Zaburzenia lękowe czy ukryta depresja
: 1 października 2020, o 18:29
Cześć wszystkim!
Od 12 roku życia zmagam się z zaburzeniami lękowymi. Miałam osobowość lękową ale udało się to zahamować bez leków tylko psychoterapią. Terapia trwala 4 lata. To był lekki koszmar bo nie mogłam siedzieć w klasie, ciągle robiło mi się słabo, bałam się wychodzić jak było ciemno. Udało się to poogarniać. 3,5 miesiąca temu przeżyłam niesamowite załamanie po zerwaniu z chłopakiem z którym przy tym wszystkim się przyjaźniłam/przyjaźnie. Załamanie trwało 3 tygodnie i przypominało depresje ale minęło i nagle uruchomiło się WSZYSTKO. Nerwica, hipochondria, niesamowita derealizacja, strach, lęk no wszystko co mozliwe chyba. Przy tym wszystkim bylam aktywna fizycznie, duzo pracowalam nad soba, planowalam sobie kazdy dzien. Boje sie ze ten powrot to dalej kolejne lata terapii i ciagle zastanawiac sie: Dlaczego tak bardzo nad soba pracuje a to wszystko dzieje sie w mojej glowie? Zaczelam zastanawiac sie czy to nie jest ukryta deresja. Wracam do domu wszystko jest okej i nagle pojawiaja sie te cholerne mysli natretne o tyl ze cos sobie zrobie ze to juz mysli samobojcze itp i zaczynam plakac. Uwielbiam wychodzic z ludzmi, rozmawiac, cieszy mnie nawet kubek kawy i nie pada z moich ust takie zdanie jak: nie mam juz sily, nie dam rady. Ale mimo tego to wszystko nie chce minac i zastanawiam sie czy problem nie lezy gdzies indziej niz w lęku. Miałam wizte u psychiatry, takiemu któremu naprawdę ufam i stwierdził że to lęk i na ten moment pod kątem medycznym nie potrzebuje leków. Moja terapeutka jest rówież osobą której ufam, która mnie zna i wiem że rozumie. Co o tym wszystkim sądzicie? Czy dam rade z tego syfu wyjść bez leków? Czy szukać problemu w depresji? Jestem już troche bezradna ale bardzo boje sie benzo i tego ze zmieni sie to w gorsza i mocniejsza depresje
Od 12 roku życia zmagam się z zaburzeniami lękowymi. Miałam osobowość lękową ale udało się to zahamować bez leków tylko psychoterapią. Terapia trwala 4 lata. To był lekki koszmar bo nie mogłam siedzieć w klasie, ciągle robiło mi się słabo, bałam się wychodzić jak było ciemno. Udało się to poogarniać. 3,5 miesiąca temu przeżyłam niesamowite załamanie po zerwaniu z chłopakiem z którym przy tym wszystkim się przyjaźniłam/przyjaźnie. Załamanie trwało 3 tygodnie i przypominało depresje ale minęło i nagle uruchomiło się WSZYSTKO. Nerwica, hipochondria, niesamowita derealizacja, strach, lęk no wszystko co mozliwe chyba. Przy tym wszystkim bylam aktywna fizycznie, duzo pracowalam nad soba, planowalam sobie kazdy dzien. Boje sie ze ten powrot to dalej kolejne lata terapii i ciagle zastanawiac sie: Dlaczego tak bardzo nad soba pracuje a to wszystko dzieje sie w mojej glowie? Zaczelam zastanawiac sie czy to nie jest ukryta deresja. Wracam do domu wszystko jest okej i nagle pojawiaja sie te cholerne mysli natretne o tyl ze cos sobie zrobie ze to juz mysli samobojcze itp i zaczynam plakac. Uwielbiam wychodzic z ludzmi, rozmawiac, cieszy mnie nawet kubek kawy i nie pada z moich ust takie zdanie jak: nie mam juz sily, nie dam rady. Ale mimo tego to wszystko nie chce minac i zastanawiam sie czy problem nie lezy gdzies indziej niz w lęku. Miałam wizte u psychiatry, takiemu któremu naprawdę ufam i stwierdził że to lęk i na ten moment pod kątem medycznym nie potrzebuje leków. Moja terapeutka jest rówież osobą której ufam, która mnie zna i wiem że rozumie. Co o tym wszystkim sądzicie? Czy dam rade z tego syfu wyjść bez leków? Czy szukać problemu w depresji? Jestem już troche bezradna ale bardzo boje sie benzo i tego ze zmieni sie to w gorsza i mocniejsza depresje
