Nerwica a bliskie nam osoby
: 16 października 2017, o 14:11
Choruję od 2,5 lat. Przez większość czasu na początku "radziłem" sobie z tym sam. Jestem w szczęśliwym związku z moją dziewczyną już od 3,5 lat, z czego praktycznie tylko pierwszy rok był dla mnie normalny. Potem zaczęła się cała zaburzeniowa szopka, nie wiedziałem kompletnie co się dzieje. Nie chciałem nikomu o tym mówić, nawet gdy było tragicznie. Zdarzało się, że płakałem, a moja dziewczyna pytała co się dzieje. Jakoś tam tłumaczyłem po swojemu, więc już wtedy wiedziała, że coś jest nie tak ze mną, ale ten temat jakoś nie był poruszany. Mi było trochę wstyd, a ona chyba też o tym wiedziała i nie chciała rodmuchiwać sprawy, bo na co dzień funkcjonowałem dosyć normalnie (studa, wakacyjna praca itd.). W końcu rok temu, podczas wielkiego kryzysu, nie wytrzymałem i znów się zaczęło. Opowiedziałem jej o nerwicy, o tym, że nie czuję się sobą, objawy dd, zanik emocji itd. Mocno to na nią wpłynęło, tym bardziej, że w jej otoczeniu jakieś odchyły psychiczne były częste. Kilka osób z rodziny i przyjaciół zmagało się z jakimiś depresjami i próbami samobójczymi. Jedna osoba z rodziny zabiła się, a tu nagle kolejna osoba i to praktycznie najbliższa (ja) także ma zaburzenia psychiczne. Ciężko to tak naprawdę wytłumaczyć zdrowej osobie, więc na początku bardzo dotknęło ją to, że czasem jej "nie kochałem". Mówiłem o zaniku emocji, czyli normalnej rzeczy w zaburzeniu (zmagałem się też z ROCD), ale ona nie umiała sobie tego za bardzo zobrazować. Wiele też było zdrad w jej otoczeniu i myślę, że bała się, że przestałem ją kochać lub zdradzam. Była mocno zazdrosna o mnie. Jakakolwiek konwersacja z dziewczynami na studiach, nawet o zadanie, budziła w niej nerwy i niepokój, a ja nie wiedziałem nigdy jak mam to wszystko rozegrać, żeby nie mieszać jej w głowie. Ostatnio zacząłem się ogarniać, przestałem palić marihuanę, kontynuuję studia, pracę, ale miewam co jakiś czas kryzysy. Ogólnie po mojej twarzy widać, że jest coś ze mną nie tak. Odkąd jej o wszystkim powiedziałem, sama zaczyna dostrzegać, kiedy jest ze mną źle, więc jak wraca do domu z pracy, a ja siedzę blady ze smutną miną, to chociaż zapewniam ją, że to nic takiego, ona się martwi. Widziała mnie nie raz w takim stanie, że nie dziwię się, że się o mnie boi. Nie wiem co mam robić. Kochamy się i jest dla mnie najważniejsza, ale wiem, że życie ze mną nie będzie dla niej łatwe. Przeżywa przez to wiele stresu. Boi się o to, że też kiedyś nie wytrzymam tego stanu i się zabiję. Nie dziwi mnie to wcale, że tak się o mnie martwi, bo wiele przeżyła już, żyjąc pośród ludzi z depresją i innymi zaburzeniami. Ja z chęcią bym z nią o tym porozmawiał i postarał się coś doradzić, ale nie ma to sensu. Skoro ja sam nie potrafię ogarnąć swojego życia, to jak mam dawać jej rady dotyczące jej podejścia do sprawy. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, mówiąc jej o wszystkim, ale z drugiej strony jak żyć z bliską osobą i ukrywać chorobę psychiczną. Martwię się o nią, że też wpadnie w jakąś depresje lub lęki przeze mnie. Nie wiem co mam robić. Nikt poza nią nie wie i w sumie nie wiem, czy to dobrze czy źle. Nie chcę być do końca życia wrzodem na dupie swoich bliskich i obiektem zmartwień, bo oni wtedy też cierpią przeze mnie, a mi wtedy też się ciężko na to patrzy. W razie jakiejś wpadki i ciąży na pewno nie wytrzymałaby presji i lęku, zostawiając mi małe dziecko, bo jestem rozkojarzony i nie umiem się nawet zająć sam sobą. O wszystkim zapominam itd. Nie wiem już jak mam dalej to wszystko ogarniać... Niby są jakieś terapie, ale ja też nie za bardzo ufam takim rzeczom. Byłem u paru "specjalistów" i według mnie jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nikt z tych ludzi nie przeszedł przez zaburzenie, więc ich rady są często nietrafne. Bez porównania jest to co mówią oni, a to, w jakim stopniu zna się na sprawie niejeden z was, albo np. Victor i Divin. Słuchając pigułek od razu czuję, że ktoś praktycznie czyta mi w myślach. Siedząc u psychiatry, czuję, że właśnie znowu straciłem czas i 200 zł.