Zapętlenie
: 1 lutego 2019, o 18:20
Witajcie dzielni nerwicowcy!
Ciocia Natalka potrzebuje obiektywnych rad od osób z zewnątrz.
Nie będę przytaczać całej mojej historii, stali bywalcy wiedzą, że odburzam się bez leków już dwa lata, nerwicę dostałam w 2014/15 roku, rok byłam na lekach i wtedy czułam się wspaniale, przeszłam 9 miesięczną terapię, udało mi się zrozumieć wiele rzeczy, szczególnie te, które mnie do nerwicy zaprowadziły, często radziłam ludziom tutaj w tematach brzusznych, ale jednak czuję, że doszłam do ściany. W związku z tą ścianą postanawiam wrócić na terapię, bo widzę, że pewne rzeczy we mnie utrudniają mi wyjście z zaburzenia, w tym miejscu bardzo dziękuję Oli (Olala) za nasze rozmowy, bo one też spowodowały, że spojrzałam na swoje problemy inaczej.
Mam wrażenie, że mój główny konik (układ pokarmowy) to twierdza nie do zdobycia. Towarzyszy mi od początku i w przeciwieństwie do reszty objawów nie chce ustąpić, a wręcz się pogarsza i jestem przekonana, że stoi za tym brak akceptacji dla tego objawu. No i tutaj zaczynają się schody. Nie umiem, po prostu nie umiem zaakceptować tego objawu. Mimo terapii, rozumowego analizowania, aktywności, zmian otoczenia myślowego, potwierdzeń w badaniach, nie umiem się od tego odczepić. Ostatnio miałam trudny czas (poronienie). W międzyczasie zaczęłam robić prawko (niech to będzie przykład). To mnie bardzo stresowało i stresuje. Posypał mi się brzuch. Boli, kłuje, wzdyma, biegunki, cuda. Dobre okresy, przeplatają się złymi. I mimo tego, że pracuję nad tym tak długo, moja reakcja na to jest tylko jedna - załamka. Nawet nie chodzi o lęk, choć on oczywiście wszystko potęguje. Moja reakcja na te objawy ciągle jest taka sama. Na początku odburzania miałam mega powera i wtedy faktycznie udawało mi się to olewać, o czym z resztą z chęcią pisałam. Jednak w miarę pojawiania się nowych objawów, które każdorazowo przynosiły lęk, mój brzuch pracował gorzej i gorzej. Teraz jestem z nim w miejscu sprzed odburzania. I dobja mnie fakt, że nadal ze łzami w oczach musze powtarzac do siebie "to przejdzie" wcale w to nie wierząc... Jak złapać tego bakcyla? Wiem, że spośród miliona metod, najlepsze są - olej i zaakceptuj. Ja to wiem, ale nie umiem. Piszę to ze wstydem, choć to żaden powód do wstydu. Jednak jest mi źle samej przed sobą, że dalej biegam za własnym ogonem i dziwię się, że nie ruszyłam dalej. Proszę o jakieś dobro słowo, ściskam!
Ciocia Natalka potrzebuje obiektywnych rad od osób z zewnątrz.
Nie będę przytaczać całej mojej historii, stali bywalcy wiedzą, że odburzam się bez leków już dwa lata, nerwicę dostałam w 2014/15 roku, rok byłam na lekach i wtedy czułam się wspaniale, przeszłam 9 miesięczną terapię, udało mi się zrozumieć wiele rzeczy, szczególnie te, które mnie do nerwicy zaprowadziły, często radziłam ludziom tutaj w tematach brzusznych, ale jednak czuję, że doszłam do ściany. W związku z tą ścianą postanawiam wrócić na terapię, bo widzę, że pewne rzeczy we mnie utrudniają mi wyjście z zaburzenia, w tym miejscu bardzo dziękuję Oli (Olala) za nasze rozmowy, bo one też spowodowały, że spojrzałam na swoje problemy inaczej.
Mam wrażenie, że mój główny konik (układ pokarmowy) to twierdza nie do zdobycia. Towarzyszy mi od początku i w przeciwieństwie do reszty objawów nie chce ustąpić, a wręcz się pogarsza i jestem przekonana, że stoi za tym brak akceptacji dla tego objawu. No i tutaj zaczynają się schody. Nie umiem, po prostu nie umiem zaakceptować tego objawu. Mimo terapii, rozumowego analizowania, aktywności, zmian otoczenia myślowego, potwierdzeń w badaniach, nie umiem się od tego odczepić. Ostatnio miałam trudny czas (poronienie). W międzyczasie zaczęłam robić prawko (niech to będzie przykład). To mnie bardzo stresowało i stresuje. Posypał mi się brzuch. Boli, kłuje, wzdyma, biegunki, cuda. Dobre okresy, przeplatają się złymi. I mimo tego, że pracuję nad tym tak długo, moja reakcja na to jest tylko jedna - załamka. Nawet nie chodzi o lęk, choć on oczywiście wszystko potęguje. Moja reakcja na te objawy ciągle jest taka sama. Na początku odburzania miałam mega powera i wtedy faktycznie udawało mi się to olewać, o czym z resztą z chęcią pisałam. Jednak w miarę pojawiania się nowych objawów, które każdorazowo przynosiły lęk, mój brzuch pracował gorzej i gorzej. Teraz jestem z nim w miejscu sprzed odburzania. I dobja mnie fakt, że nadal ze łzami w oczach musze powtarzac do siebie "to przejdzie" wcale w to nie wierząc... Jak złapać tego bakcyla? Wiem, że spośród miliona metod, najlepsze są - olej i zaakceptuj. Ja to wiem, ale nie umiem. Piszę to ze wstydem, choć to żaden powód do wstydu. Jednak jest mi źle samej przed sobą, że dalej biegam za własnym ogonem i dziwię się, że nie ruszyłam dalej. Proszę o jakieś dobro słowo, ściskam!