krótka historia i kilka pytań
: 10 września 2017, o 21:47
Hej,
postaram się krótko. Już się witałem, ale napomne że mam 28 lat i jestem płci męskiej. Historia jest krótka bo od dwóch tygodni dzieją się dziwne rzeczy, ale od początku. Pewnej nocy, po położeniu się do łóżka, serducho zaczęło mi walić na potęge, podobnie jak kilka ostatnich dni, a może nawet tygodni. Zacząłem sobie wkręcać w pewnym momencie że coś się zaraz wydarzy i nie będzie to nic przyjemnego. No i stało się, serducho zaczęło tak świrować (ciężko opisać co dakładnie się działo, ale jakby mocniejsze skurcze, serie takich skurczów, potem myślałem że stanęło itp), że myślałem że już finito. Zrobiło mi się mega słabo, myślałem, że za chwilę zemdleję i już nie wstanę, do tego doszło drżenie mięśni całego ciała, drętwienie kończyn, białe plamy przed oczami. Przyjechała karetka, zrobili EKG - mówią, że w porządku. Zabrali mnie na SOR, tak powtórka EKG i też OK. Pobrali krew, zrobili badania, ja co jakiś czas miałem odczucie pojedynczego mocniejszego uderzenia serca i wtedy robiło mi się momentalnie bardzo słabo. Badania wykazała za mało potasu, dostałem kroplówkę i rano do domu, z zaleceniami żeby brać potas. Na drugi dzień powtórzyła się ta sama historia, tylko dużo słabiej, również skończyło się na SORze, doktor wziął mnie na obserwację i mówi że ok, chociaż gdy miałem odczucie tego jednego mocniejszego uderzenia, aparatura "pikała" ale doktor mówił że nic nie widać złego. Kolejne EKG i też OK, rano do domu, z zaleceniem konsultacji z kardiologiem. Kolejny dzień znowu to samo, tyle że w dzień nie w nocy. Szukam kardiologa, znalazłem, pojechałem. Z miejsca praktycznie zrobione miałem echo serca - wszystko gitara, nawet bardzo dobrze. Założył mi holtera 24h. Jak miałem założonego holtera nic się nie działo, kompletnie nic. Kolejnego dnia lekarz obejrzał wyniki no i mówi że gitara jest, proszę się uspokoić wszystko w porządku. No to ja już kurde nie wiem. No ale nic, pomyślałem, że te ataki wcześniejsze to pokłosie spadku tego potasu i się wyrównało już. Niestety byłem w błędzie, po dwóch dniach przerwy od lekarzy i jakoś, przetrzymania tego wszystkiego, znowu w nocy coś się dzieje. Kurde serducho świruje, lewa ręką drętwieje, myślę zawał jak nic. Mierzę ciśnienie, 150/90 110 uderzeń, po 10 minutach 150 uderzeń. No nie... jade znowu na SOR. A był piątek, na sorze mnie nie przyjęli, kazali jechać na nocną pomoc. Pojechałem tam pomiar ciśnienia 150/90 110 uderzeń. No to na EKG - i co? i nic, jak się położyłem tętno spadło, pani doktor nic złego nie widzi, twierdzi że to nerwica. Dostałem Hydroksyzynę w syropie, kupiłem wypiłem jakoś zasnąłem. Potem jeszcze byłem u kardiologa, bo powiedział żeby przyjść, zadzwonić jakby się coś działo, ale stwierdził to samo, że wszystko w porządku, co najwyżej brać bisocard na zbicie tętna i uspokojenie. Po tym jednym tygodniu, byłem tak wypruty, że już nawet nie wiedziałem czy się gorzej czuję bo coś czy to ze zmęczenia. Z lekarzamia to na razie koniec. To co opisywałem jako mocne pojedyncze uderzenia serca, przemieniło się z czasem w jakby "brak uderzenia" i to samo momentalne osłabienie. Ostatnie dwa dni były rewelacja, praktycznie nic mi nie dolegało, ale dzisiaj znowu parę razy się zdarzyło.
Powiedzcie proszę czy to co nazywacie "potknięcie serca" ma takie objawy, czy to jest to? W sumie już staram się sobie kompletnie nic nie wkręcać, ale jak przychodzi to momentalne osłabienie, samo przez się nakręca jakiś tam atak paniki i zawsze jest to pytanie "czy na pewno z moim sercem wszystko jest ok?, czy skończy się tylko na strachu?"
Miało być krótko, ale chyba nie wyszło. Mam nadzieję że nie zanudzę Was.
Jeśli to co mam to nerwica i napady lęku, to podejmuje rękawicę i mam zamiar się z nią napierdalać <boks> i nie dać jej wygrać.
tak btw: ja nie wiem jak Wy dajecie radę żyć w takim stanie po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Jesteście nadludźmi...
Pozdrawiam ciepło i oby było dobrze
postaram się krótko. Już się witałem, ale napomne że mam 28 lat i jestem płci męskiej. Historia jest krótka bo od dwóch tygodni dzieją się dziwne rzeczy, ale od początku. Pewnej nocy, po położeniu się do łóżka, serducho zaczęło mi walić na potęge, podobnie jak kilka ostatnich dni, a może nawet tygodni. Zacząłem sobie wkręcać w pewnym momencie że coś się zaraz wydarzy i nie będzie to nic przyjemnego. No i stało się, serducho zaczęło tak świrować (ciężko opisać co dakładnie się działo, ale jakby mocniejsze skurcze, serie takich skurczów, potem myślałem że stanęło itp), że myślałem że już finito. Zrobiło mi się mega słabo, myślałem, że za chwilę zemdleję i już nie wstanę, do tego doszło drżenie mięśni całego ciała, drętwienie kończyn, białe plamy przed oczami. Przyjechała karetka, zrobili EKG - mówią, że w porządku. Zabrali mnie na SOR, tak powtórka EKG i też OK. Pobrali krew, zrobili badania, ja co jakiś czas miałem odczucie pojedynczego mocniejszego uderzenia serca i wtedy robiło mi się momentalnie bardzo słabo. Badania wykazała za mało potasu, dostałem kroplówkę i rano do domu, z zaleceniami żeby brać potas. Na drugi dzień powtórzyła się ta sama historia, tylko dużo słabiej, również skończyło się na SORze, doktor wziął mnie na obserwację i mówi że ok, chociaż gdy miałem odczucie tego jednego mocniejszego uderzenia, aparatura "pikała" ale doktor mówił że nic nie widać złego. Kolejne EKG i też OK, rano do domu, z zaleceniem konsultacji z kardiologiem. Kolejny dzień znowu to samo, tyle że w dzień nie w nocy. Szukam kardiologa, znalazłem, pojechałem. Z miejsca praktycznie zrobione miałem echo serca - wszystko gitara, nawet bardzo dobrze. Założył mi holtera 24h. Jak miałem założonego holtera nic się nie działo, kompletnie nic. Kolejnego dnia lekarz obejrzał wyniki no i mówi że gitara jest, proszę się uspokoić wszystko w porządku. No to ja już kurde nie wiem. No ale nic, pomyślałem, że te ataki wcześniejsze to pokłosie spadku tego potasu i się wyrównało już. Niestety byłem w błędzie, po dwóch dniach przerwy od lekarzy i jakoś, przetrzymania tego wszystkiego, znowu w nocy coś się dzieje. Kurde serducho świruje, lewa ręką drętwieje, myślę zawał jak nic. Mierzę ciśnienie, 150/90 110 uderzeń, po 10 minutach 150 uderzeń. No nie... jade znowu na SOR. A był piątek, na sorze mnie nie przyjęli, kazali jechać na nocną pomoc. Pojechałem tam pomiar ciśnienia 150/90 110 uderzeń. No to na EKG - i co? i nic, jak się położyłem tętno spadło, pani doktor nic złego nie widzi, twierdzi że to nerwica. Dostałem Hydroksyzynę w syropie, kupiłem wypiłem jakoś zasnąłem. Potem jeszcze byłem u kardiologa, bo powiedział żeby przyjść, zadzwonić jakby się coś działo, ale stwierdził to samo, że wszystko w porządku, co najwyżej brać bisocard na zbicie tętna i uspokojenie. Po tym jednym tygodniu, byłem tak wypruty, że już nawet nie wiedziałem czy się gorzej czuję bo coś czy to ze zmęczenia. Z lekarzamia to na razie koniec. To co opisywałem jako mocne pojedyncze uderzenia serca, przemieniło się z czasem w jakby "brak uderzenia" i to samo momentalne osłabienie. Ostatnie dwa dni były rewelacja, praktycznie nic mi nie dolegało, ale dzisiaj znowu parę razy się zdarzyło.
Powiedzcie proszę czy to co nazywacie "potknięcie serca" ma takie objawy, czy to jest to? W sumie już staram się sobie kompletnie nic nie wkręcać, ale jak przychodzi to momentalne osłabienie, samo przez się nakręca jakiś tam atak paniki i zawsze jest to pytanie "czy na pewno z moim sercem wszystko jest ok?, czy skończy się tylko na strachu?"
Miało być krótko, ale chyba nie wyszło. Mam nadzieję że nie zanudzę Was.
Jeśli to co mam to nerwica i napady lęku, to podejmuje rękawicę i mam zamiar się z nią napierdalać <boks> i nie dać jej wygrać.
tak btw: ja nie wiem jak Wy dajecie radę żyć w takim stanie po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Jesteście nadludźmi...
Pozdrawiam ciepło i oby było dobrze
