lęk przed nowymi znajomościami
: 1 lutego 2018, o 23:42
Nie wiedziałem jak nazwać ten temat, więc taki troszkę dziwny ten tytuł, a tu postaram się krótko i zwięźle opisać o co chodzi.
Moja przygoda z nerwicą zaczęła się 3 lata temu. Początek to był absolutny koszmar, z biegiem czasu objawy ustępowały. Dziś można powiedzieć, że jest prawie ok. Czasem zdarzy mi się odrealnić, ale poza tym żyję normalnie i wydawać by się mogło że pownieniem poprosić o rangę "odburzony". Nic jednak z tych rzeczy.
Mniej więcej pół roku temu zakończył się mój wieloletni związek. Ot po prostu rozsypało się. Było ciężko, nadal momentami jest tak sobie, ale chciałbym kogoś poznać. Takiego na serio. No tylko, że tutaj pojawia się problem.
Mieszkam w niewielkim mieście pod Warszawą i praktycznie 99% dziewczyn, które mam okazję poznać czy to przez portal randkowy czy jakiś czat mieszka w stolicy. A to oznacza konieczność jeżdżenia tam, czyli jakby nie było opuszczenia mojej bezpiecznej strefy komfortu.
Schemat jest zawsze dokładnie taki sam. Poznaję przez internet dziewczynę, rozmawiamy, jest super fajnie. I myślę sobie - walić te zaburzenia, co mi się może stać?? Pójdę i co ma być co będzie. I jestem pełen zapału i chęci by pokazać nerwicy środkowy palec i zrobić to co ja chcę a nie to co ona chce. Niestety z biegiem kolejnych dni entuzjazm słabnie i pojawiają się kalkulacje - które miejsce na spotkanie wybrać by było ok, żeby dojazd był ok, żeby nie było za dużo ludzi i takie tam typowe myśli zaburzonego. A gdy jednak przebija się ta początkowa myśl w stylu "a co za różnica, będzie co ma być" to wyobraźnia zaczyna pracować dalej. Ok, pójdę na to spotkanie i będzie fajnie. Ale co dalej? Kolejne i kolejne i kolejne. Kino, teatr, starówka, restauracja. PODRÓŻE, wakacje, zwiedzanie. Wtedy zaczynam czuć że mnie to przytłacza, ze nie dam rady, że to mnie przerasta. I gdy finalnie okazuje się, że żadnego spotkania nie będzie to czuję tylko ogromną ulgę, ze pozbyłem się kłopotu. A potem mija krótki czas i od nowa samotność mnie dobija i zaczynam szukać.
Błędne koło z którego nie potrafię wyjść. To ostatni mały kroczek na drodze do odburzenia, a nie umiem go zrobić :/ Już tyle poczyniłem postępów, chodzę na długie spacery, chodzę do supermarketów, jeżdżę nawet samochodem po kilkadziesiąt kilometrów, no jest ok, poza tym jednym "detalem".
Moja przygoda z nerwicą zaczęła się 3 lata temu. Początek to był absolutny koszmar, z biegiem czasu objawy ustępowały. Dziś można powiedzieć, że jest prawie ok. Czasem zdarzy mi się odrealnić, ale poza tym żyję normalnie i wydawać by się mogło że pownieniem poprosić o rangę "odburzony". Nic jednak z tych rzeczy.
Mniej więcej pół roku temu zakończył się mój wieloletni związek. Ot po prostu rozsypało się. Było ciężko, nadal momentami jest tak sobie, ale chciałbym kogoś poznać. Takiego na serio. No tylko, że tutaj pojawia się problem.
Mieszkam w niewielkim mieście pod Warszawą i praktycznie 99% dziewczyn, które mam okazję poznać czy to przez portal randkowy czy jakiś czat mieszka w stolicy. A to oznacza konieczność jeżdżenia tam, czyli jakby nie było opuszczenia mojej bezpiecznej strefy komfortu.
Schemat jest zawsze dokładnie taki sam. Poznaję przez internet dziewczynę, rozmawiamy, jest super fajnie. I myślę sobie - walić te zaburzenia, co mi się może stać?? Pójdę i co ma być co będzie. I jestem pełen zapału i chęci by pokazać nerwicy środkowy palec i zrobić to co ja chcę a nie to co ona chce. Niestety z biegiem kolejnych dni entuzjazm słabnie i pojawiają się kalkulacje - które miejsce na spotkanie wybrać by było ok, żeby dojazd był ok, żeby nie było za dużo ludzi i takie tam typowe myśli zaburzonego. A gdy jednak przebija się ta początkowa myśl w stylu "a co za różnica, będzie co ma być" to wyobraźnia zaczyna pracować dalej. Ok, pójdę na to spotkanie i będzie fajnie. Ale co dalej? Kolejne i kolejne i kolejne. Kino, teatr, starówka, restauracja. PODRÓŻE, wakacje, zwiedzanie. Wtedy zaczynam czuć że mnie to przytłacza, ze nie dam rady, że to mnie przerasta. I gdy finalnie okazuje się, że żadnego spotkania nie będzie to czuję tylko ogromną ulgę, ze pozbyłem się kłopotu. A potem mija krótki czas i od nowa samotność mnie dobija i zaczynam szukać.
Błędne koło z którego nie potrafię wyjść. To ostatni mały kroczek na drodze do odburzenia, a nie umiem go zrobić :/ Już tyle poczyniłem postępów, chodzę na długie spacery, chodzę do supermarketów, jeżdżę nawet samochodem po kilkadziesiąt kilometrów, no jest ok, poza tym jednym "detalem".