Profilaktyczne badania, nerwica i inne
: 8 marca 2018, o 03:06
Hej,
Tym postem Was witam, bo jestem nowym członkiem, który od dawna obserwuje forum, ale nigdy nie miałem potrzeby jakoś tutaj się rejestrować, bo większość odp. na swoje pytania po prostu znajdywałem za pomocą opcji "szukaj", ale teraz postanowiłem, że zadam jedno pytanie, które jest jakby "luką" wg mnie na tym forum.
Jeszcze zanim przejdę do tematu - jeśli jesteś hipochondrykiem w najgorszej fazie to proszę, abyś nie czytał tego, co zaraz napiszę, bo naprawdę się nakręcisz niepotrzebnie. Posłuchaj mnie i zamknij zakładkę.
Otóż, chodzi mi o badania profilaktyczne lub niekoniecznie profilaktyczne (np. z powodu odczuwanego bólu).
Sprawa jest tak zajebiście skomplikowana, że aż nie wiem jak sobie wytyczyć cel postępowania.
Wiadomo, każdy z nas robi co jakiś czas badania (np. morfologię raz na rok, rtg klatki piersiowej - jeśli palicie, itp.) i ogólnie spoko, ale czy można wyjść z zaburzenia robiąc badania? Pamiętam, że w historii odburzania Victora pisał on, że badać się należy maks. raz na 1-3 lata, a najlepiej wgl nie i on się nie bada praktycznie wcale.
Powiem szczerze, że mam z tym problem, bo lęk i nakręcanie się najbardziej pojawiają się u mnie właśnie wtedy, gdy mam zrobić badania np. w terminie za 3 miesiące.
Inną sprawą jest to, że np. boli mnie coś i zastanawiam się kiedy iść do lekarza. Czy to nerwica i mam nie iść wgl, bo ostatnie badania, np. krwi, nic nie wykazały i pewnie jest wszystko ok, czy iść? Jak pójdę to zawsze jest to samo, czyli: lekarz > ja i ból > diagnozujemy go badaniem np. USG i krwi > wynik ---> i albo jest ok, albo nie. To wszystko to czas, a pomiędzy są nerwy. Można przyspieszyć czas pieniędzmi, ale wiadomo - kto ma tyle pieniędzy? A kolejki w NFZ np. do głupiego okulisty w Warszawie są na luty (UWAGA!) 2019!
Najgorsze też jest to, że większość chorób to cenny czas (jak nam mówią, słusznie przecież, podręczniki medycyny, lekarze itp.). Niektóre można wykryć wcześnie, gdy się nie bagatelizuje wczesnych objawów, i wtedy je wyleczyć, a niektóre się diagnozuje za późno (przykład z życia to mama mojej przyjaciółki, która bagatelizowała zaparcia przez 10 lat i inne "sygnały", bo bała się kolonoskopii i ew. diagnozy, i okazało się na końcu, że ma raka jelita grubego w IV st. nieoperacyjnym i teraz kona - zostało jej ok. 3 miesiące życia).
Gdzie jest rozsądna granica badań? Kiedy nie robienie badań to zdrowy rozsądek i odburzenie? Jak powinna wyglądać profilaktyka raka u os. zaburzonej, który, bądź co bądź, jednak jakiś % ludzi z nerwicą pewnie zaatakuje kiedyś. Jak do tego podejść? Zdać się na los i przyjąć podejście, że "co będzie to będzie" i umrzeć jak większość ludzi bez próby wcześniejszego diagnozowania ciężkiej choroby w jej początkowym stadium? Czy brak badania się to nie jest brak zdrowego rozsądku?
I jeszcze inna sprawa na koniec. Najgorsza. Otóż niedawno dostałem zalecenie na USG tarczycy, bo miałem na niej guzek. Spoko - zrobiłem. Na USG okazało się, że guzek trzeba poddać biopsji, bo jest "podejrzany". Nie obsrałem się o dziwo - naprawdę. Podszedłem do tego na luzie, bo kiedyś czytałem, że guzki tarczycy są często niezłośliwe, a nawet jak są złośliwe to rokują świetnie (można żyć latami z nimi lub po wycięciu tarczycy). Niemniej dało mi to do myślenia: "a jeśli mam więcej guzków w innych częściach ciała jeszcze niezdiagnozowanych?". Nasunęła się myśl, że może warto przebadać się całego.
Kurde, to jest chore i sam jak to piszę w to nie wierzę, ale zastanawiam się jak te ww. kwestie powinniśmy rozgrywać?
Wybaczcie, że tak chaotycznie. Dzięki za odp.!
Tym postem Was witam, bo jestem nowym członkiem, który od dawna obserwuje forum, ale nigdy nie miałem potrzeby jakoś tutaj się rejestrować, bo większość odp. na swoje pytania po prostu znajdywałem za pomocą opcji "szukaj", ale teraz postanowiłem, że zadam jedno pytanie, które jest jakby "luką" wg mnie na tym forum.
Jeszcze zanim przejdę do tematu - jeśli jesteś hipochondrykiem w najgorszej fazie to proszę, abyś nie czytał tego, co zaraz napiszę, bo naprawdę się nakręcisz niepotrzebnie. Posłuchaj mnie i zamknij zakładkę.
Otóż, chodzi mi o badania profilaktyczne lub niekoniecznie profilaktyczne (np. z powodu odczuwanego bólu).
Sprawa jest tak zajebiście skomplikowana, że aż nie wiem jak sobie wytyczyć cel postępowania.
Wiadomo, każdy z nas robi co jakiś czas badania (np. morfologię raz na rok, rtg klatki piersiowej - jeśli palicie, itp.) i ogólnie spoko, ale czy można wyjść z zaburzenia robiąc badania? Pamiętam, że w historii odburzania Victora pisał on, że badać się należy maks. raz na 1-3 lata, a najlepiej wgl nie i on się nie bada praktycznie wcale.
Powiem szczerze, że mam z tym problem, bo lęk i nakręcanie się najbardziej pojawiają się u mnie właśnie wtedy, gdy mam zrobić badania np. w terminie za 3 miesiące.
Inną sprawą jest to, że np. boli mnie coś i zastanawiam się kiedy iść do lekarza. Czy to nerwica i mam nie iść wgl, bo ostatnie badania, np. krwi, nic nie wykazały i pewnie jest wszystko ok, czy iść? Jak pójdę to zawsze jest to samo, czyli: lekarz > ja i ból > diagnozujemy go badaniem np. USG i krwi > wynik ---> i albo jest ok, albo nie. To wszystko to czas, a pomiędzy są nerwy. Można przyspieszyć czas pieniędzmi, ale wiadomo - kto ma tyle pieniędzy? A kolejki w NFZ np. do głupiego okulisty w Warszawie są na luty (UWAGA!) 2019!
Najgorsze też jest to, że większość chorób to cenny czas (jak nam mówią, słusznie przecież, podręczniki medycyny, lekarze itp.). Niektóre można wykryć wcześnie, gdy się nie bagatelizuje wczesnych objawów, i wtedy je wyleczyć, a niektóre się diagnozuje za późno (przykład z życia to mama mojej przyjaciółki, która bagatelizowała zaparcia przez 10 lat i inne "sygnały", bo bała się kolonoskopii i ew. diagnozy, i okazało się na końcu, że ma raka jelita grubego w IV st. nieoperacyjnym i teraz kona - zostało jej ok. 3 miesiące życia).
Gdzie jest rozsądna granica badań? Kiedy nie robienie badań to zdrowy rozsądek i odburzenie? Jak powinna wyglądać profilaktyka raka u os. zaburzonej, który, bądź co bądź, jednak jakiś % ludzi z nerwicą pewnie zaatakuje kiedyś. Jak do tego podejść? Zdać się na los i przyjąć podejście, że "co będzie to będzie" i umrzeć jak większość ludzi bez próby wcześniejszego diagnozowania ciężkiej choroby w jej początkowym stadium? Czy brak badania się to nie jest brak zdrowego rozsądku?
I jeszcze inna sprawa na koniec. Najgorsza. Otóż niedawno dostałem zalecenie na USG tarczycy, bo miałem na niej guzek. Spoko - zrobiłem. Na USG okazało się, że guzek trzeba poddać biopsji, bo jest "podejrzany". Nie obsrałem się o dziwo - naprawdę. Podszedłem do tego na luzie, bo kiedyś czytałem, że guzki tarczycy są często niezłośliwe, a nawet jak są złośliwe to rokują świetnie (można żyć latami z nimi lub po wycięciu tarczycy). Niemniej dało mi to do myślenia: "a jeśli mam więcej guzków w innych częściach ciała jeszcze niezdiagnozowanych?". Nasunęła się myśl, że może warto przebadać się całego.
Kurde, to jest chore i sam jak to piszę w to nie wierzę, ale zastanawiam się jak te ww. kwestie powinniśmy rozgrywać?
Wybaczcie, że tak chaotycznie. Dzięki za odp.!