Odburzanie, odburzanie i ŚCIANA - jak sobie poradzić z kryzysem?
: 18 lipca 2017, o 16:10
Proszę o wsparcie - czuję, że nie mam już siły. Z moją nerwicą "bujam" się od prawie 6-ciu lat - po drodze była "remisja" (efekt leczenia framakologicznego), później wznowa, która skłoniła do podjęcia psychoterapii i wzięcia spraw we własne ręce.
Obecnie sytuacja wygląda tak: jestem po ponad 18 miesiącach terapii indywidualnej behawioralno-poznawczej (od pół roku chodzę na sesje co 2-3 tygodnie zamiast co tydzień), biorę najmniejszą z możliwych dawek antydepresantu (5 mg escitalopramu do 2-gi dzień - mój psychiatra twierdzi, że to już tylko "podtrzymująca" dawka) i od ok. 4 miesięcy próbuję aktywnie odburzać się na własną rękę. Niektóre wpisy z tego forum znam już wręcz na pamięć, ale konkretnie, co robię? Ryzykuję, konfrontuję się, staram się reagować na lękowe myśli i je ośmieszać, ale wiadomo - raz wychodzi to lepiej, raz gorzej.
Od miesiąca mam poważny kryzys, który zaczął się po niefortunnej sytuacji w pracy - ot, któregoś dnia źle się poczułam, co miało związek najprawdopodobniej z PMSem. Zrobiło mi się słabo, żołądek oszalał i dopadł mnie atak paniki, którego nie mogłam przetrzymać - skończyło się na tym, że koleżanka pojechała ze mną taksówką do domu, a ja następnego dnia przyznałam się przełożonej do nerwicy (dla własnego komfortu, bo bardzo stresowała mnie myśl pt. "co szef pomyśli"). Tamta sytuacja, pomimo tego, że od razu następnego dnia poszłam normalnie do roboty w myśl "konfrontacji" ciągnie się za mną cały czas. Zaczęły mnie łapać lekkie ataki paniki w miejscach publicznych - w środę np. w pociągu. Zestaw objawów stały - bóle żołądka, mdłości, uczucie, że zaraz zemdleję albo będę musiała biec do toalety (to jest chyba najgorsze - kilka razy rzeczywiście pod wpływem stresu dostałam rozstroju żołądka, więc przekonałam się, że to MOŻE się zdarzyć
). Dzisiaj rano poniosłam kolejną porażkę - zaczął mi się okres i w pracy poczułam się tak okropnie źle, słabo i beznadziejnie, że zawinęłam się do domu pracować zdalnie. A teraz siedzę w domu i próbuję sobie racjonalizować, że nic się nie stało i że każdy ma prawo do załamań. Tylko w tym wszystkim zagnieżdża się coraz mocniej poczucie, że coś robię źle i standardowy lęk, że zawsze już będzie mi coś dolegać...
Czuję się coraz bardziej zmęczona sama sobą i chciałabym zrozumieć, gdzie popełniam błąd. Za miesiąc lecę na wakacje i zamiast się cieszyć mam oczywiście lęki, że np. dostanę ataku paniki w samolocie albo cholera wie co mi odbije. Wiem, że moje życie nie jest zagrożone; wiem, że to wszystko jest iluzją ale objawy są tak przykre i namacalne, że nie umiem myśleć sobie "to nic takiego" - wbrew wszystkiemu czuję wewnętrzny sprzeciw; nie chcę tak cierpieć.
Pocieszcie mnie, opieprzcie, nie wiem - strasznie potrzebuję nadziei i cholernego spokoju, którego dawanie sobie ostatnio mi tak słabo wychodzi. Chcę zwalczyć ten kryzys tak bardzo
Obecnie sytuacja wygląda tak: jestem po ponad 18 miesiącach terapii indywidualnej behawioralno-poznawczej (od pół roku chodzę na sesje co 2-3 tygodnie zamiast co tydzień), biorę najmniejszą z możliwych dawek antydepresantu (5 mg escitalopramu do 2-gi dzień - mój psychiatra twierdzi, że to już tylko "podtrzymująca" dawka) i od ok. 4 miesięcy próbuję aktywnie odburzać się na własną rękę. Niektóre wpisy z tego forum znam już wręcz na pamięć, ale konkretnie, co robię? Ryzykuję, konfrontuję się, staram się reagować na lękowe myśli i je ośmieszać, ale wiadomo - raz wychodzi to lepiej, raz gorzej.
Od miesiąca mam poważny kryzys, który zaczął się po niefortunnej sytuacji w pracy - ot, któregoś dnia źle się poczułam, co miało związek najprawdopodobniej z PMSem. Zrobiło mi się słabo, żołądek oszalał i dopadł mnie atak paniki, którego nie mogłam przetrzymać - skończyło się na tym, że koleżanka pojechała ze mną taksówką do domu, a ja następnego dnia przyznałam się przełożonej do nerwicy (dla własnego komfortu, bo bardzo stresowała mnie myśl pt. "co szef pomyśli"). Tamta sytuacja, pomimo tego, że od razu następnego dnia poszłam normalnie do roboty w myśl "konfrontacji" ciągnie się za mną cały czas. Zaczęły mnie łapać lekkie ataki paniki w miejscach publicznych - w środę np. w pociągu. Zestaw objawów stały - bóle żołądka, mdłości, uczucie, że zaraz zemdleję albo będę musiała biec do toalety (to jest chyba najgorsze - kilka razy rzeczywiście pod wpływem stresu dostałam rozstroju żołądka, więc przekonałam się, że to MOŻE się zdarzyć


Czuję się coraz bardziej zmęczona sama sobą i chciałabym zrozumieć, gdzie popełniam błąd. Za miesiąc lecę na wakacje i zamiast się cieszyć mam oczywiście lęki, że np. dostanę ataku paniki w samolocie albo cholera wie co mi odbije. Wiem, że moje życie nie jest zagrożone; wiem, że to wszystko jest iluzją ale objawy są tak przykre i namacalne, że nie umiem myśleć sobie "to nic takiego" - wbrew wszystkiemu czuję wewnętrzny sprzeciw; nie chcę tak cierpieć.
Pocieszcie mnie, opieprzcie, nie wiem - strasznie potrzebuję nadziei i cholernego spokoju, którego dawanie sobie ostatnio mi tak słabo wychodzi. Chcę zwalczyć ten kryzys tak bardzo
