Ja z nerwica i zona tez
: 15 stycznia 2018, o 06:47
Chcialem pokrotce opisac swoj problem. Otoz jakies 3 miesiace zdalem sobie sprawe, ze mam nerwice. Mysle, ze mam juz ja na pewno 3 lata. Moze nawet dluzej, ale wczesniej nie zdawalem sobie z tego sprawy i potrafilem ja kontrolowac. Od jakis 3 lat mam problem z kontrolowaniem nerwicy. Nerwice ma tez moja zona. Ona ma ja dluzej - mysle ze od 6 lat na pewno. Zdaje sobie z tego sprawe, ale nie chce z nia walczyc. Nie lubi wnikac w takie rzeczy. Mimo, ze mowie jej, ze duzo by dalo, jakby sprobowala pownikac w to... No niestety bez skutku. Do tego jest perfekcjonistka, glownie jezeli chodzi o sprzatanie. Doprowadza mnie do szewskiej pasji, gdyz co prawda nie jest balaganiarzem i duzo jej pomagam, ale jej standardow nie jestem w stanie spelnic. A ona wtedy i tak zrobi tyle, zeby bylo perfekcyjnie, bo wtedy dobrze sie czuje, mimo iz kregoslup jej wtedy wieczorem siada:( Do tego urodzilo nam sie dziecko jakies 2 miesiace temu, wiec teraz dochodzi duzo pracy przy dziecku. Czasem potrafi ona troche odpuscic, ale innym razem jak sobie cos wkreci, to ostro sie dojezdza swoim kosztem, tzn. coraz bardziej boli ja kregoslup i nadgarstki (bo karmi piersia, a maluch troche wazy:( ).
Generalnie proboje wlasnie z tego powodu samemu walczyc z nerwica. I czasem naprawde potrafie sie fajnie nastawic i akceptowac wiele rzeczy i dzialac (zawsze lubilem dzialac). Staram sie tez codziennie ok. pol godzinki do godziny robic jakas aktywnosc fizycznosc typu bieganie lub rozciaganie, bo ja zawsze bylem wysportowany, wiec to tez troch lubie. Choc ostatnio to bardziej robie przez nerwice, ale po wyjsciu z niej, tez bym chcial duzo sie ruszac... Moj problem polega na tym, ze czasem jest naprawde dosyc dobrze, ale zawsze co pare dni lub rzadziej, ale jednak co 2 tygodnie sie poklocimy z zona o cos zwiaznego przewaznie ze sprzataniem i potem ona ma na mnie focha, a ja jestem mocno wkurzony na nia i potem to odchorowuje pare dni i wracam do punktu wyjscia. Zona wie, ze ja walcze z nerwica, niby mi pomaga, ale teraz dziecko weszlo na 1szy plan i nie ma nawet kiedy pogadac o sobie:( Wobec tego musze radzic sobie sam, a do tego mam malo czasu dla siebie, bo jednak obowiazki z opieki nad dzieckiem zajmuja duzo czasu:(
No i nie wiem, jak podejsc do tematu, zeby sobie to jakos wytlumaczyc, ze to chwilowe i probowac nie angazowac sie w klotnie. Zona bardzo czesto sama je prowokuje. Jest niepewna siebie, zreszta tak jak ja, i czasem jak cos powiem, to odbiera to personalnie do siebie. Ja tez tak mam, ale wtedy jak sie troche poruszam, albo to przepuszcze to mi przechodzi. Ale jakos ciezko mi wyobrazic sobie siebie, zebym sie dobrze czul (staram sie byc optymista) i czesto zartuje, a zona widzi duzo negatywnych rzeczy i jakos nie wiem, jak podejsc do tematu. Rozmowa z nia raczej nie ma sensu, bo ona czesto po 2-3 zdaniach nie kuma o co mi chodzi.
Obydwoje pochodzimy z innej miejscowosci niz teraz mieszkamy, wiec znajomych mamy w wiekszosci z pracy. A przyjaciol na miejscu nie mamy:( Dodatkowo problem pogarsza tesciowa, ktora ma jeszcze wieksza nerwice, i ktora jest jeszcze wieksza perfekcjonistka jezeli chodzi o sprzatanie. Dodatkowo w ogolnie nie potrafi ona odpoczywac, tylko caly czas by cos robila. Oprocz tego za bardzo wtraca sie w wychowanie naszego syna. Jak jest u siebie (100 km od nas), to praktycznie zona codziennie z nia gada, i cos tam dopowiada, ale tu wtedy nie ma problemu, bo potrafie zonie wyjasnic, ze np. kapanie syna codziennie niewiele pomoze przy problamach ze skora, a bardziej sami siebie dojedziemy. Gorzej jak ona jest u nas (raz na miesiac - na 4-5 dni), wtedy nie wiem, gdzie mam sie podziac. Wtraca sie we wszystko, nawet ulozenie talerzy. Wiem, ze ona chce dobrze, ale ja mam w d... czy wezme stary talerz jest u gory, czy na dole. Patrzy na rece, jak zmieniam pieluche i co chwile, cos doradza, jak ja juz to robie od prawie 2 miesiecy i radze sobie z tym dobrze, to ona sie przejmuje wszytkim, a to uwazaj na uszy, bo nie moga mu sie w trakcie kapania zamoczyc, a to wlasnie zeby kapac codziennie (szwagierka mowila, ze teraz niektore szkoly mowia nawet o kapanie raz w tygodniu). A ja proboje to jakos wytrzymac i w ogole sie nie odzywam.
I do tego, co chwile jej gadanie, a co ty myslisz, juz teraz tak bedzie. Przy dzieciach trzeba caly czas robic. Ja rozumiem, ze trzeba im poswiecic duzo czasu, ale mozna przeciez miec czas dla siebie. Mozna zrobic tak, ze zona wyjdzie ze 3 razy w tygodniu gdzies i ja tez, ale wiadomo osobno, zeby czlowiek nie zglupial. Ale tesciowa po prostu nie rozumie tego, tzn. nawet nie probowalem jej tego wytlumaczyc, bo ona w kolko gada - ale przy tych dzieciach jest roboty. Jak nie jedno, to drugie. Wystarczy jakies kichniecie i juz narada z moja zona, co mu dolega. Jak nie moze spac, to juz tez debata, co sie z nim dzieje... Moze chory... Ja rozumiem, zeby tego nie olewac, ale od razu dorzucanie obowiazkow dodatkowych na nas, nam nie pomaga:(
Moje pytanie jest takie: Co radzicie mi w takiej sytuacji? Jak podejsc do zony i tesciowej? Ogolnie tesciowa bardzo lubie, tylko od narodzin podnosi mi cisnienie i troche zmienia sie podejscie do niej.
Generalnie proboje wlasnie z tego powodu samemu walczyc z nerwica. I czasem naprawde potrafie sie fajnie nastawic i akceptowac wiele rzeczy i dzialac (zawsze lubilem dzialac). Staram sie tez codziennie ok. pol godzinki do godziny robic jakas aktywnosc fizycznosc typu bieganie lub rozciaganie, bo ja zawsze bylem wysportowany, wiec to tez troch lubie. Choc ostatnio to bardziej robie przez nerwice, ale po wyjsciu z niej, tez bym chcial duzo sie ruszac... Moj problem polega na tym, ze czasem jest naprawde dosyc dobrze, ale zawsze co pare dni lub rzadziej, ale jednak co 2 tygodnie sie poklocimy z zona o cos zwiaznego przewaznie ze sprzataniem i potem ona ma na mnie focha, a ja jestem mocno wkurzony na nia i potem to odchorowuje pare dni i wracam do punktu wyjscia. Zona wie, ze ja walcze z nerwica, niby mi pomaga, ale teraz dziecko weszlo na 1szy plan i nie ma nawet kiedy pogadac o sobie:( Wobec tego musze radzic sobie sam, a do tego mam malo czasu dla siebie, bo jednak obowiazki z opieki nad dzieckiem zajmuja duzo czasu:(
No i nie wiem, jak podejsc do tematu, zeby sobie to jakos wytlumaczyc, ze to chwilowe i probowac nie angazowac sie w klotnie. Zona bardzo czesto sama je prowokuje. Jest niepewna siebie, zreszta tak jak ja, i czasem jak cos powiem, to odbiera to personalnie do siebie. Ja tez tak mam, ale wtedy jak sie troche poruszam, albo to przepuszcze to mi przechodzi. Ale jakos ciezko mi wyobrazic sobie siebie, zebym sie dobrze czul (staram sie byc optymista) i czesto zartuje, a zona widzi duzo negatywnych rzeczy i jakos nie wiem, jak podejsc do tematu. Rozmowa z nia raczej nie ma sensu, bo ona czesto po 2-3 zdaniach nie kuma o co mi chodzi.
Obydwoje pochodzimy z innej miejscowosci niz teraz mieszkamy, wiec znajomych mamy w wiekszosci z pracy. A przyjaciol na miejscu nie mamy:( Dodatkowo problem pogarsza tesciowa, ktora ma jeszcze wieksza nerwice, i ktora jest jeszcze wieksza perfekcjonistka jezeli chodzi o sprzatanie. Dodatkowo w ogolnie nie potrafi ona odpoczywac, tylko caly czas by cos robila. Oprocz tego za bardzo wtraca sie w wychowanie naszego syna. Jak jest u siebie (100 km od nas), to praktycznie zona codziennie z nia gada, i cos tam dopowiada, ale tu wtedy nie ma problemu, bo potrafie zonie wyjasnic, ze np. kapanie syna codziennie niewiele pomoze przy problamach ze skora, a bardziej sami siebie dojedziemy. Gorzej jak ona jest u nas (raz na miesiac - na 4-5 dni), wtedy nie wiem, gdzie mam sie podziac. Wtraca sie we wszystko, nawet ulozenie talerzy. Wiem, ze ona chce dobrze, ale ja mam w d... czy wezme stary talerz jest u gory, czy na dole. Patrzy na rece, jak zmieniam pieluche i co chwile, cos doradza, jak ja juz to robie od prawie 2 miesiecy i radze sobie z tym dobrze, to ona sie przejmuje wszytkim, a to uwazaj na uszy, bo nie moga mu sie w trakcie kapania zamoczyc, a to wlasnie zeby kapac codziennie (szwagierka mowila, ze teraz niektore szkoly mowia nawet o kapanie raz w tygodniu). A ja proboje to jakos wytrzymac i w ogole sie nie odzywam.
I do tego, co chwile jej gadanie, a co ty myslisz, juz teraz tak bedzie. Przy dzieciach trzeba caly czas robic. Ja rozumiem, ze trzeba im poswiecic duzo czasu, ale mozna przeciez miec czas dla siebie. Mozna zrobic tak, ze zona wyjdzie ze 3 razy w tygodniu gdzies i ja tez, ale wiadomo osobno, zeby czlowiek nie zglupial. Ale tesciowa po prostu nie rozumie tego, tzn. nawet nie probowalem jej tego wytlumaczyc, bo ona w kolko gada - ale przy tych dzieciach jest roboty. Jak nie jedno, to drugie. Wystarczy jakies kichniecie i juz narada z moja zona, co mu dolega. Jak nie moze spac, to juz tez debata, co sie z nim dzieje... Moze chory... Ja rozumiem, zeby tego nie olewac, ale od razu dorzucanie obowiazkow dodatkowych na nas, nam nie pomaga:(
Moje pytanie jest takie: Co radzicie mi w takiej sytuacji? Jak podejsc do zony i tesciowej? Ogolnie tesciowa bardzo lubie, tylko od narodzin podnosi mi cisnienie i troche zmienia sie podejscie do niej.