mogłabym wtedy się tak mu podobać. Nie myślałam wtedy o moim chłopaku, tylko o tym, że byłoby super gdyby ten obcy przyjechał I że mogłabym z nim tam flirtować. I to ma być dowód na to, że kocham tamtego. Nie mogę tego znieść, że miałam wtedy na to ochotę. Chce mi się płakać. Chce kochać najbardziej na świecie męża. Błagam, czy ktoś mógłby mi powiedzieć w moim przypadku, co mam myśleć albo co zrobić, że gdy przychodzi jakieś wspomnienie z tak potężnym lękiem, które wybudza mnie w środku nocy i nie daje zasnąć? Co ja mam wtedy zrobić, wtedy jestem przekonana o tym, że kocham tamtego (co paradoksalnie powinno mnie cieszyć i motywować, zeby jak najszybciej zakończyć związek z mezem-ale kiedy o tym pomyśle wybucham płaczem i nie chce stracić męża, którego wiem, że bardzo kocham) , a jak staram się nie analizować i puszczać te myśl, to efekt jest odwrotny, nic nie puszcza wręcz nasila się nie do zniesienia. Wtedy mam tylko myśl, że chce już umrzec, że takie życie jest bez sensu. Nie chce tego gościa, nie chce być z nim, sprawa jest jasna. Proszę, dajcie mi jakieś rady na opanowanie tego. Brałam rok temu leki, ale nie bardzo mi pomagały. Co zrobić jak pojawia się myśl, wspomnienie i wywołuje to strach? Jak to olać? W moim przypadku mam sobie powiedzieć "ok spoko, kocham tamtego? " Strach utrzymuje się do czasu, jak sobie jakoś tego nie wyjaśnię, inaczej nie ma mowy żeby zniknął. On trwa bardzo długo, próbowałam nie analizować, ale bardzo wysoki poziom leku utrzymywał się godzinę. I nie było go końca. Mówiłam sobie "ok kochasz tamtego" A mój lek i przekonanie że tak jest wzrastało... Co robić?
Nie wiem czy ktokolwiek przeczyta moją chaotyczną wypowiedź, ale mam nadzieję, że znajdzie się chociaż jedna osoba, która może w jakiś sposób wskaże mi drogę ku odburzeniu (chociaż sama nie wiem co mi jest). Otóż nie będę może opisywać wszystkiego, bo już wcześniej tu pisałam co mnie nęka. W skrócie: przechodziłam dawno temu hocd oraz rocd na tamten czas, nie wiedziałam z czym się zmagam, nigdy nie było to "leczone" I przeszło przez wypełnienie czasu innymi sprawami. Te doświadczenia, wzmocniły moja pewność co do uczuć do mojego ówczesnego chłopaka (teraz męża).
Mój lęk polega na tym, że bardzo boję się, że zakocham się albo kocham kogoś innego- jakkolwiek dziwnie to brzmi. Ten lęk przez lata jest wyciszony, nie dręczył mnie, bardziej wywoływał we mnie pewien dystans do różnych osób. Szczególnie mężczyzn, którzy podobali mi się wizualnie. Zawsze jak "wchodzilam" W nowe miejsca, miałam gdzieś z tyłu głowy, że obawiam się, że będzie tam mężczyzna, który bardziej spodoba mi się niż mój mąż. Dlatego jak jakiś na horyzoncie się pojawial to starałam się go unikać szerokim łukiem.
Męczę się z tym intensywnie od ponad półtora roku, a myślę, że ogólny lęk przed zakochaniem się w kimś innym trwa odkąd zaczęłam w ogóle być z mężem w związku i się bardzo zakochałam.
Jestem z mezem już 12 lat, nigdy nie miałam innego mężczyzny, wiem, że go kocham, ale... (I tutaj uśmiecham się sama do siebie, bo wiem, że każdy rocdwiec tak zaczyna swój wywód).
Dzisiaj poziom mojego lęku sięgnął apogeum- poraz kolejny. Wcześniejsze takie ataki miałam jakieś 8 miesięcy temu. Nie śpię od godziny 4 , bo obudziło mnie wspomnienie, które potwierdzałoby, że kocham innego. Co czuje? Lęk, bardzo duży lęk, niepokój, przeświadczenie, że tak jest. Bardzo szybko bije mi serce i akceptacja tej myśli tylko wzbudza jeszcze większy niepokój i przeświadczenie, że to prawda. Zalewa mnie wtedy fala gorąca i chce mi się płakać.
Kiedyś, dokładnie 6 lat temu, będąc w związku pisałam sobie z innym gościem. Bardzo mi się to podobało, bo do mnie kręcił. Ja, zakompleksiona, szybko to złapałam i pisałam z nim dosyć długo. (Około 5 miesięcy). Nie chce drążyć czemu to robiłam, wytłumaczyłam sobie to na poziomie logicznym, czemu z nim pisałam. Miałam nawet szanse być z tym gościem, bo tak się we mnie wkrecił, ale ja nie chciałam, bo jakkolwiek pusto to teraz zabrzmi kochałam mojego ówczesnego chlopaka (teraz męża). Uznałam te pisanie z nim, za jakiś sposób dowartościowania, miałam do tego dystans, wiedziałam doskonale, że z tym chłopakiem nie zrobię nic więcej, nie pociągał mnie wizualnie, sam fakt, że z kimś sobie pisze dodawał mi skrzydel. Za każdym razem jak otrzymywalam od niego wiadomość byłam podekscytowana. Fantazjowalam o nim w kategoriach, że jest jakaś impreza, on też jest na tej imprezie a ja mogę się wystroić, a on mnie podziwia i patrzy, albo że jestem w jakimś miejscu z nim sam na sam a on wyznaje, że jest we mnie szaleńczo zakochany, a ja na to, że przykro mi ale kocham swojego chłopaka" -takie fantazje o nim dawały mi satysfakcję. Byłam tak pewna swoich uczuć do mojego chłopaka i tego dystansu, który sobie wypracowalam, po wcześniejszych zaburzeniach, że postanowiłam właśnie zrobić sobie "taki skok w bok" (Dla jasności nigdy nie zdradzilam meza).Dla urozmaicenia rutyny w związku. Błagam, nie oceniajcie mnie, nic mnie nie usprawiedliwia. Potrzebowałam jakichś nowych wrażeń, bo też mój związek był w dołku.
Ten chłopak (z którym pisałam) zawsze gdzieś był w moim zyciu-zaczal być z moja koleżanka i szalenie mi się to podobało. Że jest gdzieś blisko, a ja mogę podkrecac atmosferę. Wiem, jestem zła osoba... Zrobiłam parę głupich rzeczy. Jakieś 2 lata temu odnowilam sobie o nim fantazje- znowu zaczęłam sobie wyobrażać, że gdzieś go tam spotykam a on, że dalej mu się podobam, a ja że go odpycham, bo kocham męża. Nie mogłam się powstrzymać od tych fantazji, nawet zaprosiłam ich na sylwestra (zeby moc się odwalic) a jak napisali, że nie przyjadą czułam złość i rozczarowanie. Ale to nie koniec głupich pomysłów, zawsze jak byłam gdzieś w fajnym miejscu od razu chciałam wrzucić jakaś fotkę na instagram, żeby właśnie ten kolega zobaczył. Jaka jestem fajna, że jestem taka ładna, że spędzam tak ciekawie czas... Zawsze jak byłam w jakimś super miejscu miałam taką myśl, że "oo super by było, gdyby ten kolega z dziewczyną tu był, zobaczyłby, że jestem taka piękna, że tak fajnie spędzam tu czas i jestem taka mega super osoba, w dodatku żeby najlepiej do mnie jeszcze wzdychal-taka myśl pojawiała się i znikała, nie bałam się jej
...ale to nie koniec mojej obsesji... m.in. zaplanowałam wspólny wyjazd, tylko po to, żeby kuć w oczy tamtego. Oczywiście ja dalej miałam do tego dystans, czułam satysfakcję, że się komuś podobam. Przed tym wyjazdem zaczęłam się niepokoić czemu to robię, że może coś jednak do niego czuje, szybko jednak zamiatałam te myśli.
Mój wybuch zaburzenia miał miejsce właśnie podczas fantazji. Fantazja wskoczyła na lewel wyższy, bo wyobrażałam sobie właśnie, że jesteśmy gdzieś nad morzem -w czwórkę, a ten kolega szuka sposobu żeby z mną porozmawiać (ja oczywiście wyobrażałam sobie w co jestem ubrana, jak wyglądam, że jestem piękna itd) . W końcu znajduje ten sposób jak jesteśmy sami i mówi mi, że dalej mu się podobam i zostawi swoją dziewczynę dla mnie... Ja natomiast dalej uskrzydlona, ale podtrzymuje, że nigdy nie zostawię męża, bo za bardzo go kocham i niestety nic z tego nie będzie. On natomiast w tej fantazji błaga o pocałunek ,ja godzę się na to i go całuje. On jeszcze bardziej podkrecony, a ja dumna, że taki pocałunek w ogóle na mnie działa, bo kocham męża. No i właśnie. Zaczęło się. Pomyślałam, a co by było gdyby mi się ten pocałunek spodobał? Trachnelo mnie w jednej sekundzie. Nie muszę tłumaczyć co się potem działo. Przerażenie, potok natretnych myśli, lek, że kocham tamtego mężczyznę. Czy dobrze mi tak? Pewnie tak, mogłam nie fantazjowac o innym, ani z nim pisać te 6 lat temu, ani nie aranzowac wspólnych spotkań.
Obudziły się wspomnienia, non stop je walkuje, analizuje, dlaczego pomyślałam tak, albo czemu czułam tak... Nieważne jak logicznie sobie wytłumaczę wtedy swoje zachowanie i te fantazje i nawet emocje... "Przerobie temat" I tak wraca do mnie obawa, że na pewno się oszukuje, próbuje wszystko zamieściłem pod dywan, a prawda jest taka, że kocham tamtego. Że próbuje się usprawiedliwić, że boję się przyznać że kocham innego. Nie potrafię tego przyznać, bo wiem, że umarłabym bez męża. Nie potrafię się przyznać "tak kocham tamtego" Jak to robię popadam w jakieś spazmy strachu, niepokoju, leku. Jak nie walkuje tematu, jak nie cofam się myślami w czasie, co wtedy czułam jak z nim pisałam to boję się, że coś przeoczylam i wtedy się w nim zakochalam.Oczywiście cały czas mam stan niepokoju, że coś jest nie tak, że coś dręczy. Nie umiem sobie z tym poradzić. Ciągle wspomnienia z tamtego okresu życia przypominają mi się na potwierdzenie tego, że w tamten czas go kochałam. A jak zadaje sobie pytanie jakie miałam objawy zakochania, to nie potrafię tego wskazać. Nie było między mną a tym kolega takich objawów z mojej strony. Fantazje kręciły się wokół tego, że on jest bardzo zakochany, ja mam dystans i satysfakcję z tego, że ktoś za mną biega. Przyznaje, że zastanawiałam się czasem, co by było, gdyby nie było mojego męża, czy coś byłoby więcej, ale to były raczej takie myśli całkiem naturalne i nie tylko tyczyly się tej danej osoby. Nie raz miałam jakieś myśli o jakimś przystojnym aktorze czy piosenkarzu. Nie brałam tego na poważnie. Teraz jestem w okropnym stanie i nie wiem jak sobie poradzić z lękiem. Mam jakieś wspomnienie, które teoretycznie mogło by potwierdzic to, że faktycznie coś poczułam do tego gościa. Kiedy te wspomnienie wpada wywołuje w najlepszym wypadku niepokój, obawę, w najgorszym-jak dzisiaj w nocy nad ranem ogromny strach. Nie mogłam się uspokic. Ja nie miałam takich leków nawet przed matura i innymi egzaminami. Nie wiem jak sobie z tym radzić, jak zaakceptować. Jak w tym stanie akceptować, że moge kochać innego? Dla mnie jest to bardzo przerażające, bo ja nie chce kochać tamtego człowieka. Nie muszę chyba pisać, że panicznie się go boję od półtora roku ucielam kontakt z tymi ludźmi, zablokowałam ich na wszystkich możliwych portalach, żeby ich nie widzieć. Kazde spojrzenie na gościa powodowało,że bardzo się bałam i czułam jak fala gorąca na mnie schodzi. Wiem, dużo ludzi mówi, że najlepiej się eksponować, ale ja się bardzo boję, że wtedy dojdzie do mnie, że go kocham i nie kocham męża. Wiem, wiem, że to co pisze, to typowa nerwica, ktoś powie, jak można się bać, że kogoś kochasz. Jak się kocha, to się tego nie boi i gdybyś kochała tego gościa, już dawno-jak miałaś okazję bys z nim była i tu wchodzi logika, ale ona w ogóle na mnie nie działa. Bo przychodzi mi myśl, a moze ty sie zakochałaś bez tych wszystkich objawów... Może. Po prostu trachnela cię miłość na zawsze, jedna jedyna...? Odpowiadam sobie, że jak można kogoś kochać bez uczucia troski o niego, bez tęsknoty, bez braku checi zbliżenia do tej osoby, bez braku chęci kontaktu fizycznego-zarowno takiego normalnego jak i seksualnego. Do mojej głowy nie dochodzą te argument, dalej wmawia mi, że można kochać bez tego wszystkiego. Dziś obudził mnie ten lek że wspomnieniem, że te 6 lat temu był sylwester i, że ja tak chciałam, żeby ten kolega przyjechał do mnie i do mojego chłopaka (wtedy) z ta koleżanka i że ja tam mogłabym wtedy się tak mu podobać. Nie myślałam wtedy o moim chłopaku, tylko o tym, że byłoby super gdyby ten obcy przyjechał I że mogłabym z nim tam flirtować. I to ma być dowód na to, że kocham tamtego. Nie mogę tego znieść, że miałam wtedy na to ochotę. Chce mi się płakać. Chce kochać najbardziej na świecie męża. Błagam, czy ktoś mógłby mi powiedzieć w moim przypadku, co mam myśleć albo co zrobić, że gdy przychodzi jakieś wspomnienie z tak potężnym lękiem, które wybudza mnie w środku nocy i nie daje zasnąć? Co ja mam wtedy zrobić, wtedy jestem przekonana o tym, że kocham tamtego (co paradoksalnie powinno mnie cieszyć i motywować, zeby jak najszybciej zakończyć związek z mezem-ale kiedy o tym pomyśle wybucham płaczem i nie chce stracić męża, którego wiem, że bardzo kocham) , a jak staram się nie analizować i puszczać te myśl, to efekt jest odwrotny, nic nie puszcza wręcz nasila się nie do zniesienia. Wtedy mam tylko myśl, że chce już umrzec, że takie życie jest bez sensu. Nie chce tego gościa, nie chce być z nim, sprawa jest jasna. Proszę, dajcie mi jakieś rady na opanowanie tego. Brałam rok temu leki, ale nie bardzo mi pomagały. Co zrobić jak pojawia się myśl, wspomnienie i wywołuje to strach? Jak to olać? W moim przypadku mam sobie powiedzieć "ok spoko, kocham tamtego? " Strach utrzymuje się do czasu, jak sobie jakoś tego nie wyjaśnię, inaczej nie ma mowy żeby zniknął. On trwa bardzo długo, próbowałam nie analizować, ale bardzo wysoki poziom leku utrzymywał się godzinę. I nie było go końca. Mówiłam sobie "ok kochasz tamtego" A mój lek i przekonanie że tak jest wzrastało... Co robić?