Żyję wspomnieniami. Sentymentalność, niechęć do zmian, wegetacja.
: 7 lutego 2021, o 11:58
Gdy byłem u psychiatry, lekarz powiedział mi, ze przyczyną mojej nerwicy jest po prostu wrażliwa konstrukcja psychiczna. Innymi słowy, jestem jaki jestem, taki się już urodziłem i na drodze psychoterapii mogę wypracować pewne schematy radzenia sobie z rzeczywistością, ale nie stanę się innym człowiekiem.
Obok całego bagażu uciążliwych dla mnie zaburzeń jak fobia społeczna, nerwice natręctw, agorafobia, a do pewnego stopnia również odrealnienie, które czynią ze mnie człowieka-widmo, mam również inny problem. Mianowicie jestem osobą nadzwyczaj sentymentalną, przywiązaną do raz zastanej rzeczywistości, niezdolną do podejmowania decyzji, niechętną jakimkolwiek zmianom. Wiążę się to z tym, że wpadam w pewne koleiny myślowe i bez przerwy powracam myślami do pewnych wspomnień z młodości i dzieciństwa. Zwłaszcza wtedy, gdy słucham nastrojowej muzyki – ale również w bardzo wielu innych sytuacjach, praktycznie nieustannie – zaczynam sobie wyobrażać, że znowu jestem w przedszkolu, w ogródku przed domem cioci albo że wchodzę na strych domu drugiej cioci. To nawet nie są jakieś spójne filmy odtwarzające się w mojej głowie, a raczej pojedyncze klatki, zdjęcia, ewentualnie kilkusekundowe wizje z mojej przeszłości, pewnie nawet niezbyt dokładnie zapamiętane takimi, jakimi wydarzyły się naprawdę.
Źle znoszę jakiekolwiek zmiany takie jak remont domu, bo wytrącają mnie z tego poczucia zgody między wyobraźnią a rzeczywistością. Nie jestem też w stanie samemu wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć życia do przodu.
Zauważyłem, że bez przerwy żyję albo tymi wspomnieniami, albo ewentualnie wizją świetlanej przyszłości, jaką sobie kreuję w mojej wyobraźni. Natomiast teraźniejszość wydaje mi się nieciekawa i bolesna i nie potrafię się nią cieszyć. Nie potrafię jej również zmienić na swoją korzyść, aby przybliżyć zrealizowanie swoich marzeń. Nie tylko z powodu mojej fobii społecznej, ale także perfekcjonizmu i lęku, że będę żałował raz obranej drogi i będę rozpamiętywał, że jednak nie podjąłem innej decyzji. Wolę bezpieczną, przewidywalną teraźniejszość od nieznanej przyszłości.
Popadam również w dziesiątki różnych rytuałów, które dają mi poczucie bezpieczeństwa i pozwalają uwierzyć, że czas stanął w miejscu i że zawsze wszystko będzie takie jak było. Na przykład: lubię wieczorem wyjść do sklepu, nawet jeżeli niczego z niego nie potrzebuję. Po prostu przyzwyczaiłem się do tego i lubię to robić. Moi rodzice biorą dwa razy w tygodniu świeże mleko od krowy, którą mają nasi sąsiedzi, żeby zrobić z niego jogurt. Zawsze to ja idę po to mleko, nawet jeżeli nie muszę – bo sprawia mi to pewną przyjemność, daje pewien komfort. Staje się to swoistym rytuałem, na który cały czas czekam. Tak jak Boże Narodzenie jest również takim rytuałem, na który wszyscy czekają przez cały rok.
Mimo ponad 30 lat w dalszym ciągu czuję się i chciałbym wierzyć w to, że mam 15-18 lat. Że czas stanął w miejscu, ludzie przeze mnie znani nie starzeją się i nie umierają. Że wszyscy moi dziadkowie żyją i trzymają rękę na pulsie, że mój brat nadal ma kilka lat, a nie już przeszło 20 i właśnie przygotowuje się do swojego ślubu. Że moja kuzynka nie jest już 30-letnią mężatką z dzieckiem, a nadal ma lat kilkanaście i zawsze mogę ją odwiedzić i np. pojeździć z nią na rowerze. Jestem zatopiony albo we wspomnieniach, albo w marzeniach odnośnie do mojej przyszłości.
Zastanawiam się, czy istnieje sposób na obiektywne rozsądzenie, czy to co się dzieje w mojej głowie jest wynikiem naturalnej skłonności człowieka do dokonywania retrospekcji i snucia marzeń, czy po prostu moich nerwicowych zaburzeń. A jeżeli nerwica jedynie wzmacnia te myśli, to w jakim stopniu i czy da się to jakoś ograniczyć. Prawda jest taka, że jestem człowiekiem o bardzo małym temperamencie – zdobywanie K2 zimą czy skoki spadochronowe ze stratosfery nie wydają mi się żadną atrakcją. Mało tego, nawet o wiele mniej ryzykowne zajęcia są dla mnie niepotrzebnym ryzykiem i stratą czasu. Bierne przyglądanie się rzeczywistości jest dla mnie o wiele ciekawsze niż kreowanie tej rzeczywistości. Wolę rozmyślać nad życiem niż po prostu żyć.
Coraz bardziej chciałbym żyć jak ci ludzie z jednej sceny w filmie „Incepcja”, którzy zasypiali tylko po to, żeby przeżywać swoje życie w śnie. Wybierali sen, bo było ciekawszy od ich życia.
Gdy w środku cichej, ciemnej nocy leżę w łóżku i słyszę z oddali sygnał przejeżdżającego ambulansu lub wozu strażackiego, czuję coś na wzór pewnego – nie wiem jak to ująć – podniecenia? Bo ktoś w tej chwili dwoi się i troi, pełniąc służbę medyka czy strażaka, by uratować komuś życie. A ja sobie leżę bezpiecznie w łóżku i nic mi nie grozi.
Być może ma na to wpływ odrealnienie – coraz częściej czuję się, że jestem zamknięty w jakimś Matriksie, że otaczająca mnie rzeczywistość to tylko film, który odtwarza się na moich oczach. I że nie mam na niego wpływu i nawet nie chcę mieć wpływu – co ma być, to będzie. Aczkolwiek wiem, że zawsze byłem osobą mało przebojową i niezdolną do podejmowania inicjatywy.
Moja nerwicowa nadwrażliwość na bodźce zapewne również ma w tym niemały udział – skoro stresujące, ryzykowne zachowania wydają mi się jeszcze bardziej stresujące, ponad próg wytrzymałości, to z nich rezygnuję. Po prostu. Życie ograniczam do przetrwania jak najmniejszym nakładem sił, kosztów i nerwów.
Tak więc uciekam we wspomnienia, a w miarę upływu czasu następuje coraz większy rozdźwięk między światem przeze mnie zapamiętanym, a światem rzeczywistym. Również szanse na odmianę swojego nudnego, smutnego życia maleją z każdym dniem, bo poza pogarszaniem się zdrowia psychicznego i moją zerową samooceną i przebojowością, tracę powoli siły witalne, co jest nieuchronnym symptomem starzenia się.
U psychiatry dowiedziałem się innej ciekawej rzeczy o sobie – być może kluczowej do zrozumienia mojego zachowania. Najprawdopodobniej cierpię na zaburzenie znane jako infantylizm. Otóż przy w miarę normalnym rozwoju intelektualnym, jestem nie w pełni rozwinięty emocjonalnie i fizycznie. Mimo swojego wieku wyglądam jak nastolatek. Mam wysoki tembr głosu, rachityczną budowę ciała. Oczywiście czyni mnie to osobą wyjątkowo nieatrakcyjną dla płci przeciwnej. Aż sam się sobie dziwię, że nie jestem homoseksualistą, bo spełniam stereotypowe cechy typowego homoseksualisty. Również mój sposób zachowywania się w pewnych sytuacjach jest odległy od zachowania dorosłego człowieka. Mam prymitywne, dziecinne poczucie humoru, a np. to, że ludzie zawierają związki i płodzą dzieci jest dla mnie wielką tajemnicą – bo jak można chcieć dobrowolnie zwalić sobie na głowę tak olbrzymi problem jak założenie rodziny? Nie lepiej pograć w grę na komputerze?
Jeżeli ktokolwiek z was byłby w stanie jakoś ustosunkować się do mojego postu, coś skomentować, coś dodać, coś ująć – będę wdzięczny.
Pozdrawiam.
Obok całego bagażu uciążliwych dla mnie zaburzeń jak fobia społeczna, nerwice natręctw, agorafobia, a do pewnego stopnia również odrealnienie, które czynią ze mnie człowieka-widmo, mam również inny problem. Mianowicie jestem osobą nadzwyczaj sentymentalną, przywiązaną do raz zastanej rzeczywistości, niezdolną do podejmowania decyzji, niechętną jakimkolwiek zmianom. Wiążę się to z tym, że wpadam w pewne koleiny myślowe i bez przerwy powracam myślami do pewnych wspomnień z młodości i dzieciństwa. Zwłaszcza wtedy, gdy słucham nastrojowej muzyki – ale również w bardzo wielu innych sytuacjach, praktycznie nieustannie – zaczynam sobie wyobrażać, że znowu jestem w przedszkolu, w ogródku przed domem cioci albo że wchodzę na strych domu drugiej cioci. To nawet nie są jakieś spójne filmy odtwarzające się w mojej głowie, a raczej pojedyncze klatki, zdjęcia, ewentualnie kilkusekundowe wizje z mojej przeszłości, pewnie nawet niezbyt dokładnie zapamiętane takimi, jakimi wydarzyły się naprawdę.
Źle znoszę jakiekolwiek zmiany takie jak remont domu, bo wytrącają mnie z tego poczucia zgody między wyobraźnią a rzeczywistością. Nie jestem też w stanie samemu wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć życia do przodu.
Zauważyłem, że bez przerwy żyję albo tymi wspomnieniami, albo ewentualnie wizją świetlanej przyszłości, jaką sobie kreuję w mojej wyobraźni. Natomiast teraźniejszość wydaje mi się nieciekawa i bolesna i nie potrafię się nią cieszyć. Nie potrafię jej również zmienić na swoją korzyść, aby przybliżyć zrealizowanie swoich marzeń. Nie tylko z powodu mojej fobii społecznej, ale także perfekcjonizmu i lęku, że będę żałował raz obranej drogi i będę rozpamiętywał, że jednak nie podjąłem innej decyzji. Wolę bezpieczną, przewidywalną teraźniejszość od nieznanej przyszłości.
Popadam również w dziesiątki różnych rytuałów, które dają mi poczucie bezpieczeństwa i pozwalają uwierzyć, że czas stanął w miejscu i że zawsze wszystko będzie takie jak było. Na przykład: lubię wieczorem wyjść do sklepu, nawet jeżeli niczego z niego nie potrzebuję. Po prostu przyzwyczaiłem się do tego i lubię to robić. Moi rodzice biorą dwa razy w tygodniu świeże mleko od krowy, którą mają nasi sąsiedzi, żeby zrobić z niego jogurt. Zawsze to ja idę po to mleko, nawet jeżeli nie muszę – bo sprawia mi to pewną przyjemność, daje pewien komfort. Staje się to swoistym rytuałem, na który cały czas czekam. Tak jak Boże Narodzenie jest również takim rytuałem, na który wszyscy czekają przez cały rok.
Mimo ponad 30 lat w dalszym ciągu czuję się i chciałbym wierzyć w to, że mam 15-18 lat. Że czas stanął w miejscu, ludzie przeze mnie znani nie starzeją się i nie umierają. Że wszyscy moi dziadkowie żyją i trzymają rękę na pulsie, że mój brat nadal ma kilka lat, a nie już przeszło 20 i właśnie przygotowuje się do swojego ślubu. Że moja kuzynka nie jest już 30-letnią mężatką z dzieckiem, a nadal ma lat kilkanaście i zawsze mogę ją odwiedzić i np. pojeździć z nią na rowerze. Jestem zatopiony albo we wspomnieniach, albo w marzeniach odnośnie do mojej przyszłości.
Zastanawiam się, czy istnieje sposób na obiektywne rozsądzenie, czy to co się dzieje w mojej głowie jest wynikiem naturalnej skłonności człowieka do dokonywania retrospekcji i snucia marzeń, czy po prostu moich nerwicowych zaburzeń. A jeżeli nerwica jedynie wzmacnia te myśli, to w jakim stopniu i czy da się to jakoś ograniczyć. Prawda jest taka, że jestem człowiekiem o bardzo małym temperamencie – zdobywanie K2 zimą czy skoki spadochronowe ze stratosfery nie wydają mi się żadną atrakcją. Mało tego, nawet o wiele mniej ryzykowne zajęcia są dla mnie niepotrzebnym ryzykiem i stratą czasu. Bierne przyglądanie się rzeczywistości jest dla mnie o wiele ciekawsze niż kreowanie tej rzeczywistości. Wolę rozmyślać nad życiem niż po prostu żyć.
Coraz bardziej chciałbym żyć jak ci ludzie z jednej sceny w filmie „Incepcja”, którzy zasypiali tylko po to, żeby przeżywać swoje życie w śnie. Wybierali sen, bo było ciekawszy od ich życia.
Gdy w środku cichej, ciemnej nocy leżę w łóżku i słyszę z oddali sygnał przejeżdżającego ambulansu lub wozu strażackiego, czuję coś na wzór pewnego – nie wiem jak to ująć – podniecenia? Bo ktoś w tej chwili dwoi się i troi, pełniąc służbę medyka czy strażaka, by uratować komuś życie. A ja sobie leżę bezpiecznie w łóżku i nic mi nie grozi.
Być może ma na to wpływ odrealnienie – coraz częściej czuję się, że jestem zamknięty w jakimś Matriksie, że otaczająca mnie rzeczywistość to tylko film, który odtwarza się na moich oczach. I że nie mam na niego wpływu i nawet nie chcę mieć wpływu – co ma być, to będzie. Aczkolwiek wiem, że zawsze byłem osobą mało przebojową i niezdolną do podejmowania inicjatywy.
Moja nerwicowa nadwrażliwość na bodźce zapewne również ma w tym niemały udział – skoro stresujące, ryzykowne zachowania wydają mi się jeszcze bardziej stresujące, ponad próg wytrzymałości, to z nich rezygnuję. Po prostu. Życie ograniczam do przetrwania jak najmniejszym nakładem sił, kosztów i nerwów.
Tak więc uciekam we wspomnienia, a w miarę upływu czasu następuje coraz większy rozdźwięk między światem przeze mnie zapamiętanym, a światem rzeczywistym. Również szanse na odmianę swojego nudnego, smutnego życia maleją z każdym dniem, bo poza pogarszaniem się zdrowia psychicznego i moją zerową samooceną i przebojowością, tracę powoli siły witalne, co jest nieuchronnym symptomem starzenia się.
U psychiatry dowiedziałem się innej ciekawej rzeczy o sobie – być może kluczowej do zrozumienia mojego zachowania. Najprawdopodobniej cierpię na zaburzenie znane jako infantylizm. Otóż przy w miarę normalnym rozwoju intelektualnym, jestem nie w pełni rozwinięty emocjonalnie i fizycznie. Mimo swojego wieku wyglądam jak nastolatek. Mam wysoki tembr głosu, rachityczną budowę ciała. Oczywiście czyni mnie to osobą wyjątkowo nieatrakcyjną dla płci przeciwnej. Aż sam się sobie dziwię, że nie jestem homoseksualistą, bo spełniam stereotypowe cechy typowego homoseksualisty. Również mój sposób zachowywania się w pewnych sytuacjach jest odległy od zachowania dorosłego człowieka. Mam prymitywne, dziecinne poczucie humoru, a np. to, że ludzie zawierają związki i płodzą dzieci jest dla mnie wielką tajemnicą – bo jak można chcieć dobrowolnie zwalić sobie na głowę tak olbrzymi problem jak założenie rodziny? Nie lepiej pograć w grę na komputerze?
Jeżeli ktokolwiek z was byłby w stanie jakoś ustosunkować się do mojego postu, coś skomentować, coś dodać, coś ująć – będę wdzięczny.
Pozdrawiam.