Jak dobrze rozróżnić typy nerwic i sobie z nimi radzić
: 6 lutego 2019, o 04:15
Cześć.
Od pewnego czasu staram się układać w głowie to co dzieje się aktualnie w moim życiu i też chciałbym przedstawić czym, dla mnie jest nerwica. Otóż ja do momentu kontaktu z zielskiem nie miałem nigdy do czynienia z atakami paniki itd. Przez całe swoje życie szło mi raz lepiej, raz gorzej, znerwicowany byłem raczej dość często, no ale zawsze radziłem sobie na tyle, że udało mi się ogarniać życie itd. Fakt faktem, np. w moim funkcjonowaniu w społeczeństwie miałem długo problemy przed nadmierną nieśmiałość i też odbiło się to w relacjach z kobietami. W sumie to w ostatnim związku byłem jakoś w 6 klasie podstawówki, ostatnia moja próba która miała miejsce koło roku temu, też niestety zakończyła się niepowodzeniem. Z natręctwami też długo się zmagałem, jednak w sumie o nerwicy nigdy nie słyszałem. Czemu to w taki sposób przedstawiam? Otóż, przede wszystkim ja strasznie się dziwię, jak słyszę, że ludzie mówią, iż nerwicę mają np. 10 czy 15 lat. Ja wtedy się pytam, no to jak to- przez te 10 lat żyłeś w jednym długim dniu? Wtedy najczęściej słyszę, że oni z zlewaniem się dni w jeden mieli do czynienia np. przez chwilę albo w ogóle, ale że pojawiały się natręctwa czy inne sprawy. Nie chcę tutaj nikogo obrażać, czy uniżać, tylko po prostu ja mam problem z dojściem do porozumienia z takimi osobami apropos definicji nerwicy. Dla mnie nerwica jest wtedy, kiedy tracisz ciągłość swojej własnej osoby i czasem w pakiecie dostajesz inne bajery, jak chociażby DD. U mnie sprawa wygląda tak, że miałem straszny atak paniki po zielsku, na drugi dzień się budzę i czuję się, jakbym był w innym świecie. Od tego czasu działy się ze mną tak bardzo rozmaite cuda, że przeszedłem chyba przez wszystkie objawy derealizacji i depersonalizacji. Aktualnie zero przeszłości, tożsamości, czucia ciała, uczuć itp. Dla mnie to jest właśnie nerwica. Wcześniej miałem doskonałą pamięć, a teraz to cięzko mi określić co robiłem wczoraj, bo wszystko jest takie płaskie. Tutaj mam po prostu takie pytanko do odburzonych. Jak u Was wyglądało wychodzenie z tego zlewania się dni w jeden? Po prostu po jakimś czasie nagle zauważyliście, że pamięć zaczyna się polepszać itd., czy było nagłe bum i wszystko wróciło do normy? Mnie nie chodzi o to, żeby nagle stać się nadczłowiekiem, bo wiem, że masę rzeczy mam do przerobienia ze sobą, tylko chodzi mi przede wszystkim o wszelkie rady, jak radzić sobie z tymi dniami mijającymi w nicości. Staram się ogarniać studia, pracuję itd, tylko zauważyłem, że ostatni semestr to minął mi praktycznie nie wiadomo kiedy. Nawet jakoś za bardzo nie chce mi się uczestniczyć w życiu towarzyskim, a jeszcze rok temu byłem na prawdę strasznie aktywny, imprezowy, otwarty do ludzi. Teraz po prostu jakbym poniekąd stracił sens tego wszystko, żyję sobie bo żyję, ale nie umiem z tego czerpać radości jak dawniej. Tutaj też moje kolejne pytanko- długo męczyliście się z takim marazmem? No i przede wszystkim, czy już po uporaniu się z tym nieszczęsnym lękiem wolnopłynącym i niektórzy z DD, umieliście czerpać radość, tak jak dawniej? Wiem, że to kolejne standardowe narzekanie zlęknionego nerwicowca, ale często łapie mnie strach przed życiem samym w sobie, odkąd mam DD. Boję się po prostu, że już zapomnę, jak to jest żyć po staremu i że załóżmy przez kilka lat będzie mnie czekać takie tkwienie w nicości, a to, że wcześniej było po staremu, to już nigdy nie wróci.
Wdzięczny będę za wszelkie rady i świdectwa, że da się z tego gówna wyjść w 100%, bez strachu, że znów jak pojawią się jakieś lęki czy ataki paniki, to potem lamentowanie, że to kilka lat wyjęte z życia.
Od pewnego czasu staram się układać w głowie to co dzieje się aktualnie w moim życiu i też chciałbym przedstawić czym, dla mnie jest nerwica. Otóż ja do momentu kontaktu z zielskiem nie miałem nigdy do czynienia z atakami paniki itd. Przez całe swoje życie szło mi raz lepiej, raz gorzej, znerwicowany byłem raczej dość często, no ale zawsze radziłem sobie na tyle, że udało mi się ogarniać życie itd. Fakt faktem, np. w moim funkcjonowaniu w społeczeństwie miałem długo problemy przed nadmierną nieśmiałość i też odbiło się to w relacjach z kobietami. W sumie to w ostatnim związku byłem jakoś w 6 klasie podstawówki, ostatnia moja próba która miała miejsce koło roku temu, też niestety zakończyła się niepowodzeniem. Z natręctwami też długo się zmagałem, jednak w sumie o nerwicy nigdy nie słyszałem. Czemu to w taki sposób przedstawiam? Otóż, przede wszystkim ja strasznie się dziwię, jak słyszę, że ludzie mówią, iż nerwicę mają np. 10 czy 15 lat. Ja wtedy się pytam, no to jak to- przez te 10 lat żyłeś w jednym długim dniu? Wtedy najczęściej słyszę, że oni z zlewaniem się dni w jeden mieli do czynienia np. przez chwilę albo w ogóle, ale że pojawiały się natręctwa czy inne sprawy. Nie chcę tutaj nikogo obrażać, czy uniżać, tylko po prostu ja mam problem z dojściem do porozumienia z takimi osobami apropos definicji nerwicy. Dla mnie nerwica jest wtedy, kiedy tracisz ciągłość swojej własnej osoby i czasem w pakiecie dostajesz inne bajery, jak chociażby DD. U mnie sprawa wygląda tak, że miałem straszny atak paniki po zielsku, na drugi dzień się budzę i czuję się, jakbym był w innym świecie. Od tego czasu działy się ze mną tak bardzo rozmaite cuda, że przeszedłem chyba przez wszystkie objawy derealizacji i depersonalizacji. Aktualnie zero przeszłości, tożsamości, czucia ciała, uczuć itp. Dla mnie to jest właśnie nerwica. Wcześniej miałem doskonałą pamięć, a teraz to cięzko mi określić co robiłem wczoraj, bo wszystko jest takie płaskie. Tutaj mam po prostu takie pytanko do odburzonych. Jak u Was wyglądało wychodzenie z tego zlewania się dni w jeden? Po prostu po jakimś czasie nagle zauważyliście, że pamięć zaczyna się polepszać itd., czy było nagłe bum i wszystko wróciło do normy? Mnie nie chodzi o to, żeby nagle stać się nadczłowiekiem, bo wiem, że masę rzeczy mam do przerobienia ze sobą, tylko chodzi mi przede wszystkim o wszelkie rady, jak radzić sobie z tymi dniami mijającymi w nicości. Staram się ogarniać studia, pracuję itd, tylko zauważyłem, że ostatni semestr to minął mi praktycznie nie wiadomo kiedy. Nawet jakoś za bardzo nie chce mi się uczestniczyć w życiu towarzyskim, a jeszcze rok temu byłem na prawdę strasznie aktywny, imprezowy, otwarty do ludzi. Teraz po prostu jakbym poniekąd stracił sens tego wszystko, żyję sobie bo żyję, ale nie umiem z tego czerpać radości jak dawniej. Tutaj też moje kolejne pytanko- długo męczyliście się z takim marazmem? No i przede wszystkim, czy już po uporaniu się z tym nieszczęsnym lękiem wolnopłynącym i niektórzy z DD, umieliście czerpać radość, tak jak dawniej? Wiem, że to kolejne standardowe narzekanie zlęknionego nerwicowca, ale często łapie mnie strach przed życiem samym w sobie, odkąd mam DD. Boję się po prostu, że już zapomnę, jak to jest żyć po staremu i że załóżmy przez kilka lat będzie mnie czekać takie tkwienie w nicości, a to, że wcześniej było po staremu, to już nigdy nie wróci.
Wdzięczny będę za wszelkie rady i świdectwa, że da się z tego gówna wyjść w 100%, bez strachu, że znów jak pojawią się jakieś lęki czy ataki paniki, to potem lamentowanie, że to kilka lat wyjęte z życia.