Związek z DDA i nerwica lękowa?
: 11 listopada 2018, o 12:51
Witam serdecznie, chciałbym w pewnym zarysie opowiedzieć swoją historią i zasięgnąć porady/opinii. Trzy lata temu poznałem przez Internet fantastyczną dziewczynę, kompletny przypadek. Zaczęliśmy ze sobą pisać, pisaliśmy całymi wieczorami. Po kilku miesiącach spotkaliśmy się (dzieliła nas dużo odległość) i wszystko było jak w bajce. Byliśmy 2,5 roku w związku, robiliśmy sobie niespodzianki, codziennie rozmawialiśmy i pisaliśmy ze sobą kilka godzin dziennie, w miarę możliwości odwiedzaliśmy się. Byłem z początku osobą zdystansowaną, niedostępną, a nawet w pewnym aspekcie bezczelną, mam specyficzne sarkastyczne poczucie humoru, zawsze cieszyłem się uwagą dziewczyn. Zawsze uważałem, że jest czas na naukę, rodzinę, dziewczynę czy imprezy, przy okazji chcę zaznaczyć że zawsze w każdym aspekcie byłem w stosunku do niej lojalny, zawsze mogła liczyć na moje wsparcie i pomoc, byłem bezwarunkowo szczery. Problem w sumie pojawił się po ubiegłorocznych wakacjach kiedy w końcu mogliśmy spędzić ze sobą więcej czasu - nie kilka dni a dwa tygodnie. Spędziliśmy je w fajnej atmosferze, potem zaliczyliśmy jeszcze dwie super imprezy weselne. Po jednej z nich kiedy czekałem z nią na dworcu na pociąg przytuliła mnie z całej siły i zaczęła płakać, wiem jak ciężkie były dla niej te pożegnania ale perspektywa, w której mogliśmy zamieszkać razem wynosiła wtedy jeszcze dwa lata (ja nie mogłem się przeprowadzić przez ten czas ona w sumie patrząc obiektywnie mogła ale nie chciała rzucać pracy i wyprowadzić się z rodzinnego domu). Byliśmy mega szczęśliwi i nic nie zwiastowało dramatu - pewnej nocy będąc na jakimś szkoleniu i pijąc alkohol pękła. Uwolniły się z niej wszystkie lęki i zagrożenia. Wieczór wcześniej rozmawialiśmy ze sobą uśmiechnięci, szczęśliwi, ona była bardzo czuła - następnego poranka, akurat był ubiegłoroczny dzień chłopaka dostałem jakieś życzenia dopiero wieczorem i koniec. To był dla mnie szok. Zaczęła się tyrada niepewności, że nie chce chłopaka na odległość, ciągłe płacze, depresja, anhedonia - ja ją ciągle wspierałem i proponowałem częstsze spotkania itd, chciałem coś realnie robić. Podjęła decyzję po kilku miesiącach takiego stanu rzeczy, w okolicach sylwestra, że ona tak dłużej nie może i odchodzi. Próbowałem jej tłumaczyć, że to zła decyzja ale przecież siłą jej nie zatrzymam. Nastał styczeń i podobno był to najgorszy miesiąc w jej życiu. W lutym się odezwałem i powiedziałem, że przyjeżdzam - przyjechałem do niej, spędzliśmy kilka dni, wszystko było w porządu i znowu byliśmy razem. Niestety ta moja dziewczyna, to już nie była moja dziewczyna - zdystansowana, obojętna, kilkugodzinne rozmowy stawały się kilkunastominutowe, żadnej inicjatywy z jej strony, żadnych planów, nawet odnośnie najbliższych spotkań czy przyjazdów, mijał jeden miesiąc, drugi - mój życiowy entuzjazm pękał. Kiedy spędzaliśmy ze sobą weekend było prawie tak samo jak wcześniej, kiedy byliśmy na odległość znów objętność. Ostatni raz widzieliśmy się na majówkę - pobyt był spoko ale czułem po raz pierwszy realnie już na własnej skórze a nie tylko w słowach jej dystans. Ja zaczynałem odpuszczać, powiedziałem, któregoś wieczoru, że ja tak dłużej nie mogę - ludzie planują wyjazdy, wakacje, a ja nie wiem w sumie czy mam czy nie mam dziewczyny, a jak zapytałem pod koniec maja czy tęskni i kiedy powiedziała, że nie wie. Pękłem. Powiedziałem, żeby zastanowiła się nad sobą, że nie chcę już słyszeć ciągłego nie wiem, że mamy już swoje lata, nie jesteśmy dziećmi i wypada coś ze sobą robić. Rozpłakała się. Minął tydzień ciszy i odezwałem się - bo mówię kurde, lepiej robić coś małymi krokami niż wcale. Okazało się, że sobie świetnie radzi, że w maju zmuszała się do bycia w związku, a ten tydzień uzmysłowił jej, że w sumie mnie nie potrzebuje. Szok po raz kolejny. Zacząłem być może być trochę zaborczy, zasypywałem ją pytaniami czy zdaje sobie sprawę z tego co robi, czy ten czas i to wszystko nie ma dla niej znaczenia. Ona powiedziała, że do mnie nic nie czuje, nie kocha mnie, a im bardziej starałem się jej coś tłumaczyć tym bardziej się oddalała. Rozstaliśmy się w połowie wakacji i to przez telefon!!! Minęło 2,5 miesiąca kompletnego braku kontaktu - zadzwoniłem do niej, pogadaliśmy blisko 2h. Zadzwoniłem do niej bo znalazłem własnie na tym forum temat, że prawdopodobnie wyjściowym jej zaburzeniem, w którym nagle wszystko straciło sens była nerwica lękowa. Ona przeczytała dwa czy trzy wątki z tego forum jakie jej podesłałem, powiedziała, że może tak było ale to i tak teraz nie ma znaczenia, że nie chce do tego wracać i wszystko wyjaśniliśmy sobie już kilka miesięcy temu. Zdecydowanie powiedziała, że chce układać sobie życie na miejscu, dużo pracuje, dużo czyta. I tyle. I teraz moje pytanie do osób, które są zorientowane w tym temacie - czy ona jest potencjalnie ciągle pod działaniem tej nerwicy? Czy nerwica z depresją trwały kilka miesięcy, a potem po prostu wygasły w niej uczucia w naturalny sposób - tzn. z emocjonalnego zdystansowania, a potem podstępującej obojętności? Mam przed oczami obraz tej wybitnie wrażliwej dziewczyny i nie mogę uwierzyć kim się ona stała - przynajmniej dla mnie, bo podobno w środowisku funkcjonuje bardzo dobrze i jest szczęśliwa. Nie jestem w stanie uwierzyć, że można tak łatwo i tak bezboleśnie nie tęsknić za osobą, z którą rozmawiało się 3 lata kilka godzin dziennie. I nie wiem czy ją pożarło to zaburzenie, czy po prostu nie znałem własnej dziewczyny. A może i jedno i drugie? Pozdrawiam.
Wspomnę jeszcze, że dowiedziałem się o tym, że moja dziewczyna jest DDA w sumie po kilku miesiącach związku i nazywam ten epizod pierwszym kryzysem - źle zinterpretowała moje zachowanie podczas wspólnego weekendu i zaczęła się wycofywać, walczyłem o nią 3 miesiące, prosiłem żeby opowiedziała swoją historię. Dzięki jak sądziłem niewyczerpanym pokładom swojego optymizmu udało się rozebrać jej mur, wygrać z odczuciami, spędziliśmy ze sobą fantastyczny kolejny rok, jednak nie dała namówić się na terapię, efekty widać wyżej.
Wspomnę jeszcze, że dowiedziałem się o tym, że moja dziewczyna jest DDA w sumie po kilku miesiącach związku i nazywam ten epizod pierwszym kryzysem - źle zinterpretowała moje zachowanie podczas wspólnego weekendu i zaczęła się wycofywać, walczyłem o nią 3 miesiące, prosiłem żeby opowiedziała swoją historię. Dzięki jak sądziłem niewyczerpanym pokładom swojego optymizmu udało się rozebrać jej mur, wygrać z odczuciami, spędziliśmy ze sobą fantastyczny kolejny rok, jednak nie dała namówić się na terapię, efekty widać wyżej.