Strona 1 z 1

Mój narastający lęk przed ludźmi i zewnętrznym światem

: 20 grudnia 2018, o 17:12
autor: miniu89
Witajcie :)

Chociaż ostatnio niewiele piszę na forum to postanowiłem podzielić się z Wami moim problemem. Otóż od wielu miesięcy mam nasilone lęki, które dotyczą jakiejkolwiek relacji z innymi ludźmi. Zewnętrzny świat nie istnieje dla mnie bo czuję się odizolowany, będąc cały czas przez długie lata w domu z rodziną, która przeciwnie jest nastawiona do tego, abym gdziekolwiek wychodził się chociażby przejść., Wszystko było w miarę dobrze jak chodziłem do sklepu na drobne zakupy, czy z psem ale od ponad roku mam problem z tym, że rodzina nigdzie mnie nie wypuszcza na dwór z powodu zaburzeń chodu spowodowanych przewlekłym stresem i niedotlenieniem. Siedząc w domu zajmuję się co prawda obowiązkami sumiennie i nie swoim dzieckiem, które ze mną razem mieszka ale mam różny nastrój z przewagą wycofania się nawet z relacji rodzinnych. Długimi godzinami milczę nie odzywam się nie mając tematu ani z ojczymem ani z matką. Tylko z dzieckiem rozmawiam przeważnie, bawiąc się z nim.
Kiedy tylko ktoś z sąsiadów chodzi po klatce schodowej to od razu dopada mnie poczucie lęku i uciekam od drzwi mieszkania. Wychodzenie na zakupy czy z psem jest niemożliwe ze względu na poczucie tego, że inni patrzą na mnie i mówią o mnie, kpią i się śmieją ze mnie ze względu na bardzo niskie poczucie własnej wartości. W okresach hipomanii, gdzie wychodzę z kimś na dwór to gadam, że mi się nie zamyka buzia, ale poza tym jest tragedia z tym co zwie się światem. Wiem, że sobie nie poradzę z tym sam ale możliwości rozwoju i terapii nie mam żadnej ze względu na stały upór mojej rodziny i częściowe ograniczenie co do woli zmiany mojego dotychczasowego życia, gdzie ja sam nie wiem co chciałbym już w swoim życiu zmienić. Dlatego też to poczucie lęku doprowadza mnie do destrukcyjnych działań, nawrotu hipowentylacji, która stopniowo doprowadza mój organizm do uporczywego niedotlenienia. Szybkie męczenie się i osłabienie mięśni rąk i nóg doprowadza już do zaburzeń oddychania, bo ten mechanizm trwa już wiele lat z okresami remisji. Moja wizja przyszłości związana z obezwładniającym lękiem, kiedy zostanę już sam doprowadza mnie do stanów, gdzie myślę już tylko o tym, żeby być jak roślinka; nieprzytomny, nieświadomy niczego albo już martwy. W dzień mam stany euforii ale beznadzieja tkwi we mnie i tak już myślę,że zostanie na zawsze...
Pozdrawiam wszystkich ciepło...

Re: Mój narastający lęk przed ludźmi i zewnętrznym światem

: 21 grudnia 2018, o 00:42
autor: sennajawie
Hej.
Masz tylko nerwice czy jeszcze jakieś inne choroby?
Dlaczego rodzina Ci nie powala wychodzić?
Dlaczego zaszyłeś się w domu na tak długo?
Co do lęku przed ludźmi to nie ma innej opcji jak przełamać go. W nerwicy się wydaje, że jak ktoś coś powie na ulicy lub w sklepie to będzie to tak straszne że nic innego nam nie pozostanie jak sie zabić. Trzeba eksponować ten lęk i wychodzić, przekonywać się że wcale tak nie będzie, a zamykanie się w 4 ścianach tylko pogłębia ta myśl, która staje się coraz bardziej realna, bo nie ma porównania z rzeczywistością.

Re: Mój narastający lęk przed ludźmi i zewnętrznym światem

: 23 grudnia 2018, o 09:58
autor: miniu89
Oprócz nerwicy mam jeszcze problemy z układem pozapiramidowym, z jądrami podstawnymi, któe wywołują u mnie trudności w koordynacji ruchów mięśni, problemy z mimowolnymi ruchami. Leki które biorę jeszcze bardziej nasilają moje stany, głównie dotyczą ruchów palców rąk, okresową sztywność mięśni z wykręcaniem stóp włącznie. Co do rodziny, to nie pozwalają mi nigdzie wychodzić bo oboje są nadopiekuńczy i od razu jak chcę gdzieś się przejść, to reagują nerwami. Ja już się nie odzywam, bo nie chcę wyzwalać z siebie afektu pod postacią agresji.. Czuję się z tego powodu źle, jakbym był ubezwłasnowolniony częściowo w domu. Nie można im niczego wytłumaczyć bo myślą swoje że po co za czym mam wychodzić. Lepiej się zajmować dzieckiem i chorym po udarach leżącym cały dzień ojczymem, dzieckiem, które nie jest moje tylko ojczyma córki synem, która zostawiła je jak był mały. Radzę sobie z nim doskonale ale na tym przecież życie się nie kończy, prawda? Trzeba mieć jakąś przestrzeń cele, marzenia, a ja ich nie mogę w sobie odkryć, zawsze tak było... Zaszyłem się w domu, bo stworzyłem taki schemat swojego życia, z dala od ludzi znajomych przyjaciół i tylko piszę z innymi, co nie wnosi niczego jeśli chodzi o odczuwany stale bezsens życia... Jednak uważam że żyję i dopóki żył będę to się nie poddam i będę walczył z tym co się zwie stresem( zarówno eu jak i dystresem)...