Chęć wyżalenia się, pogubienie
: 18 października 2018, o 11:30
Witajcie wszyscy:-)
Odstawiłam leki w połowie czerwca, łatwo nie było, ale jakoś super przyjemnie też nie.
Potem zaburzenie mi dowaliło masakrycznie, dostałam ataków paniki, derealizacji, apatii, strasznego zmęczenia, ogromnej złości, no i lęku. Bałam się siedzieć w domu sama, bałam się wychodzić poza dom, ale całkiem szybko i całkiem znośnie to sobie ogarnęłam.
Na dzień dzisiejszy czuję straszne zniechęcenie, męczę się z tym cholerstwem 4 lata, z czego 3,5 brałam leki. Czuję brak nadziei na wyjście z tego stanu, że kiedyś będzie po prostu normalnie. Przez okres zaburzenia miałam oczywiście okresy, gdzie było ok, trwał często nawet po 1-3 miesiące, taki najdłuższy trwał 5 miesięcy. Oczywiście było to na lekach, więc nie liczę tego jako pełne zdrowienie;-)
Mimo to w tym kiepskim okresie, postanowiłam zmienić pracę, tam się pojawiły typowe przepychanki międzyludzkie, do tego jakieś ochrzany ze strony szefostwa (nie dla mnie). Do tego praca jest dla mnie nowa, muszę się mnóstwa rzeczy nauczyć.
Jest mi źle, wydaje mi się, że ja się nigdy z tego nie wygrzebię, ogarnęło mnie silne zniechęcenie. Wczoraj strasznie mocno płakałam, bo miałam trudną terapię, później też była stresująca sytuacja w pracy. Dzisiaj też mi się chce strasznie płakać, no i pewnie sobie popłaczę gdzieś tam później. Nie wierzę, że kiedyś będzie normalnie, że będę mogła znowu mieć normalne podejście do życia. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Mam też mnóstwo przemyśleń egzystancjalnych, w stylu czy kiedyś będę szczęliwa po prostu, czy ja chcę czy nie chcę mieć dziecko (przed nerwicą nie chciałam, ale później mi się chyba odmieniło), czy mój związek jest dobry, chba chcę być perfekcjna i pod linijkę.
Jestem w szoku, jak inni ogarniają życie, natrętnie się porównuję do innych i sprawdzam, jak żyją. Czasem mam poczucie, że życie mnie przerasta, że jest dla mnie za trudne, że nie poradzę sobie z dorosłym, normalnym życiem. Codzienne obowiązki mnie stresują niemożliwie, z robienia posiłków i zakupów zrobiłam sobie sprawę życia i śmierci. Dodatkowo mam poczucie winy, że chłopak może jest ze mną nieszczęśliwy (nie skarży się, mówi, że jest ok), czasem też takie niezadowolenie ze związku (chyba bm chciała non stop fajerwerków? - sama nie wiem, o co mi tutaj chodzi), w sumie nie wiem, jak dobry związek powinien wyglądać. Kocham mojego chłopaka, ale mam czasem wątpliwości, jak to będzie, wydaje mi się, że gdby mi się teraz oświadczył, to bym spanikowała. Towarzyszy mi chyba strach przed dorosłym życiem?
Poza tym wydaje mi się, że nawet jak z tego wyjdę, to już zawsze będzie towarzyszyć mi i tak strach albo napięcie, że to wróci.
Jest mi strasznie ciężko, sama nie wiem, o co mi w sumie chodzi. W zasadzie dzisiaj to strasznie chce mi się płakać, ale wiem, że jak pójdę do pracy, to będzie prawdopodobnie lepiej.
No i dobija mnie terapia, mam wrażenie, że nic z niej nie wynika oprócz znajdywania coraz większej ilości problemów. Spotkania polegają na tym, że dużo rozmawiamy, ale rzadko dostaję coś, co można z tego wyciągnąć i od razu zastosować w życiu, babeczka mówi, że tak ma być. Np. któryś już raz rozmawiamy, że nie umiem odpoczywać i zwolnić, że ciągle jestem w blokach startowych - ok, wiem to, wiedziałam też przed terapią, ale nie wiem, co mam z tym zrobić. Wydaje mi się, że mam tyle głębokich problemów, że w życiu się z nich nie wyplącze. Wczoraj też babka powiedziała, że u mnie w sumie bardziej chodzi o sposób myślenia, o osobowość, niż samo zaburzenie lękowe, od razu mi się oczywiście zrobiło, że taka już jestm i taka już będę.
Dodatkowo mam często takie myśli, że kurcze, jestem młoda, powinnam się cieszyć życiem, a tu już prawie 30 lat na karku, olbrzymi strach przed macierzyństwem, którego boję się, że nie udźwignę, że zawsze będę reagować nadmiernie i że bycie matką wykończy mnie psychicznie, skoro już teraz na pierdoły reaguję nadmiernie. A nie ukrwam, że przed ciążą chciałabym też trochę pożyć na luzie. Boję się, że zawsze tak będzie.
Jestem przerażona, że trwa to już 4 lata, a końca nie widać. Nie wiem też, czy odstawienie leków było dobrym pomysłem, ale wiem, że w moim przypadku ich branie to nie jest rozwiązanie problemu. Jest mi po prostu od wczoraj strasznie źle:(
I teraz tak - też zdaję sobie sprawę z tego, że jest to typowy kryzys, który prawdopodobnie minie, zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba pozwolić temu być i teraz znowu przez jakiś czas będzie mi cieżko. Wydaje mi się też, że sporo z tych problemów, które wyżej opisałam są skutkiem lękowej analizy i dodatkowo są wyolbrzymione przez chulający stan lękowy, ale też z drugiej strony są to dość hmm... realne, życiowe rozkminy, które raczej ma każdy człowiek. Mam po prostu silne poczucie nieradzenia sobie i że będzie tylko gorzej.
W sumie nie wiem, po co to piszę, po prostu jest mi od kilku dni ciężej, a od wczoraj bardzo ciężko i chyba potrzebuję wsparcia zaburzeńców. Zastanawiam się też, czy nie wrócić do regularnego pisania pamiętnika tutaj:P
Odstawiłam leki w połowie czerwca, łatwo nie było, ale jakoś super przyjemnie też nie.
Potem zaburzenie mi dowaliło masakrycznie, dostałam ataków paniki, derealizacji, apatii, strasznego zmęczenia, ogromnej złości, no i lęku. Bałam się siedzieć w domu sama, bałam się wychodzić poza dom, ale całkiem szybko i całkiem znośnie to sobie ogarnęłam.
Na dzień dzisiejszy czuję straszne zniechęcenie, męczę się z tym cholerstwem 4 lata, z czego 3,5 brałam leki. Czuję brak nadziei na wyjście z tego stanu, że kiedyś będzie po prostu normalnie. Przez okres zaburzenia miałam oczywiście okresy, gdzie było ok, trwał często nawet po 1-3 miesiące, taki najdłuższy trwał 5 miesięcy. Oczywiście było to na lekach, więc nie liczę tego jako pełne zdrowienie;-)
Mimo to w tym kiepskim okresie, postanowiłam zmienić pracę, tam się pojawiły typowe przepychanki międzyludzkie, do tego jakieś ochrzany ze strony szefostwa (nie dla mnie). Do tego praca jest dla mnie nowa, muszę się mnóstwa rzeczy nauczyć.
Jest mi źle, wydaje mi się, że ja się nigdy z tego nie wygrzebię, ogarnęło mnie silne zniechęcenie. Wczoraj strasznie mocno płakałam, bo miałam trudną terapię, później też była stresująca sytuacja w pracy. Dzisiaj też mi się chce strasznie płakać, no i pewnie sobie popłaczę gdzieś tam później. Nie wierzę, że kiedyś będzie normalnie, że będę mogła znowu mieć normalne podejście do życia. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Mam też mnóstwo przemyśleń egzystancjalnych, w stylu czy kiedyś będę szczęliwa po prostu, czy ja chcę czy nie chcę mieć dziecko (przed nerwicą nie chciałam, ale później mi się chyba odmieniło), czy mój związek jest dobry, chba chcę być perfekcjna i pod linijkę.
Jestem w szoku, jak inni ogarniają życie, natrętnie się porównuję do innych i sprawdzam, jak żyją. Czasem mam poczucie, że życie mnie przerasta, że jest dla mnie za trudne, że nie poradzę sobie z dorosłym, normalnym życiem. Codzienne obowiązki mnie stresują niemożliwie, z robienia posiłków i zakupów zrobiłam sobie sprawę życia i śmierci. Dodatkowo mam poczucie winy, że chłopak może jest ze mną nieszczęśliwy (nie skarży się, mówi, że jest ok), czasem też takie niezadowolenie ze związku (chyba bm chciała non stop fajerwerków? - sama nie wiem, o co mi tutaj chodzi), w sumie nie wiem, jak dobry związek powinien wyglądać. Kocham mojego chłopaka, ale mam czasem wątpliwości, jak to będzie, wydaje mi się, że gdby mi się teraz oświadczył, to bym spanikowała. Towarzyszy mi chyba strach przed dorosłym życiem?
Poza tym wydaje mi się, że nawet jak z tego wyjdę, to już zawsze będzie towarzyszyć mi i tak strach albo napięcie, że to wróci.
Jest mi strasznie ciężko, sama nie wiem, o co mi w sumie chodzi. W zasadzie dzisiaj to strasznie chce mi się płakać, ale wiem, że jak pójdę do pracy, to będzie prawdopodobnie lepiej.
No i dobija mnie terapia, mam wrażenie, że nic z niej nie wynika oprócz znajdywania coraz większej ilości problemów. Spotkania polegają na tym, że dużo rozmawiamy, ale rzadko dostaję coś, co można z tego wyciągnąć i od razu zastosować w życiu, babeczka mówi, że tak ma być. Np. któryś już raz rozmawiamy, że nie umiem odpoczywać i zwolnić, że ciągle jestem w blokach startowych - ok, wiem to, wiedziałam też przed terapią, ale nie wiem, co mam z tym zrobić. Wydaje mi się, że mam tyle głębokich problemów, że w życiu się z nich nie wyplącze. Wczoraj też babka powiedziała, że u mnie w sumie bardziej chodzi o sposób myślenia, o osobowość, niż samo zaburzenie lękowe, od razu mi się oczywiście zrobiło, że taka już jestm i taka już będę.
Dodatkowo mam często takie myśli, że kurcze, jestem młoda, powinnam się cieszyć życiem, a tu już prawie 30 lat na karku, olbrzymi strach przed macierzyństwem, którego boję się, że nie udźwignę, że zawsze będę reagować nadmiernie i że bycie matką wykończy mnie psychicznie, skoro już teraz na pierdoły reaguję nadmiernie. A nie ukrwam, że przed ciążą chciałabym też trochę pożyć na luzie. Boję się, że zawsze tak będzie.
Jestem przerażona, że trwa to już 4 lata, a końca nie widać. Nie wiem też, czy odstawienie leków było dobrym pomysłem, ale wiem, że w moim przypadku ich branie to nie jest rozwiązanie problemu. Jest mi po prostu od wczoraj strasznie źle:(
I teraz tak - też zdaję sobie sprawę z tego, że jest to typowy kryzys, który prawdopodobnie minie, zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba pozwolić temu być i teraz znowu przez jakiś czas będzie mi cieżko. Wydaje mi się też, że sporo z tych problemów, które wyżej opisałam są skutkiem lękowej analizy i dodatkowo są wyolbrzymione przez chulający stan lękowy, ale też z drugiej strony są to dość hmm... realne, życiowe rozkminy, które raczej ma każdy człowiek. Mam po prostu silne poczucie nieradzenia sobie i że będzie tylko gorzej.
W sumie nie wiem, po co to piszę, po prostu jest mi od kilku dni ciężej, a od wczoraj bardzo ciężko i chyba potrzebuję wsparcia zaburzeńców. Zastanawiam się też, czy nie wrócić do regularnego pisania pamiętnika tutaj:P