Nie mam już powoli siły, niby dobrze a jednak nie
: 6 grudnia 2017, o 23:55
Pisałem już jeden post na forum, ale okazał się niewypałem (chyba przydługi) i nikt nie odpisał.
Nerwicę mam od roku, przeszedłem przez wszystkie jej etapy, nie mam już napadów paniki, a i lęk w ciągu dnia trzyma się coraz krócej. W sumie to się cieszę, że robię takie postępy, bo równo rok temu nawet nie miałem pojęcia czym jest nerwica a dziś nie dość, że jej dostałem to jeszcze w dużym stopniu pokonałem. Jedyne co mi zostało to derealka. I to nie tyle, co uczucie derealizacji (we wczesnych fazach to było dosłowne oderwanie od rzeczywistości, bardzo mocne), co myśli derealizacyjne. Pojawiają się zwłaszcza po południu jak mózg już nie taki wytrzymały. Somatykę kontroluję dosyć dobrze (choć ciągle coś mi się przelewa w głowie i ściska z tyłu, ale to ignoruję), więc chodzi o same myśli derealizacyjne i egzystencjalne. Conajmniej raz dziennie mam w głowie łańcuch lękowy o tym, że Boga albo nie ma, albo mnie ukara piekłem itd. Do tego dochodzą męczące myśli o tym jakie życie jest krótkie, bez sensu i że jak umieramy to znika nasza swiadomosc (kiedys dostalem ataku paniki bo sobie rozkminiłem ze "samobójstwo nie jest takie glupie bo skoro nie ma zycia po smierci to niczym sie nie bedziesz przejmowal" i od tego szybko przeszło do "o nie mam mysli samobojcze" i nakręcił się lęk który siedzi do dzisiaj). Nie umiem sobie ogarnąć życia codziennego, myśleć naturalnie o rzeczach, które kiedyś uwielbiałem robić, każda myśl jest przerywana taką reakcją typu "o nieeee...", albo "a co jesli...". I to juz nie sa same slowa ani wkręty o konkretnej treści, tylko po prostu uczucia, które kiedyś tym wkrętom towarzyszyły: "rezygnacja", "rozdrażnienie". Do tego ciągle, gdy sobie myślę "ale bym porobił jakąś rzecz" i wyobrażam tą rzecz to widzę obraz tej rzeczy przez pryzmat nerwicy i to mnie deprymuje bo mi się przypomina nerwica.
Czasem mam takie wrażenie, że jak raz w to wszedłem to już nigdy nie wyjdę do tego stopnia żeby normalnie funkcjonować, tak jak kiedyś. Słucham DivoViców, ale czasem nachodzą mnie mysli, że chlopaki tez codziennie mają nerwicę tylko że nauczyli się ją zagłuszać i że to też nie jest u nich "tak jak kiedyś", tak naturalnie, spokojnie, można by rzecz beztrosko. I nie mówcie mi, że w dorosłym życiu nie ma "beztrosko", bo większość "zdrowych" ludzi tak właśnie się zachowuje W KAŻDYM WIEKU (moja prababcia ma 95 lat i jest bardziej wyluzowana jesli chodzi o tematy śmierci i egzystencjalne niż ja, mimo że jest w pełni swiadoma ze malo jej zostało). Błagam niech się wypowie (wiem ze poraz stotysięczny na tym forum) ktoś kto na prawdę CAŁKOWICIE wyleczył to badziewie, bo ja już nie wytrzymuję. Nie chcę przez resztę życia codziennie starać się nie mieć lęków, czy to możliwe w ogóle, żeby totalnie to zakończyć?
Nerwicę mam od roku, przeszedłem przez wszystkie jej etapy, nie mam już napadów paniki, a i lęk w ciągu dnia trzyma się coraz krócej. W sumie to się cieszę, że robię takie postępy, bo równo rok temu nawet nie miałem pojęcia czym jest nerwica a dziś nie dość, że jej dostałem to jeszcze w dużym stopniu pokonałem. Jedyne co mi zostało to derealka. I to nie tyle, co uczucie derealizacji (we wczesnych fazach to było dosłowne oderwanie od rzeczywistości, bardzo mocne), co myśli derealizacyjne. Pojawiają się zwłaszcza po południu jak mózg już nie taki wytrzymały. Somatykę kontroluję dosyć dobrze (choć ciągle coś mi się przelewa w głowie i ściska z tyłu, ale to ignoruję), więc chodzi o same myśli derealizacyjne i egzystencjalne. Conajmniej raz dziennie mam w głowie łańcuch lękowy o tym, że Boga albo nie ma, albo mnie ukara piekłem itd. Do tego dochodzą męczące myśli o tym jakie życie jest krótkie, bez sensu i że jak umieramy to znika nasza swiadomosc (kiedys dostalem ataku paniki bo sobie rozkminiłem ze "samobójstwo nie jest takie glupie bo skoro nie ma zycia po smierci to niczym sie nie bedziesz przejmowal" i od tego szybko przeszło do "o nie mam mysli samobojcze" i nakręcił się lęk który siedzi do dzisiaj). Nie umiem sobie ogarnąć życia codziennego, myśleć naturalnie o rzeczach, które kiedyś uwielbiałem robić, każda myśl jest przerywana taką reakcją typu "o nieeee...", albo "a co jesli...". I to juz nie sa same slowa ani wkręty o konkretnej treści, tylko po prostu uczucia, które kiedyś tym wkrętom towarzyszyły: "rezygnacja", "rozdrażnienie". Do tego ciągle, gdy sobie myślę "ale bym porobił jakąś rzecz" i wyobrażam tą rzecz to widzę obraz tej rzeczy przez pryzmat nerwicy i to mnie deprymuje bo mi się przypomina nerwica.
Czasem mam takie wrażenie, że jak raz w to wszedłem to już nigdy nie wyjdę do tego stopnia żeby normalnie funkcjonować, tak jak kiedyś. Słucham DivoViców, ale czasem nachodzą mnie mysli, że chlopaki tez codziennie mają nerwicę tylko że nauczyli się ją zagłuszać i że to też nie jest u nich "tak jak kiedyś", tak naturalnie, spokojnie, można by rzecz beztrosko. I nie mówcie mi, że w dorosłym życiu nie ma "beztrosko", bo większość "zdrowych" ludzi tak właśnie się zachowuje W KAŻDYM WIEKU (moja prababcia ma 95 lat i jest bardziej wyluzowana jesli chodzi o tematy śmierci i egzystencjalne niż ja, mimo że jest w pełni swiadoma ze malo jej zostało). Błagam niech się wypowie (wiem ze poraz stotysięczny na tym forum) ktoś kto na prawdę CAŁKOWICIE wyleczył to badziewie, bo ja już nie wytrzymuję. Nie chcę przez resztę życia codziennie starać się nie mieć lęków, czy to możliwe w ogóle, żeby totalnie to zakończyć?