Strona 1 z 1

Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 26 sierpnia 2019, o 19:57
autor: zbigniewcichyszelest
Witajcie.
Przerobiłem już setki natrętów i przyszła chyba pora na hipochondrię. Problem w tym, że jest ona poprzedzona dosyć istotnymi faktami, dzięki którym zacząłem najprawodpodobniej robić "z muchy słonia". Zaczęło się chyba od tego, że było mi troszkę "za dobrze" i dawno nie miałem czegoś, co uczepi się mnie na dobre. No i tak to jakiś czas temu zmarła moja znajoma - kompletnie nie wiedziała o tym, że coś jej dolega, normalna młoda i zdrowa dziewczyna. Okazało się że miała w mózgu tętniaka, który jej pękł. Rozje.bało mnie to totalnie na jakiś czas i zacząłem rozmyślać o sensie życia, sensie robienia czegokolwiek, bo jak tu żyć i cokolwiek planować, skoro możesz się jutro nie obudzić itp. Rozumiem że to skrajne przypadki i moje podejście jest błędne i wynika z lękowego myślenia, ale i tak i tak jest to w jakiś sposób demotywujące i przerażające. Po czasie zauważyłem u siebie krew podczas wypróżniania - panika niemiłosierna. Dodatkowo okazało się że na moim ciele pojawiły się jakieś dziwne zmiany (kompletnie niebolesna opuchlizna na klatce piersiowej) i udałem się na USG. Wszystkie badania wyszły w porządku - lekarze odesłali mnie do domu. Niemniej jednak odczuwam dziwne uczucie w brzuchu na co dzień - jest on tak jakby napięty i pobolewa. Nie jest to ból który powoduje jakiś duży dyskomfort, ani nie jest to ból który męczy mnie gdy jestem czymś zajęty. W skrócie - jest to jedyny mój lęk w tym momencie, a z doświadczenia wiem, że mając nerwicę zawsze musisz mieć jakiegoś konika. Pozbywasz się jednego, to za minutę wskakuje drugi, który cię męczy. Jest spora szansa, że te napięcie w brzuchu to nerwicowe wkrętki oraz zwyczajne napięcie, które ma każdy z nas podczas lęku i stresu. Pytanie teraz do was - czy ktoś z was zauważył takie problemy ze swoim żołądkiem lub ogólnie brzuchem? Czasami łapały mnie jakieś dziwne skurcze, ale pamiętam słowa Victora, który mówił, że nerwica zafunduje nam nawet ból w małym palcu u stopy, jeżeli mocno się tym przejmiemy. Miałem już podobne problemy z okiem - wkręcałem sobie jakieś raki i inne gó.wna, to odczuwałem dyskomfort i ból. Po wizycie u okulisty ból minął :D nie chcę też biegać po lekarzach jak świr. Odżywiam się dosyć dobrze - lubię wypić ale tylko w weekendy. W tygodniu pełnowartościowe posiłki, kompletny brak słodyczy, fastfoodów itp. Jeżeli macie jakieś podobne doświadczenia to dajcie znać. Zastanawiam się czy nie wrócić do leków, żeby dać organizmowi trochę odpoczynku. Chodzę cały czas napiety, odczuwam lęk i mam wrażenie że mnie to kompletnie wyniszcza. Chciałbym się jakoś wyciszyć na jakiś czas.

PS. Jakiś czas temu odczuwałem silny ból brzucha - zjadłem 2 alprageny (pochodna Xanaxu) i przeszło. Lek nie miał właściwości przeciwbólowych.

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 4 października 2019, o 09:32
autor: Lus
Cześć Zbyszku, zdaje się że sam sobie odpowiedziałeś na pytanie i nic dodać nic ująć. Ja jak się lepiej poczuję to tak się przyzwyczajam, że każdy nowy objaw jest dla mnie zagrożeniem, dopiero po kilku dniach i wnioskach typu "po leku uspokajającym przeszło albo po stresie przeszło" konkluzja jest oczywista. I znów dochodzi do mnie - mam nerwicę. Przeżyłeś swego rodzaju traumę i masz reakcję organizmu. Nie wiem jak bliska była Ci znajoma i wiem że łatwo powiedzieć z daleka, ale moja rada byłaby taka: Nie analizuj zbyt takich sytuacji, zdaj sobie sprawę raz na zawsze, że życie nie jest bajką, życie ogólnie nie ma zbyt wielkiego sensu, nie jest zbyt piękne ogólnie, to co możemy to czerpać z niego co najlepsze, szukać czegoś co sprawia nam radość. Nie chcę Cię dołować, tylko zwrócić Ci uwagę, żebyś nie zakładał sobie górnolotnych mótt :P typu "życie jest piękne", czy "życie ma wielki sens". Po co Ci to? Żeby przeżywać rozczarowania? Życie jest trudne, ale o ile założysz sobie, że może dziać się coś złego dookoła Ciebie, że tak po prostu jest, będzie łatwiej Ci to znosić. Nie mówię że nie masz być na krzywdę i niesprawiedliwość niewrażliwy, bo nie dasz raczej rady, ale nie pogrążaj sie w tym i nie zatapiaj się w nieszczęściach, one się zdarzają. Ile dzieci cierpi na świecie z głodu i krzywdy, to jest bardziej niż przerażające, też nieraz się tym katuję, ale coraz częsciej zauważam, że tylko sobie szkodzę, bo oprócz datków na organizacje charytatywne i tak nie mogę nic zrobić. A żyć ze świadomością, że życie jest trudne i nie wiem czy w ogóle ma sens naprawdę się da. Przekieruj swoje myślenie na takie (wielu ludzi tak mówi, również Wiktor): dostałem życie i nie mogę dostać juz innego więc skoro już je mam to zrobię z nim to co się da najlepszego, będę żyć jak najlepiej, bo tyle mam i już, a co będzie i po co żyć - są pytaniami bez odpowiedzi i my ludzie musimy to przyjąć na klatę, czyli w skrócie nie dumać, tylko działać.
A wracając do objawów, to współczuję Ci że nerwica Ci podaje kolejne, bo wiem że stare objawy czy typowe umiemy obejść, a nowe lub nietypowe dają nam strach. Dlatego namawiam do myślenia typu: co z tego że zachoruję i tak kiedyś umrę, przyjmę to co mi jest pisane, ale dopóki żyję będę robił z tego pożytek, będę żył aktywnie, żeby jak najmniej myśleć o głupotach i zagrożeniach. Jak ma mnie szlag trafić, to niech trafia, trudno, ale skoro nie trafia to sprobuje żyć, a objawy znosić.
Pozdrawiam i uśmiechu życzę!

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 4 października 2019, o 09:35
autor: Lus
A! I jeszcze czy ten ból brzucha był aż taki mocny, nie do zniesienia, że wziąłeś te alprageny? A próbowałeś coś na ból brzucha najpierw?

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 4 października 2019, o 09:48
autor: Estersis
zbigniewcichyszelest pisze:
26 sierpnia 2019, o 19:57
Witajcie.
Przerobiłem już setki natrętów i przyszła chyba pora na hipochondrię. Problem w tym, że jest ona poprzedzona dosyć istotnymi faktami, dzięki którym zacząłem najprawodpodobniej robić "z muchy słonia". Zaczęło się chyba od tego, że było mi troszkę "za dobrze" i dawno nie miałem czegoś, co uczepi się mnie na dobre. No i tak to jakiś czas temu zmarła moja znajoma - kompletnie nie wiedziała o tym, że coś jej dolega, normalna młoda i zdrowa dziewczyna. Okazało się że miała w mózgu tętniaka, który jej pękł. Rozje.bało mnie to totalnie na jakiś czas i zacząłem rozmyślać o sensie życia, sensie robienia czegokolwiek, bo jak tu żyć i cokolwiek planować, skoro możesz się jutro nie obudzić itp. Rozumiem że to skrajne przypadki i moje podejście jest błędne i wynika z lękowego myślenia, ale i tak i tak jest to w jakiś sposób demotywujące i przerażające. Po czasie zauważyłem u siebie krew podczas wypróżniania - panika niemiłosierna. Dodatkowo okazało się że na moim ciele pojawiły się jakieś dziwne zmiany (kompletnie niebolesna opuchlizna na klatce piersiowej) i udałem się na USG. Wszystkie badania wyszły w porządku - lekarze odesłali mnie do domu. Niemniej jednak odczuwam dziwne uczucie w brzuchu na co dzień - jest on tak jakby napięty i pobolewa. Nie jest to ból który powoduje jakiś duży dyskomfort, ani nie jest to ból który męczy mnie gdy jestem czymś zajęty. W skrócie - jest to jedyny mój lęk w tym momencie, a z doświadczenia wiem, że mając nerwicę zawsze musisz mieć jakiegoś konika. Pozbywasz się jednego, to za minutę wskakuje drugi, który cię męczy. Jest spora szansa, że te napięcie w brzuchu to nerwicowe wkrętki oraz zwyczajne napięcie, które ma każdy z nas podczas lęku i stresu. Pytanie teraz do was - czy ktoś z was zauważył takie problemy ze swoim żołądkiem lub ogólnie brzuchem? Czasami łapały mnie jakieś dziwne skurcze, ale pamiętam słowa Victora, który mówił, że nerwica zafunduje nam nawet ból w małym palcu u stopy, jeżeli mocno się tym przejmiemy. Miałem już podobne problemy z okiem - wkręcałem sobie jakieś raki i inne gó.wna, to odczuwałem dyskomfort i ból. Po wizycie u okulisty ból minął :D nie chcę też biegać po lekarzach jak świr. Odżywiam się dosyć dobrze - lubię wypić ale tylko w weekendy. W tygodniu pełnowartościowe posiłki, kompletny brak słodyczy, fastfoodów itp. Jeżeli macie jakieś podobne doświadczenia to dajcie znać. Zastanawiam się czy nie wrócić do leków, żeby dać organizmowi trochę odpoczynku. Chodzę cały czas napiety, odczuwam lęk i mam wrażenie że mnie to kompletnie wyniszcza. Chciałbym się jakoś wyciszyć na jakiś czas.

PS. Jakiś czas temu odczuwałem silny ból brzucha - zjadłem 2 alprageny (pochodna Xanaxu) i przeszło. Lek nie miał właściwości przeciwbólowych.
Hej
No to pewnie Ci pomoge tym wpisem (albo i nie)😊Scisk, skurcze, bulgoty, i dyskomfort brzucha czy jelit mam od jakis 4 tygodni. No wkret gotowy i oczywiscie zaskoczyl mnie jak swiezaka🤔 Ale czemu tu sie dziwic jak mam stres od dluzszego czasu w pracy. Kumulacja napiecia i wpierniczylo mi sie ogolnie w brzuch. Panika byla i owszem....oczywiscie tez mam tendencje hipochondryczne wiec diagnoza gotowa. Ale pamietajmy o jednym. Nerwa jest podstepna i atakuje z ukrycia. Daje objawy ktorych sie nie spodziewamy po to by nas straszyc na maxa. Od nas zalezy czy idziemy za tym czy nie. Ja poszlam mimo ze teorie mam obryta na blache🤣i co? I sie bujam z pierdzielonym kryzysem.....
A scisniety brzuch tez jest objawem nerwy. To miesnie sie zaciskaja z napiecia.....i tego sie trzymajmy👍😛

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 17 października 2019, o 11:40
autor: zbigniewcichyszelest
Dzięki za odpowiedzi. Lus - co do twojego podejścia, to jest ono jak najbardziej rozsądne, jednak ciężko tak w 100% szczerze to wszystko zaakceptować. Dla mnie męcząca jest świadomość, że pracuję na darmo, buduję relację z moją kobietą, znajomymi i rodziną, tylko po to, aby potem umrzeć. Jeszcze gdyby człowiek dożywał tej starości i mógł się jakoś zająć życiem, to pół biedy, ale ja po prostu nie umiem skupić się na życiu, rozwijaniu biznesu i sprawach codziennych, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie wiadomo co będzie jutro, że mogę już w tym momencie być śmiertelnie chory i kompletnie o tym nie wiedzieć. Wiem, że jest to wynik bycia w nerwicy i że ludzie bez zaburzeń nie odczuwają tego zagrożenia na co dzień, zdarza im się myśleć w ten sposób, ale jest to bardziej okazyjne niż codzienne, jednak kompletnie tego nie rozumiem. Jak widzę te wszystkie uśmiechnięte mordy w społeczeństwie, które się naczytały motywacyjnych ksiażek pt. "Możesz wszystko tylko ciężko pracuj" to się uśmiecham pod nosem i se myślę "no zobaczymy czy możesz wszystko jak cie doje.bie jakiś rak albo inny syf". Wiem, że takie życie, w którym jedyne co robisz to boisz się chorób i śmierci jest głupotą, ale ja po prostu jestem świadomy tego, że przysłowiowe jutro jest niepewne i nie umiem się kompletnie wyłączyć z tego, tak jak większość ludzi, która prawie w ogóle się nad takimi rzeczami nie zastanawia, albo podchodzi do tego na takiej zasadzie, że ok takie rzeczy się dzieję, ale mnie to nie dotyczy. Zresztą o czym my rozmawiamy - 80% społeczeństwa to osoby wierzące. Ci ludzie myślą, że jeżeli umrą to nic się takiego nie stanie, no bo będą siedzieć z Panem Bogiem w niebie, a tam przecież czeka na nich ich dziadek i prababcia, będzie super! Nie możesz odczuwać bezsensu życia, będąc osobą wierzącą. Dla nich życie to before przed prawdziwą, niekończącą się ucztą.

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 17 października 2019, o 15:05
autor: zagrody123456
zbigniewcichyszelest pisze:
17 października 2019, o 11:40
Dzięki za odpowiedzi. Lus - co do twojego podejścia, to jest ono jak najbardziej rozsądne, jednak ciężko tak w 100% szczerze to wszystko zaakceptować. Dla mnie męcząca jest świadomość, że pracuję na darmo, buduję relację z moją kobietą, znajomymi i rodziną, tylko po to, aby potem umrzeć. Jeszcze gdyby człowiek dożywał tej starości i mógł się jakoś zająć życiem, to pół biedy, ale ja po prostu nie umiem skupić się na życiu, rozwijaniu biznesu i sprawach codziennych, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie wiadomo co będzie jutro, że mogę już w tym momencie być śmiertelnie chory i kompletnie o tym nie wiedzieć. Wiem, że jest to wynik bycia w nerwicy i że ludzie bez zaburzeń nie odczuwają tego zagrożenia na co dzień, zdarza im się myśleć w ten sposób, ale jest to bardziej okazyjne niż codzienne, jednak kompletnie tego nie rozumiem. Jak widzę te wszystkie uśmiechnięte mordy w społeczeństwie, które się naczytały motywacyjnych ksiażek pt. "Możesz wszystko tylko ciężko pracuj" to się uśmiecham pod nosem i se myślę "no zobaczymy czy możesz wszystko jak cie doje.bie jakiś rak albo inny syf". Wiem, że takie życie, w którym jedyne co robisz to boisz się chorób i śmierci jest głupotą, ale ja po prostu jestem świadomy tego, że przysłowiowe jutro jest niepewne i nie umiem się kompletnie wyłączyć z tego, tak jak większość ludzi, która prawie w ogóle się nad takimi rzeczami nie zastanawia, albo podchodzi do tego na takiej zasadzie, że ok takie rzeczy się dzieję, ale mnie to nie dotyczy. Zresztą o czym my rozmawiamy - 80% społeczeństwa to osoby wierzące. Ci ludzie myślą, że jeżeli umrą to nic się takiego nie stanie, no bo będą siedzieć z Panem Bogiem w niebie, a tam przecież czeka na nich ich dziadek i prababcia, będzie super! Nie możesz odczuwać bezsensu życia, będąc osobą wierzącą. Dla nich życie to before przed prawdziwą, niekończącą się ucztą.
Wiesz nie do końca tak jest ze dla osób wierzących śmierć to before przed szczęściem. Może tak jest ale dla osób bez nerwicy. Ja jestem osobą wierząca a moje największe lęki to lęk przed umieraniem, śmiercia i tym co będzie po.. Bo nerwica może zaatakować każda dziedzine.. I tak było u mnie.. Wiara to wiara a lęk to lęk...

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 21 października 2019, o 10:08
autor: Lus
Wiesz głupio się mądrzyć jak samemu się ma nerwicę i rzeczy z którymi już nie chce się walczyć, ale.. trzeba. Musimy robić sobie wewnętrzne pozytywne przymusy, wtedy bardzo stopniowo jest jakaś poprawa i też warto ją zauważać. Na mnie w momentach stopowych dobrze działała terapia, ale jak widziałam, ze już wiem co robić, to odpuszczałam terapię. Lubię też raz na jakiś czas posłuchać kogoś typu Pawlikowska czy inny mnich :P

Piszesz, ze męcząca jest świadomość, że pracujesz i budujesz relacje na darmo. Samo sformułowanie takiej tezy jest bezsensowne. Jesteśmy kropelką w bezkresie kosmosu, nic nie znaczymy, ale nie żyjemy na darmo, może życie nie ma wielkiego sensu, ale spójrz na to tak: czy chociażby budowanie relacji z kobietą nie bywa dla Ciebie przyjemne? Czy sprawianie radości bliskim nie jest czymś satysfakcjonującym? Czy przeżywanie miłych emocji nie jest miłe? To są takie małe sensiki życia, na których ja się skupiam, a jak kiedyś zaplanujesz dziecko, to dopiero zobaczysz sens życia. Wiem, że to co mówisz jest wynikiem zaburzenia, ale ciężko się żyje z takim myśleniem plus zdaje sie, że Ty też tak sądzisz. Próbuj polemiki z własnym ja, czasem jak jesteś sam to nawet głośno, spróbuj mówić do siebie jak do przyjaciela, któremu chcesz pomóc. O własnie i przy okazji taki drobiazg: czy lubisz siebie, wiem że to oklepane, ale bardzo ważne. Codziennie rano przed lustrem mów sobie jaki jesteś zajebisty, jaki... - sam wymyśl, bo ja Ciebie nie znam, co robisz dobrze, co Ci się w Tobie podoba, co innym się w Tobie może podobać. Może to sztuczne, bo całe życie nas uczą że trzeba być skromnym i czekac na pochwałę, ale wazne dla naszego myślenia o wszystkim.

Ja zdecydowanie nie jestem osobą typu "happy" i czasem nawet drażni mnie takie podejście, ale zazdroszczę ludziom, których cieszy każda chwila (na pewno łatwiej bez nerwicy ;) )
A poza tym co z tego, że kogoś złapie ten rak (piszesz no zobaczymy czy możesz wszystko..), myślę, że każdy jest świadomy ze moze zachorować, ale wiesz - ostatecznie tu i teraz żyje mu się świetnie z takim podejściem. Poza tym po wtóre są ludzie bardzo ciężko chorzy, żyjący ostatkiem sił do końca albo ze swoją chorobą ciężką, a jednak realizujący własne cele i to jest godne podziwu, skąd oni mają siłę?? A nam czasem faktycznie trzeba by ciut dopieprzyć żebyśmy się trochę ogarnęli z tym swoim gderaniem, bo wyobraź sobie że urodziłeś się np bez nóg i rąk. Na samą myśl człowiek chce się wziąć do roboty i walczyć.

To że możesz być chory jest prawdą, może zdarzyć się wypadek itd, można tak tragizować, ale po co? Sam sobie szkodzisz, mi takie myśli natrętne przychodzą też, ale staram się je przekonywać, że nie jest tak źle. Pan wielokrotnie wspominany Szaffer napisał tak mniej więcej: to co sobie wydumałeś na pewno się nie stanie, może stać się tysiące innych rzeczy, ale to co sobie natręctwami wmawiasz to się na pewno nie zdarzy. Ja bym dopisała z dokładnością do zbioru miary zero, bo jestem matematykiem ;) czyli na 99% to tak jest.
Daj sobie spokój z tym umieraniem, tzn. nawet jak umrzesz "wczoraj" (dobrze napisane żeby nie przerażać ;)) to to co zrobiłes przedwczoraj jest ważne dla kogoś, czegoś, ma to jakieś znaczenie, sens.

A co do wiary - to ona własnie po to jest, myślisz że ludzie by wierzyli tak gromadnie, gdyby nie lęk przed śmiercią, po to stworzono wiarę, na świecie jest mnóstwo religii i "każda" opowiada o końcu wspaniałym lub nieśmiertelności, bo ludzie dostali fatalny żywot - świadomy skończoności i boją się jej, a Ty jeśli nie wierzysz jesteś huge, bardzo dzielny, umiesz sobie wyobrazić, że jak spiewa poeta: "nic nie będzie potem, cały ten świat dziś to my". Może ludziom wierzącym jest trochę łatwiej, bo mają się zawsze komu wygadać i wierzą w to że ktoś ich słyszy i jeszcze.. im pomoże. Jednak zajechałeś trochę tekstem typu inni mają łatwiej, a uwierz mi nerwica nie przebiera, wierzący nerwicowcy cierpią tak samo mocno jak Ty, bo wierzą niby ale często wątpią, bo wiesz nikt im nigdy tego Boga nie pokazał, ani nie przyszedł do nich żaden Pan, który uratował im umierającą babcię itd. Więc oni w głębi serca nie są pewni często co ich czeka. Chcą wierzyć, ale często im się to kupy też nie trzyma. Więc nie zazdrość im, zawsze możesz spróbować uwierzyć jakiejś religii ;)

Główka do góry, zrób sobie listę sensów i codziennie jeden mały sensik na niej napisz i daj znać za jakiś czas jakie sensiki ma Twoje życie.

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 29 października 2019, o 17:05
autor: zbigniewcichyszelest
Lus pisze:
21 października 2019, o 10:08
Wiesz głupio się mądrzyć jak samemu się ma nerwicę i rzeczy z którymi już nie chce się walczyć, ale.. trzeba. Musimy robić sobie wewnętrzne pozytywne przymusy, wtedy bardzo stopniowo jest jakaś poprawa i też warto ją zauważać. Na mnie w momentach stopowych dobrze działała terapia, ale jak widziałam, ze już wiem co robić, to odpuszczałam terapię. Lubię też raz na jakiś czas posłuchać kogoś typu Pawlikowska czy inny mnich :P

Piszesz, ze męcząca jest świadomość, że pracujesz i budujesz relacje na darmo. Samo sformułowanie takiej tezy jest bezsensowne. Jesteśmy kropelką w bezkresie kosmosu, nic nie znaczymy, ale nie żyjemy na darmo, może życie nie ma wielkiego sensu, ale spójrz na to tak: czy chociażby budowanie relacji z kobietą nie bywa dla Ciebie przyjemne? Czy sprawianie radości bliskim nie jest czymś satysfakcjonującym? Czy przeżywanie miłych emocji nie jest miłe? To są takie małe sensiki życia, na których ja się skupiam, a jak kiedyś zaplanujesz dziecko, to dopiero zobaczysz sens życia. Wiem, że to co mówisz jest wynikiem zaburzenia, ale ciężko się żyje z takim myśleniem plus zdaje sie, że Ty też tak sądzisz. Próbuj polemiki z własnym ja, czasem jak jesteś sam to nawet głośno, spróbuj mówić do siebie jak do przyjaciela, któremu chcesz pomóc. O własnie i przy okazji taki drobiazg: czy lubisz siebie, wiem że to oklepane, ale bardzo ważne. Codziennie rano przed lustrem mów sobie jaki jesteś zajebisty, jaki... - sam wymyśl, bo ja Ciebie nie znam, co robisz dobrze, co Ci się w Tobie podoba, co innym się w Tobie może podobać. Może to sztuczne, bo całe życie nas uczą że trzeba być skromnym i czekac na pochwałę, ale wazne dla naszego myślenia o wszystkim.

Ja zdecydowanie nie jestem osobą typu "happy" i czasem nawet drażni mnie takie podejście, ale zazdroszczę ludziom, których cieszy każda chwila (na pewno łatwiej bez nerwicy ;) )
A poza tym co z tego, że kogoś złapie ten rak (piszesz no zobaczymy czy możesz wszystko..), myślę, że każdy jest świadomy ze moze zachorować, ale wiesz - ostatecznie tu i teraz żyje mu się świetnie z takim podejściem. Poza tym po wtóre są ludzie bardzo ciężko chorzy, żyjący ostatkiem sił do końca albo ze swoją chorobą ciężką, a jednak realizujący własne cele i to jest godne podziwu, skąd oni mają siłę?? A nam czasem faktycznie trzeba by ciut dopieprzyć żebyśmy się trochę ogarnęli z tym swoim gderaniem, bo wyobraź sobie że urodziłeś się np bez nóg i rąk. Na samą myśl człowiek chce się wziąć do roboty i walczyć.

To że możesz być chory jest prawdą, może zdarzyć się wypadek itd, można tak tragizować, ale po co? Sam sobie szkodzisz, mi takie myśli natrętne przychodzą też, ale staram się je przekonywać, że nie jest tak źle. Pan wielokrotnie wspominany Szaffer napisał tak mniej więcej: to co sobie wydumałeś na pewno się nie stanie, może stać się tysiące innych rzeczy, ale to co sobie natręctwami wmawiasz to się na pewno nie zdarzy. Ja bym dopisała z dokładnością do zbioru miary zero, bo jestem matematykiem ;) czyli na 99% to tak jest.
Daj sobie spokój z tym umieraniem, tzn. nawet jak umrzesz "wczoraj" (dobrze napisane żeby nie przerażać ;)) to to co zrobiłes przedwczoraj jest ważne dla kogoś, czegoś, ma to jakieś znaczenie, sens.

A co do wiary - to ona własnie po to jest, myślisz że ludzie by wierzyli tak gromadnie, gdyby nie lęk przed śmiercią, po to stworzono wiarę, na świecie jest mnóstwo religii i "każda" opowiada o końcu wspaniałym lub nieśmiertelności, bo ludzie dostali fatalny żywot - świadomy skończoności i boją się jej, a Ty jeśli nie wierzysz jesteś huge, bardzo dzielny, umiesz sobie wyobrazić, że jak spiewa poeta: "nic nie będzie potem, cały ten świat dziś to my". Może ludziom wierzącym jest trochę łatwiej, bo mają się zawsze komu wygadać i wierzą w to że ktoś ich słyszy i jeszcze.. im pomoże. Jednak zajechałeś trochę tekstem typu inni mają łatwiej, a uwierz mi nerwica nie przebiera, wierzący nerwicowcy cierpią tak samo mocno jak Ty, bo wierzą niby ale często wątpią, bo wiesz nikt im nigdy tego Boga nie pokazał, ani nie przyszedł do nich żaden Pan, który uratował im umierającą babcię itd. Więc oni w głębi serca nie są pewni często co ich czeka. Chcą wierzyć, ale często im się to kupy też nie trzyma. Więc nie zazdrość im, zawsze możesz spróbować uwierzyć jakiejś religii ;)

Główka do góry, zrób sobie listę sensów i codziennie jeden mały sensik na niej napisz i daj znać za jakiś czas jakie sensiki ma Twoje życie.
Masz rację. Sam u siebie zauważyłem wiele tragizowania i szczerze to ja już nie wiem czy to jest zaburzenie, czy to po prostu moja świadomość się tak zmieniła. Bo są momenty w życiu, w których wiesz, że to nerwica. Np. zaboli cię ręka i dostaniesz myśl "rak kości, pewnie umierasz". Jest to śmieszne samo w sobie, dlatego świadomie, pomimo czasami dziwnego lęku, zdajemy sobie sprawę, że to zaburzony stan emocjonalny nam podpowiada taki syf. Jednak ja już sam nie wiem, czy mój pesymizm jest wynikiem zaburzenia, czy zaburzenie jest wynikiem całego tego smutnego żywotu ludzkiego. Pamiętam, że już jako dziecko, zanim jeszcze dostałem takiej porządnej nerwicy, to rozmyślałem o śmierci, o kosmosie, patrzyłem przez teleskop na księżyc i rozkminiałem sobie "ale to jest poje.bane :D". Inne dzieci myślały tylko o tym, żeby rano wstać i pograć na komputerze, a ja rozmyślałem o śmierci, o Bogu (wtedy jeszcze wierzyłem, miałem z 9 lat). Nie wiem czego jest to wynikiem, bo w mojej rodzinie nikt raczej takim filozofem nie jest. Nie uważam się też za jakiegoś geniusza, ale bardziej uważam się za świadomą osobę. Nawet w dyskusji staram się stanąć zawsze po kilku stronach, zrozumieć jakie mechanizmy kierują daną osobą, jakie emocje mają na nią wpływ, dlaczego np. ta osoba w tym momencie jest zła, co ona sobie myśli, jak emocje nieświadomie przejęły nad nią kontrolę, jak jej emocje blokują jej logiczne i świadome myślenie... i tak dalej i tak dalej. Myślę, że z tego po prostu rozwinęło się moje zaburzenie. Nie umiem na nic patrzeć powierzchownie, nie umiem się skupić na chwili obecnej. Patrzę na człowieka i rozmyślam sobie o tym, że właśnie odkąd na niego spojrzałem obumarło w jego ciele jakieś 10 tysięcy mikrokomórek, a pojawiło się 10 tysięcy nowych. Słucham swojego serca i sobie myślę - ale śmiesznie, takie małe gówienko, tak sobie bije i bije, a jakby mu się odechciało, to bym już nie żył. Męczy mnie po prostu ciągłe rozkminianie, ciągła świadomość i rozbijanie rzeczy na czynniki pierwsze i to nawet nie tyle jako nerwicowy objaw, ja po prostu jestem taką osobą. Chociaż przypomniało mi się fajne zdanie, tylko nie pamietam kto je napisał. Coś w stylu, że człowiek w depresji myśli, że to jest właśnie te prawdziwe życie i tylko on jest w stanie widzieć tą prawdę, a inni są nieświadomi. Tak naprawdę człowiek z chorym stanem emocjonalnym patrzy na wszystko przez czarno-białe okulary i wydaje mu się, że taki jest świat, podczas gdy ten świat taki nie jest. Możliwe, że ja już tak długo gniję w tym lęku i depresji, że nie umiem w żaden sposób myśleć inaczej i wszystko odbieram przez pryzmat lęku i bezsensu.

Co do tych wierzących ludzi, to na początku nie miałem na myśli wierzących z nerwicą, tylko ogólnie wierzących. Wierzący z nerwicą mają też przesrane, bo boją się opętania i jakichś innych pierdół, które mnie na pewno nie spotkają :D Chodzi po prostu o to, że jeżeli ktoś jest prostym człowiekiem, który z natury nie myśli zbyt wiele, dodatkowo jest osobą wierzącą, to ma o wiele prostszy żywot. I nie chodzi tutaj o to że "inni mają lepiej", tylko oni widzą w swoim życiu jakikolwiek sens. Nie muszą się nad tym zastanawiać, po prostu chodzą do kościoła, wierzą, żyją. Mają mnóstwo innych problemów, ale każda ich czynność nie jest wykonywana na marne, bo wg. nich kiedyś ktoś im za to zapłaci, za wszystkie dobre uczynki. Zazdroszczę im takiego podejścia, choć dla mnie to smutne. Chyba wolę cierpieć, niż być otłumanianym przez wiarę :) Dzięki za odpowiedź. Trzymaj się!

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 29 października 2019, o 17:10
autor: Lilyth
Ale tu nie chodzi o wiare czy to jaką kto ma osobowość........w nerwicy kazdego przygniecie i nawet optymista nie jest happy......tu chodzi o znalezienie czegoś pomiędzy skarajnosciami. W hipochondrii to chyba od bycia wyczulonym na sygnaly z ciala do bagatelizowania wszystkiego.

Re: Hipochondria czy problemy z żołądkiem?

: 30 października 2019, o 09:52
autor: Lus
CYT: "Pamiętam, że już jako dziecko, zanim jeszcze dostałem takiej porządnej nerwicy, to rozmyślałem o śmierci, o kosmosie, patrzyłem przez teleskop na księżyc i rozkminiałem sobie "ale to jest poje.bane :D"."
Miałam tak samo!
Ja dodatkowo bałam się, jak tata nam opowiadał o kosmosie, bałam się tego niepojętego ogromu.

CYT: "Nawet w dyskusji staram się stanąć zawsze po kilku stronach, zrozumieć jakie mechanizmy kierują daną osobą..."
Mam tak samo!

CYT: "Możliwe, że ja już tak długo gniję w tym lęku i depresji, że nie umiem w żaden sposób myśleć inaczej i wszystko odbieram przez pryzmat lęku i bezsensu."
Tak się nauczyłeś, to nawyk który siedzi b głęboko, ale tylko Ty możesz próbować ten nawyk zmieniać, na siłę polemizować, udowadniać temu niechcianemu ja, że nie do końca ma rację. Spójrz na siebie tak przyjaźnie jak patrzysz na innych ludzi, staraj się rozumieć siebie tak, jak starasz się zrozumieć innych ludzi.

CYT: "Wierzący z nerwicą mają też przesrane, bo boją się opętania i jakichś innych pierdół, które mnie na pewno nie spotkają :D"
O widzisz jakie super pozytywne i z jajem podejście! Gratuluję ;P

CYT: "po prostu chodzą do kościoła, wierzą, żyją"
Tak, ja też zazdroszczę ;)

Dobrego myślenia!